- Te dziewczynki mają swoje ambitne cele. Chcą zdobywać medale, a przez głupotę złodziei będzie im znacznie trudniej realizować marzenia. Obecnie startują na zapasowym sprzęcie, ale ich klasy nie da się porównać do sprzętu, który został skradziony i zniszczony. Wiadomość o kradzieży to był dla nich życiowy dramat - mówi Bartosz Jaszczyński, wiceprezes Opolskiego Związku Kajakowego i trener kajakarskiej sekcji AZS Politechniki Opolskiej.
Choć sprawców kradzieży zapewne nigdy już nie uda się odnaleźć, to wiele wskazuje na to, że była to czysta złośliwość, dokonana zapewne spontanicznie pod wpływem alkoholu. Przedstawiciele klubu zdecydowali się zapakować sprzęt na zawody dzień wcześniej, by w dniu zawodów oszczędzić czas i pozwolić dzieciom na dłuższy sen. Przyczepę z kajakami zostawiono przed siedzibą klubu.
Nieopodal przebiega ścieżka prowadząca nad Odrą do jednego z osiedli i to właśnie tamtędy musieli poruszać się w nocy złodzieje. Zlokalizowane kamery nie uchwyciły jednak sprawców, a policja nie miała żadnego innego tropu.
Przestępcy działali zapewne pod wpływem impulsu. Ukradzione kajaki nie były najdroższymi na przyczepie, a o nieporadności złodziei najlepiej świadczy to, że nie byli w stanie odpiąć pasów zabezpieczających kajaki i zdecydowali się na ich przecięcie. Żadnej korzyści z kradzieży nie mieli szans uzyskać.
ZOBACZ WIDEO: Patryk Dudek wyjaśnia, dlaczego zmienił podstawowego tunera. "Szukam dalej"
- Złodzieje nie mieli pojęcia, co kradną. Te kajaki są na tyle delikatne, że uległy zniszczeniu zapewne już podczas samego przerzucania ich przez pobliski mur. Zresztą nawet jeśli udałoby się je ukraść w całości, to tego sprzętu praktycznie nie da się sprzedać. Dla normalnych ludzi jest on kompletnie bezużyteczny, a środowisko kajakarskie jest dość małe. Zrobiono to więc ze złośliwości lub głupoty - dodaje Jaszczyński.
Ostatecznie obie dziewczynki mogą kontynuować karierę, bo klub zapewnił im zapasowe kajaki. Ich klasy nie da się jednak porównać do skradzionego sprzętu, więc o równorzędnej rywalizacji z rówieśnikami mogą zapomnieć.
- Starsza z zawodniczek, Magda, przez lata trenowała u nas na tzw. trupach, czyli starszych, polepionych kajakach i ciągle marzyła o własnym kajaku zrobionym specjalnie dla niej. To było jej marzenie. Gdy w końcu otrzymała wyśniony fioletowo-różowy kajak, była zachwycona. Kradzież z kolei przeżywała w kategorii życiowej tragedii i naprawdę musieliśmy sporo czasu spędzić, by pogodziła się z tym zdarzeniem - dodaje trener.
Zniszczony sprzęt być może wróci jeszcze na wodę, ale tylko jako kajak dla początkujących kajakarzy. Profesjonalna naprawa jest zupełnie nieopłacalna, bo sprzęt trzeba byłoby wysłać do Portugalii i poddać długiej procedurze. Z kolei chałupnicze metody nie pozwolą na wyczynowe używanie sprzętu, a tym bardziej na ściganie się w kajaku na zawodach.
Ceny katalogowe skradzionego sprzętu to teraz odpowiednio 18 i 6 tysięcy złotych. Władze klubu czy też samych rodziców nie stać na taki wydatek, więc postanowiono poszukać wsparcia gdzieś indziej i w ten sposób rozpoczęto zbiórkę na nowy sprzęt. Na razie zbieranie pieniędzy idzie słabo, a czas ucieka. Wyprodukowanie kajaku trwa przynajmniej trzy miesiące.
Czytaj więcej:
"Lewy" zareagował na decyzję Santosa
Kasperczak: Mogłem umrzeć