Paweł Janas: Gdyby nie kontuzja Grosickiego o Kapustce w ogóle byśmy nie rozmawiali

Newspix / Marek Biczyk/Agencja Przegląd Sportowy
Newspix / Marek Biczyk/Agencja Przegląd Sportowy

Były selekcjoner reprezentacji Polski, Paweł Janas, który 10 lat temu, na mistrzostwach świata w Niemczech był blisko bezbramkowego remisu z Niemcami podsumował dotychczasową grę Biało-Czerwonych we Francji.

14 czerwca 2006 roku, na stadionie w Dortmundzie, gospodarz mundialu pokonał reprezentację Polski 1:0, po bramce strzelonej w 91 minucie przez Oliviera Neuville'a. Dekadę później, na mistrzostwach Europy Polakom udało się nie przegrać z reprezentacją Niemiec, a mieli też swoje okazje, by aktualnych mistrzów świata pokonać. W rozmowie z serwisem WP SportoweFakty Paweł Janas analizuje obecną dyspozycję polskiej kadry.

WP SportoweFakty: Jak ocenia pan dorobek punktowy i sytuację reprezentacji Polski po dwóch meczach na Euro 2016?

Paweł Janas: Myślę, że jest bardzo dobrze, choć oczywiście każdy ma prawo uważać, że mogło być lepiej. Cztery punkty po dwóch meczach, w tym jedno "oczko" zdobyte w rywalizacji z mistrzem świata, to bardzo dobry wynik, który już teraz, nieważne z którego miejsca, powinien dawać nam wyjście z grupy. Chodzi jednak o to, żeby zająć jak najwyższe miejsce i trafić teoretycznie najniżej sklasyfikowanego rywala. Trzeba o to walczyć do końca.

ZOBACZ WIDEO #dziejesienaeuro. Maciej Żurawski analizuje grę Arkadiusza Milika. "Nie strzelasz, to pojawia się krytyka"

Remis z Niemcami powszechnie uznany został za korzystny rezultat. A jakie wrażenie pozostawiła gra Biało-Czerwonych w tym meczu?

- Nasz zespół grał bardzo odpowiedzialnie, był dobrze ustawiony w defensywie i przechwytywał praktycznie wszystkie piłki. Bardzo dobrze wychodziliśmy z kontrami. Szkoda, że Arek Milik w tym meczu nie był chyba tak dobrze skoncentrowany, jak w pierwszym występie Polaków we Francji. Niemcom na pewno mógł strzelić bramkę, co znacznie zmieniłoby sytuację na boisku. Przeciwnicy byli dłużej przy piłce, ale to Polska miała klarowne okazje do zdobycia bramki.

Podopieczni Adama Nawałki zagrali mądrze. Pozwolili wyszumieć się rywalowi, utrzymywać piłkę, ale wszystko to działo się z dala od polskiej bramki.


- Był nawet taki moment, że wysoko wyszliśmy do Niemców. Posiadanie piłki wynikało z tego, że oni grali na własnej połowie - do stoperów, bramkarza. Jak próbowali grać do przodu to my do nich doskakiwaliśmy i znów musieli wracać na swoją połowę. Nie było takich sytuacji, żeby to kontrolowanie przez nich piłki przekładało się na zagrożenie dla naszej bramki.

Znakomicie spisał się Michał Pazdan, co do postawy którego były spore obawy przed meczem. Jak podobał się panu jego występ?


- Można powiedzieć, że Pazdan wzniósł się na swoje wyżyny. Rozegrał bardzo fajne i dobre spotkanie. Nie popełnił żadnego błędu, a do tego wiele razy ratował sytuację, nie dopuszczał Niemców do pozycji strzeleckich. Cały zespół w defensywie zagrał bardzo dobrze, nie można tej oceny przypisać tylko linii obrony. Nawet Robert Lewandowski wracał się, gdy była taka potrzeba. Cała gra defensywna wyglądała bardzo dobrze. Pozostaje mieć nadzieję, że tak będzie w kolejnych meczach. Zresztą dwa mecze na Euro bez straty gola to już odpowiednia rekomendacja. A obrona z każdym kolejnym meczem na zero z tyłu powinna czuć się jeszcze pewniej.

Wspomniał pan Roberta Lewandowskiego. Nasz super-strzelec bramek we Francji nie zdobywa, ale i tak wykonuje nieocenioną pracę. Chyba nie ma sensu rozliczać go przez pryzmat bramek?


- Zgadza się. Robert wykonuje wspaniałą pracę, a do tego przyciąga czasem nawet po dwóch obrońców do siebie. Próbuje ściągać ich do boków, co daje dużo więcej miejsca w okolicach pola karnego innym zawodnikom. Poza tym, bardzo dobrze znajduje z przodu chociażby Arka Milika, co było widać w meczu z Niemcami. Jak dla mnie może on nie strzelić ani jednej bramki, jeśli reprezentacja Polski miałaby dojść do finału Euro. Widać, że to odpowiedzialny kapitan, potrafi porozmawiać z zawodnikami, ale daje też sygnały grą, że trzeba coś zrobić, zmienić. Oby tak dobrze wyglądało to też w następnej fazie mistrzostw.

Pan niemal równo dziesięć lat temu był o włos od remisu 0:0 z Niemcami na organizowanym u nich mundialu. Da się te mecze w jakikolwiek sposób porównać?


- W tamtym spotkaniu Niemcy byli dużo lepszym zespołem od nas. Mieli więcej sytuacji, które świetnie bronił Artur Boruc. Teraz na pewno Fabiański jeden strzał świetnie wybronił, ale wtedy tych szans rywale mieli kilka. Niemcy zawsze grają do końca i my wówczas straciliśmy niestety bramkę w ostatniej minucie doliczonego czasu gry. To już jednak historia. Teraz trzymajmy kciuki za obecną reprezentację.

Jak od tamtego czasu zmieniła się nasza kadra?


- Ten remis we Francji był bardzo mocny, według mnie nawet ze wskazaniem na nas. Myślę, że zmieniło się dużo, to zupełnie inny temat. Przede wszystkim miała miejsce zmiana pokoleniowa. Druga, kluczowa sprawa to fakt, że teraz nasi zawodnicy wyjeżdżają, np. do Niemiec i grają w mocnym klubach, jak Borussia Dortmund czy Bayern Monachium. Arek Milik jest w Ajaxie, Grzegorz Krychowiak wygrał Ligę Europy. Wszyscy grają.

Wtedy nie było tak kolorowo.


Za moich czasów było trochę inaczej. Piłkarze byli w klubach zagranicznych, ale nie wszyscy w nich grali. Obecni reprezentanci są w swoich ekipach wiodącymi postaciami. Jak Glik jest kapitanem we Włoszech to już coś o nim znaczy. Gdy ja byłem selekcjonerem to nieliczni grali, a wszyscy wyjeżdżali. Kiedy zaczynałem prowadzić kadrę, 16-18 powoływanych zawodników było z klubów z Polski. Dobrze nam szło w eliminacjach to coraz więcej z tych chłopaków wyjeżdżało i później proporcje tych powołań się zmieniły, ale jak wspomniałem, mało kto za granicą faktycznie grał.

W meczu z Niemcami w składzie pojawił się wracający do zdrowia Kamil Grosicki w miejsce chwalonego za występ przeciwko Irlandii Północnej Bartosza Kapustki. Czy to była dla pana dobra, zrozumiała decyzja?


- Po meczu wydaje się, że tak, bo gra Biało-Czerwonych była odpowiednio ustawiona, a zarówno Grosicki, jak i na drugim skrzydle Błaszczykowski, pracowali na szybkości i stwarzali drużynie sytuacje. Prawda jest taka, że gdyby nie uraz Grosickiego to nie mówilibyśmy o Kapustce, bo jeszcze by pewnie nie miał okazji rozegrać całego meczu na takiej imprezie i od początku grałby Kamil. Oczywiście cieszy, że Kapustka w pierwszym meczu zagrał bardzo dobrze. Zmianę w końcówce spotkania z Niemcami trudno oceniać, bo zanim wejdzie się w grę z takim przeciwnikiem to mecz praktycznie jest skończony. Tak jak jednak powiedziałem, gdyby nie problemy zdrowotne to skład zaczynałby się od początku turnieju od Grosickiego, a nie od Kapustki.

Przed nami ostatni mecz grupowy, w którym remis da gwarancję w kolejnej fazie turnieju. Czy reprezentacja Polski powinna obawiać się Ukrainy?


- Powiem tak, w pierwszym meczu, przeciwko Niemcom, ich gra bardzo mi się podobała. Grali jak równy z równym, mieli bodaj dwie sytuacje, świetni spisywali się ich skrzydłowi, z Jarmolenką na czele. Oglądałem też ich spotkanie z Irlandią Północną, w którym zagrali z kolei bardzo słabo, przez co pogrzebali swoje szanse na awans. Ostatni mecz rządzi się jednak swoimi prawami. Każdy chce się dobrze pożegnać z turniejem, zdobyć przynajmniej punkt, coś ugrać. Ukraińcy będą chcieli się pokazać, ale czy będą w stanie na tyle, żeby nam zagrozić? Myślę, że powinniśmy zagrać z nimi spokojnie i wtedy na pewno sobie poradzimy. Najlepiej jakbyśmy wygrali, bo wtedy do kolejnej rundy wyjść możemy nawet z pierwszego miejsca.

Rozmawiał Marcin Olczyk

Źródło artykułu: