Fernando Alonso to być może najlepszy kierowca swojego pokolenia. Świadczyć może o tym fakt, że w latach 2005-2006 w małej ekipie Renault potrafił przerwać dominację Michaela Schumachera i Ferrari. Tyle ze 41-latek pozostał na dwóch zdobytych tytułach, a Lewis Hamilton dorobił się siedmiu czempionatów, Sebastian Vettel - czterech.
Alonso zapłacił wysoką cenę za trudny charakter i błędne decyzje. Gdy trafił do McLarena w sezonie 2007, wytrzymał tam tylko rok, bo wzniecał kłótnie i oskarżał ekipę o faworyzowanie Hamiltona. Później żył w atmosferze konfliktu w Ferrari, gdzie szukał wrogów wewnątrz ekipy. Przedwcześnie opuścił szeregi włoskiej ekipy, by trafić znów do McLarena, który stał się wtedy najgorszą ekipą F1.
Gdy w roku 2021 kierowca z Oviedo wracał do Alpine, czyli dawnego Renault, wydawało się, że wyciągnął wnioski z przeszłości. Francuzi zaczęli rekrutować nowych pracowników, modernizować fabrykę. Plan zakłada powrót na szczyt F1 w niedalekiej przyszłości. Być może uda się to zrealizować, ale bez Alonso na pokładzie. Ten od sezonu 2023 będzie kierowcą Aston Martina.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: tak się bawili reprezentanci Polski
Brak zaufania Alpine do Alonso
41-latek od miesięcy konsekwentnie powtarzał, że jego miejsce jest w Alpine, że potrzebuje 10 minut na osiągnięcie porozumienia. Jednak z padoku docierały inne wieści. Szefowie francuskiej ekipy zdaje się nie do końca wierzyli, że Alonso ma jeszcze to "coś". Zaproponowali mu ledwie roczny kontrakt, podczas gdy mistrz świata oczekiwał co najmniej dwuletniej umowy.
Równocześnie Aston Martin wymagał od Vettela jasnej deklaracji ws. przyszłości w F1 przed przerwą wakacyjną. Gdy było jasne, że Niemiec kończy karierę, Brytyjczycy z pełną mocą ruszyli po Hiszpana. Podczas gdy Francuzi długo się zastanawiali, Lawrence Stroll zaoferował kierowcy wszystko to, czego ten oczekiwał.
Fakt jest taki, że obie strony potrzebują siebie nawzajem. Aston Martin widzi w Alonso kierowcę-lidera, który pchnie projekt na wyższy szczebel. Dodatkowo firma potrzebowała kogoś z nazwiskiem i charyzmą, by promować sprzedaż swoich samochodów osobowych. Nie da się tego zrobić mając w składzie np. utalentowanego nastolatka.
- Znam i podziwiam Fernando od wielu lat. Od zawsze było dla mnie jasne, że to tak samo oddany zwycięzca jak ja. Postanowiłem zgromadzić najlepszych ludzi w zespole i rozwinąć całą organizację, by odnieść sukces w tym konkurencyjnym sporcie. Te plany nabierają kształtu wraz z rozbudową fabryki w Silverstone. Zaproszenie Fernando do udziału w tym rozwoju wydawało się czymś naturalnym i szybko ustaliliśmy, że mamy te same ambicje i wartości - powiedział Lawrence Stroll po podpisaniu kontraktu.
Dla Alonso wybór Aston Martina jest o tyle znaczący, że gwarantuje mu obecność w F1 przez kolejne dwa, trzy lata. Gdyby Hiszpan podpisał roczną umowę z Alpine, za dwanaście miesięcy mogłoby się okazać, że w padoku nie ma zespołów zainteresowanych jego osobą.
Kolejny błąd Alonso?
Alpine jest obecnie czwartą ekipą w F1, w minionym sezonie Francuzi wygrali jeden wyścig. Aston Martin jest przedostatni w klasyfikacji konstruktorów, a pod obecną nazwą jeszcze ani razu nie triumfował w królowej motorsportu. To pokazuje, jak ryzykowna jest decyzja Alonso. Hiszpan dołącza do ekipy, która teoretycznie posiada większe fundusze, ale nic z tego nie wynika.
- Dwóch papieży nie może rządzić - mówił Otmar Szafnauer na pożegnanie z Aston Martinem, gdy dość niespodziewanie na początku 2022 roku zrezygnował z funkcji szefa zespołu. Miał dość tego, że Lawrence Stroll wtrąca się do najważniejszych decyzji.
Stroll zakupił upadający zespół z Silverstone w połowie 2018 roku. Wydał na niego ok. 100 mln dolarów. Na przestrzeni kilku lat zainwestował w jego rozbudowę jeszcze większą kwotę. Efektów nie widać. - To nie zadziała. Czemu? Zespół ma właściciela, który myśli, że jest szefem zespołu. On wie najlepiej wszystko i stawia swojego syna w centrum zainteresowania. To dla mnie całkowicie niewłaściwe podejście - ocenił na początku sezonu 2022 Colin Kolles, były dyrektor zespołu HRT, Jordan czy Force India.
- Jeśli weźmiesz milion w dowolnej walucie i wrzucisz do ognia, to go po prostu spalisz. Tak to działa w F1, jeśli nie wiesz, co robisz. Właśnie to widzimy na przykładzie Aston Martina - dodawał Kolles.
Warto przy tym pamiętać, że Alonso nie jest Vettelem. Hiszpan wymaga sporo od siebie, ale też od ekipy. Gdy silnik Hondy w czasie startów w McLarenie nie domagał, potrafić z niego szydzić i nazywać go maszyną niczym z Formuły 2. Jeśli Aston Martin będzie zawodził, frustracje 41-latka szybko wyjdą na wierzch.
Ostatni kontrakt Alonso
Alonso transferem do Aston Martina sporo ryzykuje. Podpisał wieloletni kontrakt, najpewniej ostatni w F1. Być może Hiszpan dostrzegł w Silverstone coś, czego wszyscy wokół nie widzą. Tak jak Hamilton w 2012 roku, gdy decydował się na transfer z McLarena do Mercedesa, który uczynił z niego jedną z legend tego sportu.
Z drugiej strony, rewolucja techniczna w F1 wcale nie sprawiła, że Alpine dogoniło Mercedesa, Ferrari i Red Bull Racing. Nawet jeśli jest czwartą siłą w stawce, to straty do czołówki są spore i nie zanosi się na to, by w sezonie 2023 czy 2024 francuska stajnia miała walczyć o mistrzostwo. W Enstone muszą kreślić plan długofalowy, a to znacznie łatwiej robić z zaledwie 21-letnim Oscarem Piastrim i 25-letnim Estebanem Oconem.
To wszystko sprowadza się do tego, że Alonso musiał zaryzykować. Jeśli chce zostać mistrzem świata F1 po raz trzeci w karierze, musiał wszystko postawić na jedną kartę. Z punktu widzenia jego kariery, w przeszłości takie decyzje odbijały mu się czkawką. Może teraz będzie inaczej?
Łukasz Kuczera, WP SportoweFakty
Czytaj także:
Skandal w F1. Max Verstappen jest oburzony
Polecą głowy w Ferrari? Gorące lato w Maranello