[tag=6062]
Ryszard Szurkowski[/tag] - jeden z największych sportowców w historii Polski - obchodzi 12 stycznia 75. urodziny. Mistrz świata, medalista igrzysk olimpijskich, zwycięzca Wyścigu Pokoju walczy obecnie o powrót do zdrowia. Jest przykuty do wózka, częściowo sparaliżowany, codziennie pracuje z rehabilitantami, by kiedyś jeszcze stanąć na własne nogi.
Poniższy artykuł został opublikowany w grudniu 2018 roku w Magazynie Wirtualnej Polski.
Czerwiec 2018 roku. Ryszard Szurkowski bierze udział w wyścigu dla kolarzy-amatorów, "Rund um Koeln". Kilka kilometrów przed metą upada, uderza twarzą w krawężnik (tutaj znajdziesz więcej szczegółów -->>). Karetka, szpital, wielogodzinna i skomplikowana operacja twarzy, dwa zabiegi kręgosłupa, wielotygodniowa rehabilitacja. Jak twierdzą jego najbliżsi: ani przez moment się nie poddaje, nie traci nadziei. Mimo że siedzi na wózku i nie wrócił do pełnej sprawności.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: sexy prezenterka TV wraca na boisko!
- Ryszard to "egzemplarz człowieka", jakiego dzisiaj już szukać ze świecą - mówi mi przyjaciel Szurkowskiego, dziennikarz zajmujący się tematyką głównie kolarską, Krzysztof Wyrzykowski. - Walczak, twardziel, człowiek z żelaza. W jego słowniku nie ma określeń: "depresja" czy "poddać się".
Byle wygrać
60 lat wcześniej. Lipiec 1958. 12-letni Rysiu Szurkowski bierze udział w "wyścigu" przełajowym wokół Świebodowa. Pętla liczy mniej więcej 6 kilometrów: najpierw 1,5 kilometra kiepskiego asfaltu, potem leśna droga, wyboje, trochę błota po nocnej ulewie, na koniec wyjazd na nawierzchnię ułożoną z betonowych płyt. Peleton liczy siedmiu kolarzy, od 10 do 15 lat. Wszyscy jadą na zbyt dużych, piszczących i zardzewiałych rowerach. Rowerach, które pamiętają II wojnę światową. Przy wjeździe do lasu Szurkowski upada.
"Szlifuje" prawą część ciała, krwawi ręka, krwawi noga, boli biodro. Gorzej, że niemiecki Diamant jest mocno pokiereszowany. Przednie koło wygląda, jakby miało się zaraz rozpaść, kierownica nie bardzo chce współpracować, reaguje ze sporym opóźnieniem. Mimo to Szurkowski wskakuje (dosłownie, bo rower jest o kilka rozmiarów za duży) na siodełko i pędzi za rywalami.
Dopada ich kilkaset metrów przed końcem trasy, mija z łatwością i podnosi ręce w geście triumfu na linii mety. Zapomina o krzywym kole i kierownicy i znów się wywraca. Ale ta wywrotka jest już za metą. A on jest szczęśliwy. Wygrał. Przecież to było najważniejsze.
Zakład o czekoladę
Świebodów to wieś na Dolnym Śląsku. Mieszka tu mniej więcej 250-300 osób. Tyle, co w jednym bloku w średniej wielkości polskim mieście. Tutaj każdy zna każdego, a sąsiedzi nie mają przed sobą tajemnic. Nie jest też tajemnicą, że wieś jest zbyt mała, aby młodzież mogła stworzyć dwa zespoły piłkarskie i trenować na łące, w którą ktoś wbił kilka desek mających wyznaczać bramki. Część dzieciaków zaczyna się więc ścigać na rowerach.
- Miałem kilkanaście lat, gdy chłopaki popijali już wódeczkę, palili papierosy, a ja nic, ciągle rower - wspomina Szurkowski. - Na nim mogłem się sprawdzać sam, bez pomocy. A ja musiałem się sprawdzać. Ciągle sprawdzać.
Najpierw jeździ na Diamancie, który funduje mu spektakularne wywrotki, jak ta pod lasem. Potem w jego ręce wpada Pafaro - rodem z bydgoskiej fabryki. Ale to wciąż nie to. Rysiek marzy o prawdziwej szosówce. - Rysiu, kupię ci coś lepszego, ale musisz na to zapracować - usłyszał od ojca.
W domu Szurkowskich nie jest bogato. Przez kilka miesięcy nastoletni Rysiek sprząta, zmywa naczynia, zatrudnia się nawet w lesie przy sadzeniu drzew. W końcu - do zakupu dorzuca się nawet babcia - Szurkowski może usiąść na czeskiej wyścigówce Favorit.
- To było cudo - wspomina kolarz. - Najchętniej w ogóle nie zsiadałbym z siodełka.
Zapisuje się do LZS-u. Jeździ na wiejskich festynach, w wyścigach okolicznościowych, nawet podczas jubileuszu... rzeźni. Wygrywa, zaczyna być o nim coraz głośniej. W oddalonym o 60 kilometrów Wrocławiu pojawiają się pogłoski, że "po wioskach ściga się wielki talent". Rzeczony zaś talent, mając zaledwie 17 lat, zakłada się o czekoladę z grupą kolegów z rodzinnej wioski, że za cztery lata pojedzie w Wyścigu Pokoju. Chce - jak w 1956 roku Stanisław Królak - wygrać ten najważniejszy w amatorskim kolarstwie wyścig. Najpierw jednak idzie do wojska.
Telefon, który zmienił jego życie
Szeregowy Szurkowski trafia do Garbatki, pod Radomiem. Pół roku nie siedzi na rowerze. - W końcu uprosił dowódcę, aby ten pozwolił mu z domu przywieźć szosówkę - mówi Wyrzykowski. - Wieczorem, po służbie, albo weekendami jeździł po okolicznych drogach.
Podczas jednego z treningów żołnierz, który chce być kolarzem, spotyka na trasie prawdziwego kolarza. Jedzie z nim do Radomia, do klubu sportowego Radomiak. Wygrywa dla niego kilka wyścigów, głównie przełajowych. Jesienią wychodzi z wojska i od razu chce znaleźć nowy klub u siebie, na Dolnym Śląsku. Wszędzie słyszy, że jest jesień i ma się zgłosić dopiero na wiosnę.
Nie chce tracić kilku miesięcy. Jedzie do Wrocławia, do akademika, w którym mieszka jego brat. W akademiku jest budka telefoniczna. Otwiera książkę telefoniczną na spisie klubów sportowych i dzwoni do pierwszego z brzegu - Dolmelu Wrocław. Ma szczęście. Trener sekcji kolarskiej - Mieczysław Żelaznowski - zna ze słyszenia nazwisko "Szurkowski". Nie waha się. Załatwia nowemu zawodnikowi pokój w hotelu robotniczym i etat w fabryce. Kilka miesięcy później Ryszard Szurkowski jest już mistrzem Polski w kolarstwie przełajowym.
W 1967 roku, cztery lata po pamiętnym zakładzie o czekoladę, nowy selekcjoner kolarskiej reprezentacji Polski Henryk Łasak powołuje Ryszarda Szurkowskiego do kadry. Dwa lata później Szurkowski debiutuje w Wyścigu Pokoju. Zakład o czekoladę okazuje się ostatecznie przegrany - nie wygrywa.
- A on tak nie lubi przegrywać - kwituje Lech Piasecki, polski mistrz świata z 1985 roku, którego do tego triumfu poprowadził właśnie Szurkowski, wtedy trener reprezentacji.
Nie lubi przegrywać i robi wszystko, żeby przestać przegrywać. Kolejne lata to istne szaleństwo. 1969 to jeszcze niedosyt - drugie miejsce w Wyścigu Pokoju. Rok później triumf: Szurkowski zwycięża w tych najbardziej prestiżowych dla kolarza z krajów bloku komunistycznego zawodach. Rok 1971 - kolejny triumf na trasie Wyścigu Pokoju katapultuje Szurkowskiego do rangi gwiazdy. Chłopak z małej wsi na Dolnym Śląsku staje się idolem, bohaterem narodowym.
- Polacy kochają ludzi, którzy ucierają nosa Rosjanom, a w przeszłości Związkowi Radzieckiemu, albo Niemcom, a kiedyś Niemieckiej Republice Demokratycznej - opowiada Szurkowski. - Ja podczas Wyścigu Pokoju wygrywałem z kolarzami z właśnie tych krajów. Nie odbierałem tego osobiście jako misji. Byłem sportowcem i moim zadaniem była wygrana, nieważne, czy z Sowietem, czy z Włochem. Ale w narodzie było czuć podniecenie, że Polak wygrywa z Wielkim Bratem.
"Kłócicie się jak Szurkowski z Szozdą"
W 1971 roku aktyw partyjny we wrocławskim Dolmelu nazywa jego nazwiskiem jedną z fabrycznych ulic. Kiedy Szurkowski zjawia się w fabryce raz w miesiącu po wypłatę, zakład ma przestoje. Każdy chce się z nim przywitać, porozmawiać, poprosić o autograf. A to jeszcze nie jest szczyt popularności. Ten przychodzi dwa lata później.
W 1973 roku Ryszard Szurkowski zostaje mistrzem świata (a potem głosami kibiców Sportowcem Roku), zarówno w jeździe drużynowej, jak i indywidualnie. Rozprowadza go (czyli jedzie przed nim, aby Szurkowski tracił jak najmniej sił) nieżyjący już Stanisław Szozda (więcej o tym utytułowanym sportowcu przeczytasz TUTAJ >>). Choć atakuje za wcześnie.
- Krzyczałem do niego: "Staszek, coś ty taki niecierpliwy, przecież do mety jeszcze zbyt daleko!" - twierdzi Szurkowski. - Na całe szczęście wytrzymałem jego szaloną "taktykę" i wygrałem na finiszu.
Szurkowski i Szozda to nierozłączny duet. Przez wiele lat rządzą polskim - i nie tylko kolarstwem. Podczas zimowych zgrupowań ustalają, który z nich wygrywa Wyścig Pokoju, a który Tour de Pologne i tak dalej. Tak dominują nad resztą stawki, że mogą sobie na to pozwolić. Nie ma rywala, który może im zagrozić. Do czasu.
Zdaniem ówczesnych dziennikarzy - ale i sami zainteresowani potem potwierdzili, że coś było na rzeczy - panowie przestali się dogadywać. Ich "szorstka przyjaźń" obrasta w legendę, dziennikarze piszą o ciągłych konfliktach między zawodnikami.
Szurkowskiego nazywa się "wielkim taktykiem", Szozdę - "kolarskim łobuzem". Prasa jest pełna artykułów o tym, jak obaj zawodnicy kłócą się na treningach, jak przeszkadzają sobie podczas wyścigów. Konflikt jest tak głośny, że w serialu "Czterdziestolatek", który oglądała jeśli nie cała, to co najmniej pół Polski, scenarzysta umieszcza słynny już dialog: "kłócicie się jak Szurkowski z Szozdą".
Nie puszczał koła samego Merckxa
W 1974 roku Szurkowski startuje w tak zwanym wyścigu łączonym, dla amatorów i zawodowców z zachodniej Europy. Na trasie Paryż - Nicea według obserwatorów dotrzymuje kroku (a właściwie koła) najlepszemu kolarzowi świata.
Eddy Merckx pożera swoich rywali z zawodowego peletonu z taką łatwością, jakby zjadał jajko na śniadanie. Aż nagle zupełnie anonimowy na Zachodzie, 28-letni wówczas kolarz zza żelaznej kurtyny pokazał, że nie taki Belg straszny. A przede wszystkim pokazał niezwykle waleczny charakter. Jak prawdziwy król Ryszard Lwie Serce.
Dwa lata później, po uwieńczonych drużynowym srebrnym medalem igrzyskach olimpijskich w Montrealu, 30-letni Szurkowski jedzie do Włoch, aby podpisać kontrakt zawodowy. Przepisy związków sportowych w PRL-u pozwalały "wybitnym jednostkom" na wyjazd za granicę, ale dopiero po trzydziestce.
- Wygrałem kilka wyścigów, rozmawiałem z kilkoma osobami, chcieli mnie zatrudnić - wspomina Szurkowski. - Zapytałem, jakie proponują warunki finansowe. No, powiem, że z krzesła nie spadłem. Wiedziałem, ile zarabiają najlepsi, więc ta oferta dla mnie to były jakieś plewy. Wróciłem do kraju.
Szurkowski wielokrotnie się zastanawiał, czy nie powinien wyjechać z Polski wcześniej. - A właściwie uciec, jak na przykład Władysław Kozakiewicz (złoty medalista olimpijski w skoku o tyczce - przyp. red.) - mówi. - Kto wie? Pewnie jako 27-latek miałbym większe szanse, aby zaistnieć w zawodowym peletonie. Ale tak się nie stało. Nie żałuję, ot, tak potoczyło się moje życie.
- Znam Ryśka i doskonale wiem, że poradziłby sobie wśród zawodowców - przekonuje Piasecki. - Kiedy trenował mnie w reprezentacji, miał już przecież prawie 40 lat, a na treningach często zostawiał nas, wtedy zawodników w najlepszym wieku, w tyle. Nie byliśmy w stanie utrzymać koła, puszczaliśmy.
Piasecki do dzisiaj opowiada historię z zimowych mistrzostw Bułgarii. Był faworytem, miał wygrać, ale przydarzyła się kraksa. Zanim się pozbierał, został sam, poszedł odjazd - czyli czołówka wyścigu zaczęła się szybko oddalać. Stracił nadzieję, ale mimo wszystko wsiadł na rower. Niego nagle pojawił się trener reprezentacji, Szurkowski. Miał wówczas 37 lat. - Wskakuj na koło, dociągnę cię do ucieczki - krzyknął.
- Nie damy rady. Wszystko mnie boli, rower zniszczony, a oni mają już z pół minuty przewagi - kręcił głową Piasecki.
- Przestań, dasz radę. No, już! - Szurkowski rozpoczął pościg za ucieczką. Kilkanaście minut później Piasecki unosił ręce w geście triumfu. Na mecie.
Mistrz nie zsiada z roweru
W 1988 roku - kiedy PRL już się chwiał w posadach - Szurkowski postanawia zorganizować pierwszą zawodową grupę kolarską w bloku wschodnim. - Pracowałem wówczas w Exbudzie i tak się złożyło, że razem z Ryśkiem tworzyłem tę ekipę - mówi mi Tomasz Derejski. - Wówczas się poznaliśmy, zaprzyjaźniliśmy. Wtedy też zacząłem jeździć na rowerze i ta przygoda trwa do dzisiaj, już 30 lat.
Szurkowski tak zaraził Derejskiego, że spotykają się kilka razy w roku. Zawsze jeżdżą na rowerach w większej grupie. Wyjeżdżają wspólnie na zimowe ferie na Majorkę, gdzie szlifują formę, spotykają się podczas Tour de Pologne amatorów, startowali również razem w pechowych zawodach w Koeln.
W ostatnich latach PRL-u Szurkowski zasiada w poselskich ławach (1985-89). Jest posłem bezpartyjnym, z tzw. listy krajowej. Po upadku komuny były mistrz świata próbuje też ratować imprezę, która dała mu sławę - Wyścig Pokoju. Zawody, które przez dziesiątki lat elektryzowały miliony kibiców demoludów, po politycznych zmianach na początku lat 90. XX wieku dopada kryzys. Głównie ekonomiczny. Przestaje płynąć strumień pieniędzy publicznych, upadło kolarstwo amatorskie, nie było chętnych do współpracy sponsorów.
- W kalendarzu UCI nie ma za bardzo miejsca na kolejny wyścig trzytygodniowy - mówi. - Jest Tour de France, jest Giro d'Italia, jest Vuelta a Espana. Wyścig Pokoju? Zrobić z niego tygodniówkę? Byłoby łatwiej się wpasować w kalendarz. Ale co dalej? Dwa etapy w Polsce, dwa w Niemczech, dwa w Czechach. Bez sensu. Sponsorzy? Jaki ma interes polska telefonia komórkowa, by sponsorować wyścig jadący w Niemczech, albo niemiecki producent wody mineralnej, by wykładać pieniądze w Czechach? To wszystko spowodowało, że nie udało się odbudować tej cudownej imprezy w warunkach kapitalizmu.
Szurkowski nie zostawia kolarstwa. Można pomyśleć, że tak naprawdę nigdy nie zsiadł z roweru. W marcu 2010 roku został prezesem Polskiego Związku Kolarskiego. Obejmuje ten fotel w bardzo trudnej sytuacji: na kolarską centralę spadł wówczas wielomilionowy dług za budowę toru w Pruszkowie. Na pierwszym posiedzeniu zarządu proponuje, by członkowie tego gremium przyjeżdżali na comiesięczne zebrania za darmo. Związku nie było na nic stać. Nawet na kawę i ciasteczka. Pomysł nie bardzo się podoba. Szurkowski po kilkunastu miesiącach odchodzi. Jest marzec roku 2011.
11 września 2001 roku w atakach terrorystycznych w Nowym Jorku ginie syn z pierwszego małżeństwa Szurkowskiego - Norbert. Jego ojciec niechętnie wraca do tamtych wydarzeń. Bardzo mocno przeżywa śmierć syna - tym bardziej tragiczną, że zupełnie przypadkową. Norbert dorabiał w jednej z firm budowlano-remontowych. Feralnego 11 września wpadł do jednego z biur dosłownie na chwilę. Miał dokonać jednej poprawki budowlanej i przed dziewiątą rano opuścić budynek. Nie zdążył. O 8:46 w wieżę WTC uderzył samolot...
Co ze sobą zrobić po takiej tragedii?
Szurkowski nieco się wycofuje. Jednak mistrz, jak podkreśla Derejski, wciąż świetnie się czuje na rowerze, za to gorzej w biurze przy papierach. Podobnego zdania zapewne jest trzecia żona Szurkowskiego - Izabela Arkuszewska-Szurkowska. To ona de facto prowadzi rodzinny biznes byłego mistrza świata - sklep rowerowy na warszawskiej Woli. Były kolarz nie ma do tego głowy. Nienawidzi tabelek, cyferek, podatków. Kocha powietrze, prędkość, kilometry asfaltu znikające pod wąskimi kołami kolarzówki. Kiedy tylko może, ucieka na szosę.
Tak jak na wyścig "Rund um Koeln", z którego trafia wprost do szpitala. Teraz rozpoczyna swój najtrudniejszy wyścig. O pełną sprawność, o zdrowie.
Cały czas trwa zbiórka środków na rehabilitację legendy kolarstwa Ryszarda Szurkowskiego. Wpłat można dokonywać na konto:
09 1240 1747 1111 0000 1845 5759
W dane przelewu należy wpisać dane odbiorcy: ul. Jana Henryka Dąbrowskiego 189,60-594 Poznań, a w tytule: "Ryszard Szurkowski - rehabilitacja”.
Od autora:
przy pisaniu artykułu korzystałem m.in. z książek i artykułów: "Jak Szurkowski z Szozdą", Gazeta Wyborcza, 2002, "Ryszard Szurkowski: zawsze chciałem zwyciężyć", TVP, "Być liderem", Ryszard Szurkowski, Krzysztof Wyrzykowski, "Sebastian Parfjanowicz: Pan Ryszard z innej gliny", oraz serii rozmów i wywiadów z byłym kolarzem.