F1: 50 lat Franka Williamsa w Formule 1. Smutny jubileusz Brytyjczyka

Getty Images / Mark Thompson / Na zdjęciu: Frank Williams
Getty Images / Mark Thompson / Na zdjęciu: Frank Williams

Frank Williams właśnie świętuje 50-lecie działalności w F1. Brytyjczyk pojawi się na Silverstone podczas GP Wielkiej Brytanii w garażu ekipy, ale będzie to smutny jubileusz. Bo team Williams przeżywa właśnie największy kryzys w swojej historii.

Nie tak dawno na samochodach Williamsa można było znaleźć specjalny napis, którym zespół celebrował 40-lecie swojego istnienia. Miało to miejsce w roku 2017, gdy Felipe Massa i Lance Stroll byli w stanie regularnie walczyć o punkty w F1. Od tamtych wydarzeń minęły dwa lata, a realia Williamsa mocno się zmieniły.

W najbliższy weekend na samochodach Roberta Kubicy i George'a Russella mają się pojawić kolejne okolicznościowe grafiki. Tym razem zespół będzie świętować 50-lecie działalności Franka Williamsa w F1. Brytyjczyk ze swoją ekipą pojawił się w Formule 1 oficjalnie w roku 1977, ale wcześniej był zaangażowany w inne projekty.

Smutny jubileusz

Gdy w niedzielę zobaczymy Franka Williamsa w garażu zespołu, z pewnością będzie sporo uśmiechów, być może pojawi się okolicznościowy bukiet, będą uściski dłoni i gratulacje ze strony Roberta Kubicy i George'a Russella.

ZOBACZ WIDEO Sektor Gości 114. Cecylia Kukuczka: Jerzy nigdy nie wierzył, że wyprzedzi Reinholda Messnera. To było niemożliwe

Tyle że trudno oczekiwać, by w środku Williams odczuwał radość, jeśli popatrzymy na obecną sytuację jego zespołu. Przez lata traktował je niczym dziecko, bywał ważniejszy od rodziny, co miało wpływ na wychowanie m.in. Claire Williams. Gdy podupadł na zdrowiu, to właśnie ona przejęła stery w ekipie. Choć oficjalnie tytułowana jest "zastępcą szefa zespołu", to wszyscy wokół mają świadomość, że to 42-latka pociąga za sznurki.

Williams doprowadził swoją ekipę do 16 tytułów mistrzowskich (9 wśród konstruktorów, 7 wśród kierowców), co jest drugim najlepszym rezultatem w klasyfikacji wszech czasów w F1. Tymczasem w niedzielę przyjdzie mu pojawić się w garażu ze świadomością, że najpewniej Kubica i Russell dojadą do mety na końcu stawki. Zespół z Grove jako jedyny nie posiada punktów w obecnym sezonie F1.

- Celem jest wygrywanie. To motywuje każdego tutaj - mówił przed laty w jednym z wywiadów Williams, gdy jego ekipa potrafiła ogrywać znacznie groźniejszych i potężniejszych rywali w F1.

Czytaj także: Robert Kubica szczerze o swoich ograniczeniach

Bolesna strata przyjaciela

50 lat w Formule 1 to szmat czasu. W roku 1969, gdy Piers Courage zasiadł za kierownicą samochodu stworzonego przez Franka Williamsa, firma liczyła kilkunastu ludzi. Wokół kierowcy nie pracował sztab inżynierów, nie trzeba było analizować też setek informacji po każdej sesji.

Wtedy liczył się geniusz techniczny, a pod tym względem Williams nie miał sobie równych. Dlatego już w pierwszym roku współpracy Courage sięgnął po kilka podiów. Plany względem przyszłości były bardzo ambitne, ale okrutny los napisał swoją wersję wydarzeń.

21 czerwca 1970 roku Courage zginął w Grand Prix Holandii za kierownicą samochodu opracowanego po części przez Franka Williamsa. Nawet jeśli w tamtych latach niemal co wyścig któryś z kierowców nie wracał do domu, to wydarzenia z toru Zandvoort wstrząsnęły Brytyjczykiem. Bo przyszło mu opłakiwać przyjaciela.

- Piers był wielką postacią, odpowiednio wychowaną. Jego śmierć była dla mnie ogromną stratą. Gdy pojechałem na jego pogrzeb, pojawili się na nim wszyscy kierowcy poza jednym. I żaden z nich nie miał tego dnia suchych oczu - wspomniał po latach.

Trudne początki

Utrata przyjaciela nie była jedynym bolesnym doświadczeniem Williamsa, bo niewiele brakowało, a kilka lat później Brytyjczyk na dobre wypadłby z F1. Opracowywane przez niego podwozia nie były najlepsze, a to doprowadziło do problemów finansowych. Jego małżonka Ginny musiała nawet sprzedać mieszkanie, a firma telekomunikacyjna odcięła mu dostęp do telefonu z powodu niezapłaconych rachunków.

Frank Williams się nie poddał. Jako że nie mógł korzystać z telefonu, to firmę zaczął prowadzić z budki telefonicznej. Aż w końcu postanowił sprzedać firmę milionerowi Walterowi Wolfowi. Ten wykupił długi Williamsa i stał się głównym udziałowcem zespołu w F1, zmieniając jego nazwę (The Wolf) oraz malowanie samochodów.

Brytyjczyk zachował stanowisko szefa zespołu, ale nie na długo. W roku 1976 Kanadyjczyk wyrzucił go z pracy, bo miał dość kiepskich wyników. Już bez niego, kilka tygodni później, ekipa świętowała pierwszą wygraną w F1. Tymczasem Frank przeżywał to w domu, nie potrafił nawet wyjść na zakupy, całe dnie spędzał w piżamie. Brakowało mu F1 i wyścigowego świata.

Zespół niczym dziecko

Wyrzucenie z pracy było dla Williamsa początkiem nowej drogi, jak się okazało, znacznie lepszej. Bo po jakimś czasie zgłosił się do niego belgijski browar, który oferował mu 200 tys. funtów za zakontraktowanie Patricka Neve'a. Wystarczyło mu jedynie zapewnić samochód i miejsce w F1.

Tak powstał Williams w obecnej formie w roku 1977, założony do spółki z Patrickiem Headem. To właśnie za sprawą jego zdolności technicznych ekipa zaczęła odnosić kolejne sukcesy. Już dwa lata później (1979) cieszyła się z pierwszego wygranego wyścigu F1, by w kolejnym sezonie świętować tytuły mistrzowskie wśród kierowców i konstruktorów.

- Poznanie Heada to najlepsze, obok poznania małżonki Ginny, co mogło mi się przytrafić w życiu - komentował Frank Williams. Jak na ironię, to właśnie Head w tym roku wrócił do pracy w zespole, gdy ten znalazł się w poważnym kryzysie, a dział techniczny firmy potrzebował wsparcia.

W latach 80. doszło do sytuacji, w której Williams potrafił seryjnie zdobywać mistrzostwa w F1. W tamtym okresie kolejno dla zespołu zdobywali je Alan Jones, Keke Rosberg czy Nelson Piquet.

Sukcesy naznaczone kolejną tragedią

Bez wątpienia lata 80. były złotą erą zespołu z Grove. Tyle że znów nie obyło się bez tragedii. Tym razem w życiu prywatnym Franka Williamsa.

Brytyjczyk przed inauguracją sezonu 1986 udał się na testy do Francji. Po ich zakończeniu Frank wsiadł do Forda Sierry i popędził na lotnisko. Przekroczył szereg przepisów, a nadmierna prędkość doprowadziła do tego, że samochód wypadł z trasy i koziołkował.

Pośpiech tłumaczył tym, że chciał zdążyć na lot do Wielkiej Brytanii. Planował bowiem występ w półmaratonie. Zapomniał jednak przestawić zegarek, więc miał zapas czasu. Tyle że kompletnie nie był tego świadomy. - W ostrym zakręcie uderzyliśmy w mur i samochód wyleciał, jak wystrzelony z procy - powiedział po latach Peter Windsor, który tego dnia znajdował się razem z Williamsem w wynajętym Fordzie Sierra.

Williams znajdował się w stanie śmierci klinicznej, a francuscy lekarze nie dawali mu większych szans na przeżycie. Chcieli jednak jak najszybciej przetransportować go na Wyspy. Tak, aby ich placówka nie okryła się złą sławą. Trudno byłoby bowiem wytłumaczyć światu dlaczego nie udało się uratować jednej z legend F1.

Czytaj także: George Russell gotów na transfer do Mercedesa

Kluczowa wtedy była rola Ginny, małżonki Franka Williamsa. Do Francji przyleciała niemal natychmiast, pomagała pielęgniarkom, nauczyła się odsysania płynu z płuc. - Pamiętam, że umieściła mnie w pociągu i kazała jechać do internatu. Bez słowa wyjaśnienia. Od razu wiedziałam, że stało się coś poważnego - wspominała po latach Claire Williams.

Po kilku miesiącach Williams wyszedł z opresji, ale stało się jasne, że nigdy więcej nie stanie na nogi. Został sparaliżowany od pasa w dół. - To zmieniło całe moje życie, a zwłaszcza mojej rodziny, mojej małżonki. To, co wtedy zrobiłem było bardzo samolubne. Zniszczyłem życie ludziom wokół. Jednak ono musiało pójść dalej, trzeba było dalej zajmować się biznesem związanym z F1 - powiedział po latach Williams.

- Miałem to szczęście, że byłem właścicielem zespołu. Dzięki temu mogłem kontynuować pracę jako jego szef. Bo gdybym był tylko pracownikiem w innej firmie, to zostałbym zwolniony - dodawał.

Dziedzictwo Franka Williamsa

Przyszedł jednak taki moment, że zdrowie nie pozwoliło mu na kontynuowanie swojej pracy. Problemy z płucami sprawiły, że Frank Williams nie ma zgody lekarzy na odbywanie lotów. Dlatego Grand Prix Wielkiej Brytanii jest dla niego jedyną szansą, by pojawić się w garażu swojej ekipy.

Mimo swojego podeszłego wieku, potrafi regularnie pojawiać się w fabryce w Grove. Jednak kluczowe decyzja należą do jego córki. To na jej barki spada odpowiedzialność za ostatnie wyniki Williamsa w F1. Zespół drugi rok z rzędu okupuje dno królowej motorsportu.

Trudno jednak winić Claire Williams za całe zło, jakie przytrafia się ostatnio Williamsowi. Zespół popadał w kryzys etapami. Już w latach 90. nie potrafił tak zdominować stawki, jak jeszcze kilka lat wcześniej. Ostatni tytuł mistrzowski świętował w roku 1997 za sprawą Jacquesa Villeneuve'a. Później coraz rzadziej widzieliśmy go na najwyższym stopniu podium w wyścigu F1.

- Frank zawsze mówił, że cokolwiek się wydarzyło wczoraj, zapomnij o tym. Ważniejsze jest jutro i o nim musimy myśleć - powiedział w "Mobil 1 Grid" Dickie Stanford, były menedżer Williamsa.

Owe "jutro" w przypadku Williamsa jest mocno niepewne. Zespół pozostanie w F1 co najmniej do końca sezonu 2020. Zapewne ostatecznie też zgodzi się na dalszą rywalizację od roku 2021, gdy w życie wejdą nowe przepisy. Tyle że w tej chwili w Grove nikt nie ma nawet prawa marzyć o tym, by wróciły sukcesy jak w latach 80.

I nawet nie wiadomo, co będzie dalej z legendarnym zespołem. Już w tym roku pojawiały się plotki, że ekipę może wykupić rosyjski miliarder Dmitrij Mazepin. Jeśli Williams zgodzi się na rywalizację w F1 na nowych zasadach w roku 2021, to jak długo w niej pozostanie? Jak długo team będzie w stanie wiązać koniec z końcem?

Williams w tej chwili jest skazany na pożarcie. Jako niezależny zespół może być jedynie dodatkiem do rywalizacji gigantów w postaci Ferrari, Mercedesa czy Red Bulla. Za firmą nie stoi żaden potentat motoryzacyjny, ani wielka korporacyjna firma. Dziś Williams jest w F1 po to, by przypominać o pięknych, romantycznych czasach, gdy wystarczyło kilkunastu inżynierów, by móc walczyć o zwycięstwa. O czasach, które już nie wrócą.

- Frank bardzo szybko powiedział mi, o co chodzi w Formule 1 z pieniędzmi. Kazał mi planować budżet zespołu. I tylko słyszałem "to jest za drogie, zrób to jeszcze raz" i tak kilkukrotnie. Dążył do tego, byśmy nie przekraczali kosztów - opowiedział Stanford.

Tegoroczny budżet Williamsa wynosi ok. 150 mln dolarów. Ferrari czy Mercedes dysponują 400 mln dolarów. Jakikolwiek komentarz jest zbyteczny.

Komentarze (0)