Wojenka na szczytach Formuły 1

Getty Images / Na zdjęciu: Bernie Ecclestone
Getty Images / Na zdjęciu: Bernie Ecclestone

Jeśli ktokolwiek liczył na to, że przyjście do Formuły 1 amerykańskich właścicieli oznacza zniknięcie Berniego Ecclestone'a to grubo się pomylił. 86-letni Brytyjczyk pozostał szarą eminencją, którą nowi szefowie muszą znosić i się z nią liczyć.

We wrześniu ubiegłego roku amerykańska korporacja Liberty Media rozpoczęła proces przejmowania Formuły 1 od funduszu inwestycyjnego CVC Capital Partners i Berniego Ecclestone'a. Za 100 proc. udziałów należący do miliardera Johna Malone'a, medialny koncern zapłacił łącznie osiem mld dolarów. Dyrektorem generalnym F1 został Chase Carey, zastępując na tym stanowisku Ecclestone'a, który królową motorsporu rządził od lat 70. Charyzmatyczny i kontrowersyjny Brytyjczyk może już nie rozdaje kart i nie jest głównym graczem, ale nadal siedzi przy stole, a nowi właściciela czy chcą, czy nie, muszą się z nim liczyć.

Bernie uczynił z F1 najbardziej prestiżową serię wyścigową świata. Cokolwiek by o nim nie mówić, jako szef firmy stojącej na czele tego sportu musiał dbać o zyski i ze swojej roli wywiązał się znakomicie. Fundusz CVC dzięki bezwzględnym działaniom Ecclestone'a, po 10 latach wyszedł z inwestycji z 450 proc. zyskiem. Dla Brytyjczyka liczył się tylko zarobek. Wyprowadził F1 daleko poza granicę Europy. Jeśli Malezja lub Bahrajn chciały mieć u siebie wyścig i płaciły to wskakiwały do kalendarza kosztem torów ważnych dla historii sportu.

- Stałem na czele firmy i musiałem dbać o zyski. Tylko to było ważne dla akcjonariuszy, a nie tradycja, czy sentymenty. Gdybym źle prowadził ten biznes to prawdopodobnie ludzie z Liberty nie chcieliby go kupić. Jeśli coś było nieopłacalne to po prostu mówiłem "nie" - tłumaczył.

Ecclestone nie miał żadnych skrupułów względem organizatorów Grand Prix, przez lata wyzyskiwał tory F1, co później zarządzających obiektami doprowadzało niemal na skraj bankructwa. Najważniejsze, że zyski rosły i akcjonariusze byli zadowoleni. Nowi właściciele mają inne podejście, przez co często dochodzi do medialnych wojenek pomiędzy nimi a poprzednim szefem.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: chwiał się na nogach. Cudem dotarł do mety

- Bernie sporo zarobił na tym biznesie i za to należy mu się szacunek, ale jego działania spowalniały rozwój F1. Interesowała go tylko krótkoterminowa perspektywa, nie myślał o tym, jak ten sport będzie wyglądał za kilka lat. Wiele rzeczy mogło być robionych wcześniej, ale tak się nie stało. My chcemy odbudować wartość tego sportu - przekonywał Chase Carey. Na ripostę Ecclestone'a nie trzeba było długo czekać.

- Ma całkowitą rację, mówiąc, że dbałem o zyski. Ale czy Chase podaje, jakieś konkrety, mówi co dokładnie zrobiłem źle? Na razie tylko sporo mówi, ale ciężko wskazać jego osiągnięcia. Może wy mi powiecie co udało mu się zrobić? Miał otworzyć padok dla większej liczby ludzi, ale w Soczi unieważnił wejściówki ważnym Rosjanom, w tym podobno prezydentowi Putinowi. F1 miała też być bardziej widoczna w social media, ale nic takiego się nie dzieje - odpowiadał 86-latek podczas spotkania z dziennikarzami.

Medialna wojenka, wzajemna krytyka i wytykanie błędów trwa w najlepsze. Amerykanie nadal muszą liczyć się z Ecclestonem, który po 40 latach w F1 ciągle ma wielu potężnych przyjaciół oraz miliardy na koncie bankowym. Dziennikarze rozpisywali się, że Bernie zamierza stworzyć konkurencyjną serię dla F1, co później zdementował sam zainteresowany, a ostatnio pojawiły się sugestie, że za planami powrotu legendarnego zespołu Brabham do Formuły 1 stoi właśnie Ecclestone.

Jedno jest pewne, Bernie Ecclestone na trwałe odcisnął swoje piętno na F1 i trudno oczekiwać, aby człowiek, który mówi "Formuła 1 to ja", nagle zniknął. Nawet, jeśli formalnie pełni już tylko funkcję prezesa honorowego.

Komentarze (0)