[b]
Piłka Nożna: Był pan zaskoczony histerią kibiców, którzy towarzyszyli reprezentacji Polski podczas zgrupowania w Arłamowie? Takich scen z pewnością nie oglądał pan podczas własnej kariery.[/b]
- To była histeria medialna, wcale nie wywoływali jej kibice - twierdzi z przekonaniem prezes PZPN Zbigniew Boniek, który osobiście pokieruje polską misją podczas France 2016.
- I to się rzeczywiście zmieniło od czasów, kiedy ja grałem w piłkę. Bo wtedy było dziesięciu dziennikarzy, którzy przyjeżdżali na nasze obozy z ołówkiem, piórem albo długopisem. Dziś reporterów, którzy relacjonują przygotowania do mistrzostw jest stu pięćdziesięciu, każdy przyjeżdża własnym vanem, ma kamerę i rozstawia studio. No i każdy nakręca balon, bo wie, że ma do czynienia z najpopularniejszą dyscypliną w kraju. Tyle że obecni reprezentanci są do takiej otoczki przyzwyczajeni, naprawdę umieją żyć obok tej pompki.
- Dlatego absolutnie nic w Arłamowie im nie przeszkadzało. Przeciwnie, dostali kolejny dowód jak bardzo to co robią interesuje społeczeństwo, a wraz z tym kolejny bodziec, żeby jak najlepiej przygotować się do turnieju. Nikt nie może jednak zapomnieć, że mimo towarzystwa kibiców, którym podziękowałem za wizytę w Bieszczadach - ponieważ uważam, że są wspaniali i naprawdę kochają futbol i naszą drużynę - oraz dziennikarzy, piłkarze mieli podczas zgrupowań zapewniony absolutny spokój. To znaczy wyłączone dla innych piętro hotelowe wyłącznie do swego użytku, osobne wejścia do ośrodka oraz sale treningowe, konferencyjne i jadalnię. Mogli się pokazywać, kiedy chcieli. A kiedy nie mieli na to ochoty w Arłamowie, z pewnością nie czuli się osaczeni.
ZOBACZ WIDEO #dziejesienaeuro. Irlandia Północna ma poważny problem. "Nie zazdroszczę im"
Metody pracy piłkarzy przed startem do wielkiego turnieju od lat 80-tych poprzedniego stulecia także diametralnie się zmieniły. Pewnie jeszcze bardziej niż medialna rzeczywistość.
- Tego aspektu w ogóle nie da się porównać. Reprezentacja Polski w moich czasach była siedemnastą drużyną ekstraklasy. Graliśmy w polskich klubach i na 365 dni w roku pewnie ze 180 spędzaliśmy na różnych obozach kadry. Zimą jeździliśmy tradycyjnie na obóz przygotowawczy do Wisły, a potem na zagraniczne tournee. Przed finałami mistrzostw świata w 1982 roku w styczniu i lutym przygotowywałem się do rundy wiosennej z selekcjonerem Antonim Piechniczkiem, a nie z Widzewem. Inne były czasy, inny timing, inna rzeczywistość, do której po prostu się dostosowaliśmy. Teraz intensywność podczas zgrupowań jest dużo większa, bo Adam Nawałka doskonale wie, jak właściwie wykorzystywać czas, którego ma niewiele, choć oczywiście dokładnie tyle samo, ile inni selekcjonerzy. W Juracie i Arłamowie zespół pracował fajnie na tyle, że selekcjoner był bardzo zadowolony z tego etapu. Nie zapominajmy jednak, że po meczu z Holandią do rozpoczęcia finałów Euro pozostało jeszcze 10 dni, z czego pięć ostatnich drużyna poświęci na przygotowania końcowe w La Baule. Dlatego wszystko widzę wyłącznie w pozytywnych barwach.
Kibice mogą zatem spać spokojnie, że Nawałka wyciągnął wnioski z błędów poprzedników i w przeciwieństwie do nich dobrze przygotował zespół pod względem motorycznym do turnieju mistrzowskiego?
- To akurat zweryfikuje boisko. Proszę pamiętać, że w takiej imprezie jest trochę jak w... turnieju tenisowym. W pierwszej rundzie rozstawiony gracz jeszcze nie wpada na innego rozstawionego, ale na kolejnych szczeblach skala trudności już wzrasta. W eliminacjach mieliśmy do przejścia również zespoły, które były teoretycznie słabsze. Na mistrzostwach w teorii wszystkie drużyny z grupy C są od nas lepsze, bo wyżej klasyfikowane w rankingu FIFA. Tyle że my nie akceptujemy tej hierarchii i zechcemy to we Francji udowodnić. Dwa dni byłem z reprezentacją w Arłamowie, obserwowałem z bliska wszystkie treningi i zajęcia, i wyjechałem stamtąd zbudowany. Dyscypliną pracy, jej organizacją, atmosferą panującą w drużynie i zapałem. To wszystko napawa optymizmem, że wreszcie, przy trzecim podejściu, reprezentacja Polski wygra swój pierwszy mecz w finałach mistrzostw Europy. Do Francji jedziemy z uśmiechem, ale oczywiście nie możemy wyzbyć się pokory, a tym bardziej respektu dla przeciwnika. Bo jeśli nasza drużyna wyjdzie na boisko przekonana o własnej wyższości, to źle skończy. My lubimy robić niespodzianki i właśnie tak powinna być nastawiona.
Na jaki konkretnie cel?
- Możemy i chcemy wyjść z grupy, to jest podstawowe zadanie. Jego realizacja świadczyłaby o postępie, jakiego drużyna dokonała pod kierunkiem trenera Nawałki, bo dotąd żaden trener nie dotrwał przecież w turnieju z reprezentacją Polski do czwartego meczu w finałach mistrzostw Europy. Osiągnięcie minimum, którego wcześniej nikt nie osiągnął na pewno jednak nie zadowoli obecnych kadrowiczów. Ta drużyna ma ambitne plany, nawet bardzo, ale co z nich wyjdzie - dopiero zobaczymy.
Zespół byłby silniejszy w składzie z Maciejem Rybusem. To fakt bezsporny. Widać było po trenerze i innych zawodnikach przygnębienie z powodu straty ważnego ogniwa w zespole?
- Strata Rybusa zabolała wszystkich, bez wyjątku. Maciek był przecież faworytem do gry na lewej stronie obrony. Tyle że nie ma sensu rozpaczać, po Euro nie będziemy mogli mówić, że coś poszło nie tak, bo zabrakło Rybusa. Gdyby zresztą zabrakło jeszcze kogoś innego, to także byłoby słabe usprawiedliwienie. Niezależnie od sytuacji zdrowotnej w kadrze trenerzy muszą znaleźć takie rozwiązania, które pozwolą na dobre funkcjonowanie zespołu. Od tego przecież są.
Długo jednak walczyliście o to, aby Rybus został. Pojawiły się nawet pogłoski, że niewykluczone jest cudowne ozdrowienie Maćka i pytania, czy wówczas mógłby jeszcze zostać dokooptowany do kadry.
- To właśnie jest takie nasze, polskie - tworzenie dziwnych ideologii i afer. Między rezonansem barku Rybusa i badaniami USG minął tydzień, bo nikt nie zakładał początkowo, że uraz może być aż tak poważny, jak się okazał. Zatem opowieści, że ktoś w ciągu tygodnia może przywrócić mu pełnię zdrowia można włożyć między bajki. W tak krótkim okresie to można jedynie spowodować, że podczas truchtu i obracania się zawodnik przestanie odczuwać ból. Dziś Maciek walczy o to, aby uniknąć operacji. Nie ma jednak żadnych szans, aby za dwa tygodnie mógł wrócić do gry. Wiem, bo konsultowałem to osobiście u największego specjalisty od kontuzji barku na świecie, Włocha, który leczy wszystkich bez wyjątku tenisistów z czołowej dziesiątki rankingu ATP. Orzekł, że leczenie drogą zachowawczą będzie trwało minimum dwa i pół, trzy tygodnie, ale jeśli nie da rezultatu, to konieczna jest operacja i wstawienie kotwiczek. A wówczas do gry piłkarz może wrócić, jeśli nie jest bramkarzem, dopiero po trzech miesiącach.
Powiedział pan kiedyś, że obecna drużyna przypomina reprezentację Polski, która wystąpiła - z sukcesem - w mundialu Espana '82...
... konkretnie przed rozpoczęciem eliminacji mistrzostw Europy to powiedziałem, kiedy jeszcze nikt nie wierzył, że zespół Nawałki może być silny. I oczywiście podtrzymuję tę opinię, bo ta drużyna ma porównywalny potencjał do tej z moich czasów. A pod jednym względem jest nawet lepsza. To znaczy podobnie jak nasza ma zdecydowanych liderów w każdej formacji, ale na pewno więcej międzynarodowego obycia. Znaczna część naszych obecnych reprezentantów gra w poważnych klubach, dobrze radzi sobie w europejskich pucharach, a najlepsi docierają do półfinałów, finałów, a jeden nawet je wygrywa. Koktajl personalny jest na tyle ciekawy, że nie musimy zastanawiać się, czy coś na Euro we Francji może się udać i jakiej fury szczęścia do tego potrzeba. Zawodnicy muszą jedynie uwierzyć, że mogą dobrze zagrać. Zresztą oni także oczekują wyjścia z grupy, nie wyobrażają sobie, że mogliby zakończyć udział w turnieju na pierwszej fazie. Czwarty mecz może spowodować, że potem będzie piąty, a nawet siódmy. Tyle że plany są na razie takie, że chcielibyśmy zagrać ten czwarty.
Wiary w narodzie, a nawet u selekcjonerów, to nigdy w XXI wieku w Polsce nie brakowało. Jerzy Engel leciał do Azji po złoty medal, a...
... Leo Beenhakker opowiadał w Austrii w 2008 roku, że zabiegamy Niemców. Dlatego proszę docenić, że teraz nie rzucamy żadnych deklaracji bez pokrycia. Spokojnie mówimy o czwartym meczu. To inni snują fantastyczne opowieści wokół kadry. Bębenek jest podbijany regularnie, ale na pewno nie doprowadzi do nakręcenia wśród piłkarzy manii wielkości, gdyż obecna generacja kadrowiczów ma bardzo zdrowy dystans do mediów. Ci najlepsi z klubów zagranicznych nie znają nawet większości dziennikarzy, którzy o nich mówią i piszę. Bo niby skąd, skoro na co dzień nie funkcjonują w naszej rzeczywistości?
Uważa pan, że ten zespół jest kompletny? Czy jednak na kilku pozycjach przydaliby się piłkarze bardziej klasowi?
- W każdej drużynie są, byli i będą tacy, którzy liderują oraz tacy, którzy muszą nosić wodę. Tak samo jest w obecnej reprezentacji Polski, ale wskazywanie teraz naszych słabszych punktów nie ma najmniejszego sensu. Mamy powtarzalny system gry i stabilną drużynę, która - niezależnie od wyniku we Francji - będzie się liczyć także w walce o awans do finałów mistrzostw świata w Rosji. Może awansować albo nie, ale z pewnością będzie w grze do końca.
- Na każdej pozycji widać następców, personalnie fajnie wygląda młodzieżówka, która za rok wystąpi w finałach Euro U-21 w Polsce. W ataku będziemy mogli wystawić tercet Dawid Kownacki - Arek Milik - Mariusz Stępiński, do gry w pomocy pretendować będą Piotr Zieliński, Karol Linetty, Bartek Kapustka i Paweł Dawidowicz, a zatem zawodnicy, którzy mając inne niż polskie paszporty w sumie już teraz warci byliby sporo ponad sto milionów euro. Potencjał jest naprawdę spory. I nie zapominajmy, że mając na środku ataku Roberta Lewandowskiego, na prawej lub lewej stronie można mieć kogoś z troszeczkę niższej półki, a i tak grając we dwóch nigdy nie zejdą poniżej pewnego poziomu, który będzie w górę ciągnął Lewy. W drużynach zawsze było tak, że są ci, którzy donoszą wodę, i ci, którzy potem spijają śmietankę. Naturalna sprawa.
Nasz atak jest jednak zdecydowanie silniejszy od obrony. O ile jestem pewien, że będziemy strzelać gole w każdym meczu na turnieju, to trudno mi sobie także wyobrazić, iż jakiekolwiek spotkanie zakończymy na zero z tyłu.
- Drużyna broni się w jedenastu. I jeśli robi to mądrze, to wcale nie musi dopuszczać przeciwnika do bramkowych sytuacji. A nasza robi to inteligentnie. Podzielam pańską opinię o naszym ataku, ale przecież cztery lata temu także mieliśmy tam Lewandowskiego, a jednak pierwsza linia nie funkcjonowała dobrze. Dlatego, że Robert był osamotniony, w napadzie grał właściwie sam. Dziś ma komfort, może ustawiać się w innym miejscu, ma bowiem partnerów do odegrania. A to wszystko zasługa trenera Nawałki, który wypracował system gry. Także w defensywie. Teraz bramki Lewego nie służą wyłącznie jego promocji, tylko służą drużynie. W eliminacjach gole strzelali zresztą także między innymi Grzegorz Krychowiak i Kamil Glik, co świadczy o tym, że drużyna atakuje zespołowo. I w taki sposób się broni.
- Jeśli o coś miałbym się martwić, to jedynie o to, że nikt w tej drużynie nie wie, z czym wiąże się rozegranie czwartego meczu w takiej imprezie, jak wygląda wówczas zmęczenie turniejem, i jak trzeba rozładowywać stres w kolejnych etapach rywalizacji. A przede wszystkim - jak smakuje zwycięstwo w finałach. Ważne jest zatem jak będziemy zarządzali zespołem w trakcie rozwoju rywalizacji. Kiedy jednak patrzę na sztab trenera Nawałki, to mam przekonanie, że pracują tam fachowcy, którzy poradzą sobie nawet z takim kłopotem. Może mało udzielają się medialnie, i dobrze, za to dużo i profesjonalnie pracują. I o to chodzi!
W tej kadrze nie ma nikogo za zasługi. A są tacy, którzy - pańskim zdaniem - jadą wyłącznie po naukę? Choćby po to, aby zaprocentowała w przyszłorocznych młodzieżowych mistrzostwach Europy w Polsce?
- Gdyby tak było, to w drużynie zmieściłby się Dawidowicz. To trener jest najbliżej zespołu i nie zamierzam polemizować z jego racjami, ale w moim odczuciu powołał kadrę na tu i teraz. Także pod kątem ewentualnego piątego i dalszych meczów, na pewno rozważał, kto może być przydatny także w dalszych etapach rywalizacji i dlatego taką wagę przykładał do wyłonienia 23-osobowej kadry. Ci zawodnicy, którzy walczyli do ostatniego dnia Arłamowie o wyjazd na Euro, nie są dla Nawałki mniej ważni niż pozostali.
Selekcjoner bardzo się zmienił od czasu, kiedy przejął reprezentację?
- Na pewno ma więcej siwych włosów. Nabrał też doświadczenia, ale to normalne, bo praca trenera klubowego to jednak zupełnie coś innego niż praca z kadrą. Zresztą jak człowiek pierwszy raz wsiada do nowego samochodu, nawet jeśli jest dobrym kierowcą, to też potrzebuje chwili, żeby się przyzwyczaić do nowości w aucie. Uważam, że Adam zmienił się na lepsze. Na początku tracił czas na rozmowy z dziennikarzami, a później bardzo fajnie rozwiązał kwestię medialną. Mało mówi, choć wiem, że ma zakulisowy kontakt z trzema, najwyżej czterema dziennikarzami, a dużo robi. I tak to powinno wyglądać.
[nextpage]Dużo kosztowała obsługa Nawałki przed wyjazdem na mistrzostwa? Nasz sztab jest teraz najliczniejszy w historii.
- Mamy szeroki sztab, czyli taki, jak w obecnych czasach powinna mieć poważna reprezentacja. Tylko umówmy się, że koszt jednego analityka dla PZPN to... żaden koszt. To po prostu mądra inwestycja. Oczywiście ta reprezentacja kosztuje, i to kosztuje bardzo dużo, ale dziś sukcesy muszą kosztować, nie da się mieć dobrych wyników za dwa złote. Na przygotowania do startu w turnieju we Francji wydaliśmy kilka ładnych milionów złotych, konkrety musiałbym sprawdzić w bilansie. Tyle że dzięki reprezentacji zarobiliśmy jako związek dwa, a może nawet kilka razy więcej niż wydaliśmy na jej funkcjonowanie. Zresztą nie oszukujmy się - jak mawiają specjaliści w tej materii, jeśli ktoś chce mieć fajną, zadbaną i świetnie ubraną narzeczoną, to też musi się liczyć z tym, że jej utrzymanie będzie kosztowne.
Opłacił pan z kasy PZPN tylu szpiegów rozpracowujących Irlandczyków, Ukraińców i Niemców, ilu selekcjoner sobie zażyczył?
- Adamowi nie brakowało niczego, co sobie zażyczył. Żartując, gdyby poprosił o wysłanie kilera w celu uszkodzenia czołowego zawodnika rywali, to na to też znalazłyby się środki w naszej kasie. Wiem oczywiście, jak to wyglądało od środka, ale o kulisach kuchni może opowiadać tylko Nawałka. Ja nie czuję się upoważniony, więc w tej kwestii odsyłam do selekcjonera.
Przyszłość Nawałki jest uzależniona od wyniku drużyny we Francji?
- Nie. W pracy trenera reprezentacji najważniejszy jest timing. Albo jest chemia między nim a zespołem, i wytrzyma próbę ognia podczas turnieju, albo już swoje zrobił. Pewnie, mogliśmy siąść teraz i przedłużyć kontrakt o kolejne dwa lata, tylko co byłoby później w sytuacji, gdyby na turnieju zespół przegrał wszystkie mecze po 0:3? Pewna era w funkcjonowaniu kadry musiałaby przejść do historii, ale na przeszkodzie stałaby długoterminowa umowa selekcjonera. W przeszłości popełnialiśmy takie błędy, więc teraz z Adamem umówiłem się na rozmowę w tej kwestii już po mistrzostwach Europy. Nie mam żadnego planu B, C, czy innego. Jedziemy na Euro z optymistycznym nastawieniem, czyli po to, aby rozegrać czwarty mecz, piąty, a najlepiej szósty, a dopiero potem będziemy rozmawiać o nowej umowie Nawałki. Tworzenie rzeczywistości na przyszłość po turnieju przypomina mi ustalanie terminu ślubu przez żołnierza, który wybiera się na wojnę. I nie wiadomo czy cało i zdrowo wróci do domu.
Nie obawia się pan, że jeśli biało-czerwoni rozegraliby piąty, albo - daj Boże - szósty mecz, to chętnych do zatrudnienia Nawałki będzie znacznie więcej, i PZPN nie będzie miał już uprzywilejowanej sytuacji?
- Gdyby Adama ktoś chciał zatrudnić i dać mu kontrakt wart 10 milionów euro, pierwszy bym go ucałował na pożegnanie mówiąc: - Cieszę się, że pomogłem zmienić twoje życie. Naprawdę chciałbym, żeby taki problem się pojawił.
A jeśli w takiej sytuacji chciałby zostać, ale na zupełnie innych, bardziej korzystnych dla siebie warunkach?
- PZPN ma swoje standardy. W Adama wierzymy, jest w PZPN bardzo dobrze traktowany. Ma u nas wynagrodzenie, na które nie może narzekać i wysokie bonusy za sukcesy sportowe. I taką drogą chcemy iść dalej także w przyszłości. Z Nawałką i każdym następnym selekcjonerem. Strategia jest czytelna, więc nie przewiduję żadnych problemów przy rozmowach kontraktowych.
Kto odpowiadał za logistykę związaną z przygotowaniami kadry do startu w mistrzostwach Europy?
- Rozmach organizacyjny jest taki, że musiał zajmować się tym sztab ludzi, których zatrudniamy w PZPN. Za wszystko, co związane jest bezpośrednio z kadrą, odpowiadał oczywiście Tomasz Iwan. Tyle że na przykład w rozmowach z LOT-em, w sprawie czarterów na wszystkie mecze, na które będziemy latać z St. Nazaire, musiał już dostać wsparcie administracji zarządzanej przez Macieja Sawickiego. Nietaktem byłoby pominięcie w tym momencie także Andrzeja Zaręby z departamentu logistyki i całej rzeszy innych pracowników związku, bez których tak szeroko zakrojona operacja nie miałaby prawa się udać. Wybraliśmy naszego narodowego przewoźnika, bo jesteśmy polską drużyną i chcemy, aby inni to widzieli. A przecież musieliśmy przygotować jeszcze centrum prasowe dla dziennikarzy, w którym będą pracować, ale też stołować się, bo UEFA wymaga, aby każda federacja serwowała trzy posiłki, w tym jeden gorący dla przedstawicieli mediów. Nakarmimy więc, i to smacznie, tych którzy potem będą na nas... nadawali. Żartuję oczywiście. Kadra PZPN zagra już w La Baule, 8 czerwca, mecz z drużyną dziennikarzy. Chcemy was trochę zbić, aby nie było wątpliwości, kto tam rządzi, a kto pojechał do pracy. Wszystko jest dopięte na ostatni guzik i mam nadzieję, że przebiegnie bez przeszkód. Choć jako szef polskiej misji we Francji wypełniałem ankietę, w której musiałem podać także grupę krwi i osoby, które powiadomić na wypadek mojej śmierci. Takie czasy.
Szef bezpieczeństwa w PZPN to ważny człowiek w ekipie wybierającej się do La Baule?
- Piłkarze nie będą się martwić o bezpieczeństwo, jego standardy będą najwyższe z możliwych. Zabieramy w tym celu swoich ludzi, ale nad wszystkim będą czuwać służby francuskie. O szczegółach nie mogę jednak mówić, ponieważ tego nie życzyli sobie gospodarze turnieju. Mam oczywiście pewne obawy o spokojny przebieg mistrzostw, żyjemy przecież w czasach, w których ktoś myślący inaczej niż wszyscy, którzy przygotowywali imprezę, może zostawić jakiś pakunek na stadionie albo inaczej zakłócić przebieg Euro. Nie można wykluczyć, że jakiś mecz odbędzie się bez udziału publiczności, gdyż szaleńców i idiotów nie brakuje - nawet w Polsce niedawno ktoś chciał zdetonować ładunek w autobusie - ale generalnie mam nadzieję, że na koniec i tak wygra futbol.
To przejdźmy do przyjemniejszych tematów. Kto jest pańskim faworytem Euro 2016?
- Francja. Ma mocny zespół, silny w każdej formacji, a już szczególnie w ataku, gdzie każdy z sześciu napastników gwarantuje najwyższy światowy poziom. A poza tym ten kraj organizował dwie duże imprezy, ME w 1984 i MŚ w 1998 i wygrał obydwie. Co prawda były selekcjoner trójkolorowych Raymond Domenech narzekał, że tamtejsi piłkarze miewają duży margines odlotu, ale potencjał mają teraz tak kapitalny, że żadne złe żywioły nie powinny zakłócić ich marszu po medale.
A kogo jeszcze można wyróżnić?
- Przed gonitwą można obstawiać wszystkie konie, ale na koniec może wygrać tylko jeden. Na pewno ciekawy zespół mają Belgowie i bez wątpienia zaliczają się do grona faworytów. To na dziś na pewno jest mocna piłkarska nacja. Choć krajową rzeczywistość mają w futbolu taką sobie, bo większość kadrowiczów gra w klubach zagranicznych, do których wyjechali w młodym wieku.
Nie wspomniał pan o Włochach. Przez przypadek?
- Włochów zawsze należy się obawiać, są drużyną trudną do pokonania w turnieju, zwłaszcza kiedy się rozkręcą, ale teraz z pewnością nie są tak mocni jak przed czterema laty. Brakuje sporo ważnych nazwisk, nie ominęły ich kontuzje. Tyle że ja nie zamierzam martwić się o drużynę z Italii. Śmiać mi się chce, kiedy ktoś mówi, że Boniek kibicuje Włochom. Mam nadzieję, że w półfinale ogramy ich 3:0.
Gdyby miał pan wytypować kandydatów na czarne konie to w pierwszej kolejności wskazałby pan na...
... Słowację. Mało ludzi zna tę drużynę, ale piłkarze stamtąd grają w poważnych klubach, mają charyzmatycznego lidera i generalnie wiedzą, o co w tym sporcie chodzi. Polska oczywiście także ma podstawy, aby pretendować do takiego miana. Nie zapominajmy tylko o jednym - najważniejszy będzie początek.
Czyli mecz z Irlandią Północną?
- Oczywiście! Strata trzech punktów w pierwszym meczu jest nie do odrobienia. Generalnie zresztą historia polskiej piłki uczy, że pierwszego meczu nie można przegrać. Nie trzeba wygrywać, zresztą taka sztuka udała się naszej drużynie tylko w finałach MŚ 1974 z Argentyną, ale nie wolno przegrać. Pierwszy mecz układa wiele spraw. Nie tylko atmosferę, bo i regeneracja jest szybsza po wygranym meczu niż po przegranym, psychiczna i fizyczna. Zwycięstwo na inaugurację dodałoby z pewnością poweru. Dlatego, jeśli chcemy dożyć do czwartego spotkania, które może otworzyć zupełnie nowy rozdział, starcie z Irlandią Północną musimy potraktować jak finał. Taka jest prawda.
Może pan wrócić z Francji w innej roli - kandydata na prezydenta UEFA?
- Widzę, że w Polsce zrobił się pewien lobbing pod tytułem: Wyślijmy Bońka do UEFA, to zwolni fotel w PZPN. Teraz jest grupa ludzi, którzy mają apetyt na tę posadę, ale trochę im głupio stawać do walki ze mną, kiedy wszystko w związku - i to nie tylko w mojej ocenie - wygląda lepiej niż kiedykolwiek wcześniej. Tymczasem ja jeszcze nie przesądziłem, czy będę ubiegał się o drugą kadencję. Decyzję podejmę po Euro, ale wynik reprezentacji nie będzie miał żadnego znaczenia w kwestii mojego kandydowania w Polsce. Dalsze sprawowanie funkcji prezesa związku musi mi po prostu sprawiać przyjemność. Kiedy będę odchodził, chciałbym to zrobić z podniesioną głową. Uważam bowiem, że zrobiłem tyle dobrego przez minione 3,5 roku, że na inne pożegnanie zwyczajnie nie zasługuję.
Posada w UEFA byłaby dla pana wyzwaniem?
- Nie wiem nawet, czy to by mnie kręciło, decyzji też oczywiście jeszcze nie podjąłem. Zresztą, aby to w ogóle było realne, musiałoby do mnie przyjść wcześniej dziesięciu, a najlepiej piętnastu prezesów krajowych federacji z informacją, że chcieliby, abym ich reprezentował. Kilku już dzwoniło w tej sprawie, zresztą polski związek cieszy się dużym szacunkiem w Europie, a ja jestem - bez fałszywej skromności - rozpoznawalny, a nawet popularny wśród tych, którzy będą wybierać nowego prezydenta. Byłych piłkarzy w gronie potencjalnych kandydatów jest niewielu, zaś tych z najwyższej półki tylko trzech: Suker, Savicević i Boniek. Co by nie mówić o Platinim, to był jeden z najlepszych prezydentów UEFA w historii. A może nawet najlepszy. Także z uwagi na sportową przeszłość. Więc trzeba brać pod uwagę, że będzie bardzo trudno dobrze rządzić po nim europejską federacją. Zresztą nikomu, kto po Bońku przyjdzie do PZPN, też nie będzie - właśnie z tego względu - łatwo. Zarzucaliście nam, że to głównie PR i lans, tymczasem odwaliliśmy kawał dobrej roboty nie tylko wizerunkowej. Uważam, że dobrze jest jak piłką rządzą byli piłkarze, bo akurat my nie bijemy się o popularność, tylko zajmujemy robotą. Ja już przecież byłem popularny. I bardziej nie będę, ponieważ goli już nie strzelam...
Rozmawiał: Adam Godlewski