[b]
Wygraliśmy spokój[/b]
Miejsce wśród ośmiu najlepszych zespołów Starego Kontynentu wywalczone przez kadrowiczów Adama Nawałki jest wynikiem, na który kibice w Polsce czekali od kilku dekad. Biało-Czerwoni zapracowali na szacunek, ale także wysłali komunikat do innych reprezentacji, że stanowią poważną siłę, z którą wszyscy powinni się liczyć. Czy francuski sukces stanie się podstawą trwałego awansu naszej drużyny narodowej w europejskiej i światowej hierarchii?
Zespół budowany i prowadzony przez Nawałkę już zapisał się w historii polskiego futbolu. I to nie tylko dlatego, że w trwającym stuleciu reprezentacja nawet nie zbliżyła się do wyniku osiągniętego podczas finałów Euro 2016. Matematyka jest bezlitosna dla poprzedników obecnego selekcjonera - w poprzednich czterech poważnych turniejach, w których w XXI wieku biało-czerwoni występowali, udało się ugrać (w 12 meczach), dokładnie tyle, ile obecna kadra zgromadziła w pięciu spotkaniach we Francji. Czyli dwa zwycięstwa i trzy remisy (MŚ '02 - wygrana; MŚ '06 - wygrana; ME '08 - remis; ME '12 - dwa remisy). A przecież teraz skala trudności była - od pewnego momentu - o wiele wyższa, nierozstrzygnięte po 90 minutach rezultaty w starciach ze Szwajcarią i Portugalią oznaczały przecież dogrywki, a potem rzuty karne, które decydowały o losach awansu w fazie pucharowej francuskiej imprezy.
Dzięki niespotykanie wcześniej skutecznej postawie, w najnowszym rankingu FIFA biało-czerwoni co najmniej wyrównają nasze najwyższe notowanie w dziejach klasyfikacji. Osiągnięcie zespołu Pawła Janasa z 2005 roku, kiedy nasz zespół plasował się na 17 miejscu, poprawiła dwa lata później (o jedną lokatę) drużyna prowadzona przez Leo Beenhakkera. Była spora szansa, że Nawałka, który uczył się fachu selekcjonera również od doświadczonego Holendra, poprawi najlepsze dotąd miejsce (sytuację skomplikowała przegrana seria rzutów karnych z Portugalczykami), ale chyba żadnego fana nie trzeba przekonywać, że obecność w okolicach czołowej 15. globu - nawet przy lansowanej z uporem przez Franciszka Smudę tezie, że rankingi nie grają - to już jest coś. Zwłaszcza jeśli weźmiemy pod uwagę fakt, że do La Baule reprezentacja wybrała się jako 27. zespół świata, zaś kiedy obecny trener obejmował kadrę w listopadzie 2013 roku, była notowana na 78. pozycji w zestawieniu FIFA.
To jeszcze nie było apogeum
Zatem, nawet biorąc poprawkę na ułomności sporządzania rankingu przez światową federację piłkarską, również ta klasyfikacja jest doskonałą miarą postępu, jakiego polska drużyna dokonała pod wodzą Nawałki. Na dodatek po raz pierwszy od 1982 roku mieliśmy okazję obserwować reprezentację Polski, która rosła podczas turnieju. O ile po wspomnianym mundialu w Hiszpanii sprzed 34 lat zespół, który awansował na docelową poważną imprezę, apogeum osiągał na koniec eliminacji, o tyle obecna ekipa najlepszy futbol, poparty konkretnymi wynikami, grała w finałach, w których konkurencja jest mocniejsza niż w kwalifikacjach. Co oczywiście dowodzi, że kadra została nie tylko właściwie wyselekcjonowana, ale i należycie przygotowana do występu zwieńczającego dwuletni okres budowania zespołu.
ZOBACZ WIDEO #dziejesienaeuro. Adam Nawałka rozbił bank. "Dwukrotna podwyżka i premia milion euro"
Nawałce i jego ludziom udało się przełamać barierę niemożności, jeśli idzie o wypracowanie właściwej formy fizycznej i mentalnej przed turniejem. Co stanowi, zwłaszcza jeśli selekcjoner zostanie na posadzie - co dotąd nie było wcale przesądzone, ponieważ umowę z PZPN ma ważną do 31 lipca - świetny prognostyk przed kolejnymi startami. Zostały bowiem wypracowane wzorce, z których będzie można korzystać w następnych latach. A przecież optymizm powinien wzbudzać również fakt, że wiodący zawodnicy tej drużyny w komplecie - jeśli oczywiście na przeszkodzie nie staną względy zdrowotne - rozpoczną walkę o przepustki do rosyjskiego mundialu. I tak naprawdę dopiero podczas MŚ '18 aktualna kadra może osiągnąć swoje apogeum. Łukasz Piszczek i Kuba Błaszczykowski, a zatem najstarsi gracze z wyjściowego składu, mają po 31 lat, więc przy obecnym rozwoju medycyny za dwa lata nie powinni jeszcze obniżyć lotów. Z kolei Arek Milik, Bartek Kapustka, Piotr Zieliński, Filip Starzyński, Karol Linetty, czy Mariusz Stępiński mają szansę znacznie się rozwinąć. Co automatycznie powinno przełożyć się na wzrost rywalizacji w drużynie, a co za tym idzie - także jakości. No i zwiększyć taktyczny wachlarz selekcjonera. Suma turniejowego obycia, wliczając także francuskie doświadczenia rezerwowych na Euro 2016, także wzrosła nieporównywalnie do stanu sprzed startu w trwających jeszcze mistrzostwach Europy. I to również może wpłynąć na wzrost nie tylko pewności siebie u zawodników, ale i wartości całego zespołu, którego głównym atutem była podczas mistrzostw Europy gra kolektywna, oparta o dobrą organizację gry (szczególnie w destrukcji), zgrany skład i dobrze wyćwiczone schematy oraz zachowania całych formacji.
Dobry wynik zawdzięczamy oczywiście w pierwszej kolejności pracy Nawałki, który na niespotykany wcześniej poziom wydźwignął (czytaj: w pełni sprofesjonalizował) zarządzanie obowiązkami sztabu i całej drużyny. Logistycznie zawsze wszystko było zapięte na ostatni guzik, choć liczba współpracowników selekcjonera dokładających się do końcowego wyniku była rekordowo duża. Prawda jest jednak taka, że w obecnych czasach - chcąc nadążyć za europejską czołówką - po prostu nie sposób inaczej ułożyć roboty związanej z monitorowaniem kandydatów do reprezentacji, ich właściwym przygotowaniem w każdym z wymaganych pod kątem rywalizacji aspektów (kondycja, siła, szybkość, mentalność, zdolności regeneracyjne), podglądaniem rywali, raportowaniem i analizą wszystkich zebranych informacji. Nawałka był w wielu dziedzinach prekursorem, a że jest pracoholikiem, i równie dużo, co od siebie wymagał także od współpracowników, efekty były satysfakcjonujące. A nawet - w sensie konkretnego wyniku - przerosły racjonalne oczekiwania. Nie oszukujmy się bowiem - o ile po serii rzutów karnych w starciu z Portugalią, w której kosztownie pomylił się Kuba Błaszczykowski wszyscy jako kibice odczuwaliśmy niedosyt, o tyle przed turniejem awans do ćwierćfinału bez porażki na koncie wzięlibyśmy w ciemno.
I słusznie, bo trzeba pamiętać, z jakiego pułapu biało-czerwoni startowali. Reprezentacja Polski w finałach mistrzostw świata w 2002 i 2006 roku nie wyszła z grupy, natomiast na dwa kolejne mundiale w ogóle nie wywalczyła kwalifikacji. Niby były to trzecie z kolei mistrzostwa Europy z naszym udziałem, ale pierwsze podejście z 2008 roku skończyło się zawstydzającym dorobkiem jednego punktu, zaś drugie (również zakończone totalną klapą) - nasza drużyna zawdzięczała roli współgospodarza Euro 2012. Czyli tak naprawdę przed France '16 zespół znajdował się w międzynarodowym niebycie, z którego wyszedł dopiero po zwycięstwach nad Irlandią Północną oraz Ukrainą i remisie z Niemcami we Francji. A potem jeszcze co nieco dołożył!
[nextpage]Nawałka - ojciec sukcesu
Ta naprawdę niemała sztuka udała się przede wszystkim dlatego, że Nawałka stawił się we Francji z gotowym pomysłem na wyjściową jedenastkę. Po poprzednikach odziedziczył namiastki kadry niby opartej na zawodnikach z rozpoznawalnymi nazwiskami z solidnych zagranicznych klubów, ale do zespołu przez duże Z było bardzo, ale to bardzo daleko. Zamiast drużyny z prawdziwego zdarzenia był zlepek indywidualności, w którym brakowało kilku istotnych elementów. Trzeba było zatem wyszukać i ociosać brakujące ogniwa. Takie jak Michał Pazdan, Krzysztof Mączyński, czy Kapustka. A przy tym wszystkim - jeszcze zaryzykować, wystawiając w turnieju, o którego poziomie mogli mieć jedynie mgliste pojęcie, wysnute na podstawie telewizyjnych transmisji z poprzednich imprez. Selekcjoner, na przekór nawet niekorzystnym zdarzeniom losowym, uparcie stawiał na żelaznych faworytów, którzy odwdzięczali się - może poza meczem z Ukrainą, przed którym rozsądnie dokonał czterech zmian - konsekwentną realizacją założeń. Dodajmy, założeń oryginalnie przygotowywanych na każdego przeciwnika, które zaskakiwały Irlandię Północną, Niemców (w drugiej połowie), Szwajcarów (w pierwszej części) i Portugalczyków (w początkowych dwóch kwadransach). Praca domowa regularnie odrabiana przez selekcjonera i wdrażana przez drużynę, przełożyła się na wyniki, dzięki którym biało-czerwony zespół przedstawił się całemu światu. Sportowo - nawet jeśli gra nie była piękna (a nie była) - docenili nas właściwie wszyscy, zaś efekt promocyjny (widoczny na przykład po wpisach Russella Crowe'a; swoją drogą, otwarte jest pytanie o motywację aktora z antypodów, z podtekstem komercyjnym w tle) - był piorunujący! Pięć meczów wystarczyło, aby nieznane dotąd w skali międzynarodowej nazwiska Kapustki, czy Pazdana obiegły media nawet w Ameryce Południowej, sława Milika (nawet niemiłosiernie pudłującego) znacznie wykroczyła poza granice Unii Europejskiej, a nazwisko Nawałki było stawiane tuż obok Antonio Conte i Chrisa Colemana w rankingu największych strategów turnieju. Właściwie jedyne zastrzeżenie, jakie można kierować pod adresem naszego trenera dotyczy braku odrobiny... szaleństwa! A konkretnie - skoro wiadomo było po meczu ze Szwajcarią, że Łukasz Fabiański nie odnajduje się w serii rzutów karnych rozstrzygających kwestię awansu, a limit zmian nie był wykorzystany - przed jedenastkami w rywalizacji z Portugalią odważnego sięgnięcia po Artura Boruca. Gorzej dla nas ten konkurs na pewno by się nie skończył; tyle że o taką wiedzę mądrzejsi jesteśmy oczywiście post factum.
Kołdra była przykrótka
Potok komplementów pod adresem selekcjonera, który potrafił na mistrzostwa Europy tak przeorientować zespół, że podczas turnieju wizytówką była naprawdę skuteczna gra defensywna (podczas gdy w czasie kwalifikacji ofensywne statystki duetu Robert Lewandowski - Milik), nie zmienia jednak faktu, że kołdra, którą Nawałka miał do dyspozycji we Francji okazała się przykrótka. I to zdecydowanie! Nie licząc bramkarzy, do gry na właściwym do skali wyzwania w finałach Euro 2016 selekcjoner miał - we własnej ocenie - dwunastu i pół piłkarza. Poza dziesięcioma podstawowymi graczami z pola, Kapustka był dżokerem, Tomasz Jodłowiec dublerem Mączyńskiego, zaś Sławomir Peszko - odgrywał epizody. A grając w dwunastu, nie można nawet marzyć o zawojowaniu turnieju. Sytuacja mogła prezentować się pod tym względem oczywiście nieco lepiej, gdyby kwestie losowe nie wyeliminowały na ostatniej prostej z udziału w ME Macieja Rybusa i Pawła Wszołka. W spotkaniu z Portugalią, aż prosiło się, aby najpóźniej w 70 minucie wymienić obu skrzydłowych. Tylko jednak na takich, którzy potrafią również dobrze bronić, a akurat ten warunek spełniali zarówno Rybus, jak i Wszołek. Tymczasem Błaszczykowski grał jednak do końca - bo musiał - choć w dogrywce już właściwie nie biegał i być może również skumulowane zmęczenie miało wpływ na to, że pomylił się w serii jedenastek. Inna sprawa, że pechowiec Kuba i tak ma duże powody do zadowolenia po powrocie z Francji, ponieważ rozegrał tam turniej życia. Być może lepiej, to znaczy jeszcze lepiej, potoczyłby się dla biało-czerwonych ten turniej, gdyby eksperyment z Zielińskim wystawionym w roli fałszywego rozgrywającego na prawym skrzydle w meczu z Ukrainą się powiódł. Nawałka miał bowiem gotową alternatywę dla Piotra w osobie Starzyńskiego, tyle że kiedy się sparzył w trzeciej serii gier grupowych, to już do tej wersji ustawienia nie wracał. Co także wpłynęło na niewystarczającą liczbę rotacji w składzie, i bardzo duże wyczerpanie podstawowych zawodników.
Turniej niewykorzystanych szans
Z pewnością najbardziej krytyczna analiza sztabu kadry po powrocie z Francji dotyczyć będzie występu obu napastników. Milik, którego piłka kochała i szukała w każdym z meczów, miał problemy - i to ogromne - z precyzją. 19 strzałów i tylko jeden gol - taka statystyka musi przecież powodować ból głowy. Z kolei Lewandowski w pięciu meczach (i dwóch dogrywkach) doczekał się raptem dwóch bramkowych okazji, z których jedną wykorzystał. Pytanie, czy Arek zatracił skuteczność, gdyż nie poradził sobie z presją, czy może nie odpowiadały mu piłki przygotowane przez producenta na turniej we Francji, wcale nie jest pozbawione sensu. Nie można bowiem postawić tezy, że kończące się mistrzostwa Europy stanowiły popis bloków defensywnych. Przeciwnie - zostaną zapamiętane jako turniej niewykorzystanych przez napastników szans bramkowych. No i jako pierwsza impreza, w której na fazę pucharową zmieniono piłki, choć wcześniej tego nie zapowiadano. Najlepiej zresztą, aby wątpliwości w tej materii, i to najszybciej jak to możliwe, rozwiał osobiście Milik.
Natomiast w przypadku Roberta diagnozę można postawić bez udziału kapitana reprezentacji Polski. Po pierwsze - na Euro 2016 przyjechał daleki od topowej formy, zapewne zmęczony wyczerpującym klubowym sezonem. Po drugie zaś, tylko krótkimi fragmentami grał na pozycji numer 9, na której zresztą bywał osamotniony. Znacznie częściej widywaliśmy RL9 w bocznych sektorach, ewentualnie walczącego o piłkę tam, gdzie zwykle czynią to zawodnicy oznaczeni numerem 10. Czyli bardziej defensywne niż w eliminacjach ustawienie całego zespołu przełożyło się na powrót Lewego do... przeszłości. Czyli funkcjonowanie w drużynie narodowej na zasadach - porównywalnych lub wręcz identycznych - jakie obowiązywały podczas kadencji selekcjonera Waldemara Fornalika.
Wyniki osiągnięte podczas Euro 2016 bronią decyzji podejmowanych przez trenera Nawałkę, bronią również wykonawców, na których postawił. Po powrocie do kraju nie będzie więc żadnych rozliczeń i przykrego publicznego rachunku sumienia, do którego nie ma żadnego powodu. Tyle że mimo osiągnięcia przez biało-czerwonych wyniku ponad plan minimum, można wskazać sporo rezerw/niedociągnięć w grze zespołu. Co oznacza, że drużyna Nawałki ma szansę prezentować się lepiej, to znaczy bardziej efektownie i skuteczniej. Można zatem spokojnie kontynuować pracę, szlifować schematy i poszerzyć selekcję; słowem - harmonijnie rozwijać zespół. O ile oczywiście prezes Zbigniew Boniek szybko dojdzie do porozumienia z selekcjonerem w sprawie nowej umowy.
Adam Godlewski
Podejżewam,ze gdybyśmy doszli do finału i przegrali lub wygrali to tez byli by tak samo niezadowoleni!!!
Czytaj całość