Zwołanie Nadzwyczajnego Wyborczego Zjazdu Delegatów Polskiego Związku Kolarskiego to efekt lawiny, która przetoczyła się przez dyscyplinę po wywiadzie, którego Piotr Kosmala udzielił naszemu serwisowi (Afera w polskim kolarstwie. Czy "dochodziło do uprawiania seksu z podopiecznymi"? - czytaj cały artykuł >>).
Minister sportu Witold Bańka natychmiast zareagował wezwaniem do dymisji całego zarządu i nowymi wyborami. Ośmiu z dziewięciu członków zarządu posłuchało apelu ministra, na stanowisku pozostał tylko prezes Dariusz Banaszek, który również obiecał dymisję, właśnie 22 grudnia. Jeżeli dotrzyma słowa, Artur Szarycz będzie walczył o posadę prezesa PZKol.
Marek Bobakowski, WP SportoweFakty: Startuje pan w wyborach na nowego prezesa Polskiego Związku Kolarskiego, które mają się odbyć 22 grudnia. Czy na pewno chce pan wejść do stajni Augiasza? Bo afery, które jako pierwsi w Polsce ujawniliśmy, stanowią jasny dowód, że to środowisko jest bardzo chore.
Artur Szarycz, kandydat na stanowisko szefa PZKol: Bardzo długo się nad tym zastanawiałem. W dniu, gdy opublikowaliście rozmowę z Piotrem Kosmalą dotyczącą afery obyczajowej, a minister Witold Bańka zapowiedział, że jest potrzebny reset, przeszło mi przez myśl, że to ja mógłbym stanąć na czele nowego zarządu. Mimo że żona mnie ciągle pyta: "po co ci to?", chcę podjąć rękawicę.
Jest pan obecnie prezesem Zachodniopomorskiego Związku Kolarskiego. Myśli pan, że o taki reset chodziło ministrowi Bańce?
Zrozumiałem, że chodzi o to, aby prezes i członkowie zarządu PZKol to byli ludzie, którzy nie zajmowali tych stanowisk.
Nigdy przedtem?
Trudno powiedzieć. Ja jestem zdania, że przynajmniej od kilkunastu lat. Od chwili problemów natury prawnej związanej z budową toru w Pruszkowie, przez okres, w którym być może dochodziło do tych bulwersujących spraw obyczajowych, aż po kryzys, który mamy obecnie.
Skoro już pan poruszył temat toru. Zacznijmy od tej sprawy. Około 10 mln zł długu wobec spółki Mostostal Puławy, komornik zajął wszystkie konta PZKol, sytuacja jest dramatyczna. Co robić?
Ma pan rację, to najtrudniejsze zadanie, które stoi przed nowym prezesem. Trzeba rozmawiać. Ministerstwo sportu, Mostostal, PZKol, sponsorzy - trzeba usiąść, ustalić plan spłaty długu i potem go realizować.
Niby proste, ale skąd wziąć pieniądze? Przecież to nie mogą być dotacje publiczne.
Wydaje się, że są dwie możliwości. Jedna - przekazać tor w struktury Centralnego Ośrodka Sportu, razem z długiem. Wtedy jednostka budżetowa będzie mogła w końcu zamknąć sprawę.
Oprócz długu PZKol pozbędzie się również majątku, czyli toru.
Oczywiście musimy sobie zagwarantować takie warunki trenowania w Pruszkowie, abyśmy mieli tam praktycznie nieograniczony dostęp. Na wyłączność.
Będzie więc pewnie ciężko. Drugi pomysł? Sprzedaż nazwy toru?
Tak. Orlen Arena, czemu nie?
Część środowiska powie: CCC Arena.
Z tego co wiem, to Orlen nie zerwał umowy z PZKol, a CCC - tak. Dlatego użyłem nazwy Orlen. Jednak nie chcę wchodzić w podział środowiska ze względu na sponsorów. Nie o to chodzi. Sprzedajmy czy tam wydzierżawmy nazwę temu podmiotowi, który zaprezentuje najlepsze warunki. I co najważniejsze: przekazujmy te wpływy od razu na spłatę długu. A nie na bieżące wydatki.
A te są spore. Utrzymanie toru to wg różnych szacunków ok. 70-120 tys. zł miesięcznie.
Dlatego znów w głowie pojawia się idea przekazania toru do COS-u. A jeżeli nie, to trzeba organizować imprezy, wynajmować obiekt, szukać różnych biznesowych rozwiązań.
PZKol powinien zajmować się bardziej biznesem, zarabianiem pieniędzy, czy szkoleniem młodzieży? Korporacja czy miejsce dla działaczy?
Wedle tego, co obserwujemy wokół nas i oczekiwań ministra sportu, musimy raczej iść w stronę korporacyjną. Nie chodzi o to, aby zarabiać pieniądze, bo to nie będzie nasz główny cel, ale profesjonalnie zorganizować związek. Aby wszystko działało jak w szwajcarskim zegareczku.
Jakie ma pan doświadczenie w organizacji takich struktur, w pracy w korporacji, w biznesie?
Jestem w środowisku od zawsze, najpierw jako zawodnik, teraz trener i szef zachodniopomorskiego związku. Od 13 lat szkolę kolejne pokolenia zawodników, miałem na przykład przyjemność pracować z Darią Pikulik, która jest mistrzynią świata juniorów w kolarstwie torowym. Jest zawodniczką drużyny BCM Nowitex Ziemia Darłowska, w którym pracuję. Doskonale znam problemy klubów, poznałem kolarstwo od podszewki, to doświadczenie, którego nikt mi nie zabierze. Jako pierwszy trener Darii mam do odebrania w ministerstwie nawet nagrodę, nie miałem jednak czasu, aby pojechać do Warszawy. Może wkrótce będzie okazja.
Czyli jednak bardziej działacz niż biznesmen. Przeprowadzi się pan do Warszawy? Pytam, bo mieszka pan w Jeżyczkach pod Darłowem. Kawał drogi, aby dojeżdżać.
No i tutaj zawsze rozmowa z rodziną staje się ciężka. Na dodatek mam dwójkę dość małych jeszcze dzieci. Jakoś musimy jednak dać radę. Myślę, że musi sprawdzić się system kilka dni w Warszawie, i kilka dni w domu. Oczywiście przy dzisiejszej technologii w domu też będę pracował.
Program? Na co chce pan zwrócić uwagę?
Na razie to najbliższe miesiące trzeba będzie poświęcić na odzyskanie zaufania. Czekają nas rozmowy z ministerstwem, sponsorami, ale też środowiskiem, kibicami. Polskie kolarstwo dostało w ostatnich tygodniach taki cios, że ledwie stoimy na nogach. Wizerunkowo. Trzeba poświęcić tutaj wiele czasu.
Poza tym?
Od 2013 roku, kiedy przyszły sukcesy szosowców, torowców, a swoje dodała Majka Włoszczowska, obserwujemy niesamowitą modę na jazdę na rowerze. Wszyscy chcą rywalizować. Ale głównie dzieciaki. Więc PZKol musi zająć się taką organizacją finansowania, aby te najmniejsze kluby, stowarzyszenia nie musiały się martwić o pieniądze, aby mogły pracować.
ZOBACZ WIDEO: Czesław Lang: Musimy rozwiązać zarząd i wybrać nowych ludzi. Naszymi problemami interesują się za granicą