Damian Zieliński to jeden z najbardziej utytułowanych polskich kolarzy torowych. Reprezentował Polskę na trzech igrzyskach olimpijskich, a w 2016 roku w Rio otarł się o medal, ostatecznie kończąc finałowe ściganie na szóstym miejscu. Oprócz tego jest zwycięzcą Pucharu Świata i medalistą mistrzostw Europy. Dziś mieszka w Szczecinie, jest trenerem Piasta Szczecin i reprezentacji Polski juniorów.
Mateusz Puka, WP Sportowefakty: Niecałe dwa tygodnie temu rozpoczęła się zbiórka pieniędzy na leczenie pana żony i już w tak krótkim czasie udało się wam zebrać ponad 200 tysięcy złotych. Na co potrzebne są te pieniądze?
Damian Zieliński (były reprezentant Polski w kolarstwie torowym, trener kadry juniorów): Nie minął jeszcze miesiąc, od kiedy moja żona dowiedziała się o raku piersi z przerzutami na węzły chłonne, potrójnie ujemnym, z największym stopniem złośliwości. Dla naszej rodziny to wielki szok. W jednej chwili życie zmieniło się diametralnie. Na szczęście pani doktor przywróciła nadzieję i - poza chemioterapią - zaproponowała dodatkową immunoterapię. Problemem okazały się pieniądze, bo lek trzeba podawać przez rok co trzy tygodnie. Jedna dawka kosztuje prawie 14 tysięcy złotych.
Ten lek daje gwarancje wyleczenia?
Immunoterapia zastosowana jako uzupełnienie chemioterapii daje dużą szansę na zupełne wyleczenie i zapobiega nawrotom. Ta metoda jest już powszechnie stosowana w USA i Niemczech, w Polsce refundowana jest tylko w przypadku nowotworu płuc i czerniaka. W pozostałych przypadkach trzeba sobie radzić samemu.
Jak obecnie czuje się żona?
Jest już po trzech dawkach chemioterapii i jednej immunoterapii. Obawialiśmy się, jak będzie się czuła, na razie jest nieźle. Ewa jest dziennikarką i po usłyszeniu diagnozy podjęła decyzję, że chce być aktywna tak długo, jak tylko da radę. Nawet teraz chodzi do pracy i stara się zajmować naszymi 10-letnimi bliźniaczkami. Oczywiście wszystko w mniejszym wymiarze niż wcześniej, ale to i tak powód do radości.
Czym dokładnie zajmowała się pana żona?
Chichotem losu jest to, że przez ostatnie 20 lat Ewa robiła reportaże o słabszych, wykluczonych, którzy potrzebują ratunku. Wielokrotnie pomagała w zbieraniu gigantycznych kwot na leczenie innych. Dziś sama znajduje się w tej sytuacji. Wiele lat temu połączyło nas zamiłowanie do sportu. Dzień przed diagnozą Ewa grała jeszcze w siatkówkę. Zresztą w domu, obok moich medali, wisi jej brązowy medal mistrzostw Polski z 1996 roku w siatkówce plażowej.
Jest pan byłym olimpijczykiem, a obecnie trenerem kadry narodowej juniorów w kolarstwie torowym. Kiedy dowiedział się pan o diagnozie żony?
Pierwsze niepokojące sygnały dostałem, gdy wraz z reprezentacją byłem na mistrzostwach świata w Izraelu. Żona wyczuła niepokojący guz i szybko mnie o tym poinformowała. Wtedy jeszcze nie traktowaliśmy tego bardzo poważnie, ale na szczęście żona postanowiła szybko skontaktować się z lekarzem. Ostateczne wyniki biopsji otrzymaliśmy, gdy byłem już w Szczecinie, a po nich natychmiast zaczęliśmy działać. Dzięki temu Ewa jest już po trzech dawkach chemii i jednej dawce immunoterapii.
To nie pierwszy nowotwór wśród pana najbliższych. Jak pan zareagował?
W 2010 roku na nowotwór zmarł tata, a niedawno rak trzustki zabrał mi mamę. Gdy usłyszałem diagnozę Ewy, od razu pojawiły się myśli, że nad moją rodziną wisi jakieś fatum. Staram się jednak nie dopuszczać takich myśli dłużej.
W 2018 roku skończył pan kolarską karierę i do dziś jest jednym z najbardziej utytułowanych polskich kolarzy torowych. Czym zajmuje się pan teraz?
W kolarstwie torowym nigdy nie było dużych pieniędzy, dlatego już w trakcie kariery, treningi łączyłem z pracą w roli trenera. Gdy w Gryfie Szczecin zaczęły być coraz większe problemy, postanowiłem wraz z trener Zygfrydem Jaremą odejść i założyć własny klub, Piast Szczecin. Od 11 lat jestem na swoim, a w tym czasie nasi zawodnicy zdobyli 106 medali mistrzostw świata, Europy i Polski w różnych kategoriach wiekowych. Moja żona jest wiceprezesem klubu, a ja trenerem. Oprócz tego prowadzę także Akademię Damiana Zielińskiego, która zajmuje się promowaniem kolarstwa wśród najmłodszych. Dwa razy w tygodniu prowadzę zajęcia dla grupy dzieciaków, z których najmłodsze mają pięć lat.
Przyszłość klubu stoi jednak pod znakiem zapytania, bo w tym roku władze miasta podjęły decyzję o zamknięciu toru kolarskiego. Jak sobie z tym poradziliście?
Gdy przed najważniejszymi zawodami chcemy potrenować na torze kolarskim, musimy jechać do Pruszkowa. W okolicach Szczecina nie ma żadnego innego toru, a na naszym nie da się trenować, bo przedstawiciele miasta uznali, że to zbyt niebezpieczne. Stadion od lat nie był remontowany i choć ekspertyza budowlana wyszła pozytywnie, to zdaniem władz MOSiR dach grozi zawaleniem. W 2021 roku doszło do zawalenia się jednej ze ścian miejskiego basenu, a po tym incydencie zdecydowano się zamknąć także obiekt kolarski. Ponownie otwarty ma zostać dopiero po generalnym remoncie, ale na razie nie ma na to pieniędzy.
Jak można wyszkolić solidnych kolarzy torowych bez treningu na torze kolarskim?
Od ponad roku stosujemy ćwiczenia zastępcze. Urządzam zawodnikom marszobiegi, jeździmy na rowerach szosowych, trenażerach, używamy także ergometrów oraz chodzimy na siłownię. Obecnie pod swoją opieką mam około 30 zawodników i ci bardziej doświadczeni mieli więcej okazji do treningu na torze. Problem jest z nowymi adeptami, którzy nie zdążyli pojeździć na naszym obiekcie. Oni będą trenować ostro całą zimę, ale specyfikę dyscypliny poznają tuż przed najważniejszymi zawodami sezonu.
Wcześniej mówił pan, że po wykryciu choroby u żony pojawiały się myśli, że nad rodziną wisi fatum. W trakcie kariery kolarskiej też miał pan sporo pecha.
Podczas igrzysk w Rio zająłem szóste miejsce, a wszystko to w atmosferze skandalu po fatalnych decyzjach sędziów. Tak blisko medalu nie był żaden z polskich kolarzy torowych. Gdyby sędziom nie zabrakło odwagi, być może wróciłbym z igrzysk z medalem. Miałem nawet pomysł, by kontynuować karierę do igrzysk w Tokio. Ostatecznie przeszkodziła mi poważna kontuzja.
Co dokładnie się stało?
Rok po igrzyskach startowałem w zawodach w Niemczech, podczas których urwałem napęd w rowerze. Jechałem wtedy ponad 70 km/h, a uderzenie o tor było tak mocne, że natychmiast straciłem przytomność. Badania w szpitalu wykazały wstrząśnienie mózgu, złamanie obojczyka i żeber. Do wypadku doszło w czerwcu, a ja na tor wróciłem dopiero około września. Miałem 36 lat i dość szybko zdałem sobie sprawę, że może być mi trudno wrócić na najwyższy poziom. Postanowiłem kontynuować karierę, ale po nieudanych mistrzostwach świata w 2018 roku uznałem, że to nie ma sensu.
Zajmuje się pan najzdolniejszymi młodymi kolarzami w Polsce. Jak wygląda przyszłość tej dyscypliny w naszym kraju?
Mamy kilku naprawdę zdolnych zawodników, a nasze postępy potwierdziły ostatnie mistrzostwa świata, z których nasza reprezentacja juniorów wróciła z czterema medalami. Mogło być jeszcze lepiej, gdyby jeden z naszych kandydatów do nawet dwóch medali, nie uległ wypadkowi podczas pierwszej konkurencji indywidualnej. Złoto Mai Trackiej i Dominika Ratajczaka w scratchu, to jednak wielki sukces i dobry prognostyk na przyszłość.
Czy ze względu na chorobę żony będzie musiał pan zrezygnować z funkcji trenera kadry juniorów?
Na szczęście zakończyliśmy już sezon i do czerwca przyszłego roku zawodnicy będą przygotowywać się do sezonu w swoich klubach. Wielu z nich uczy się w Szkołach Mistrzostwa Sportowego, a na zgrupowania jeździmy zwykle tuż przed najważniejszymi imprezami. Na razie więc moje prywatne sprawy nie mają wpływu na szkolenie reprezentacji. W klubie wszystkie swoje obowiązki staram się wykonywać tak samo, jak do tej pory. Staramy się żyć normalnie, tak jak do tej pory.
Czytaj więcej:
Wrze po meczu FC Barcelony
Napoli bawi się w LM. Gol Zielińskiego