Jedziemy po puchar - zakrzyknął Jerzy Engel, kiedy dziennikarz zapytał go, po co reprezentacja Polski wybiera się do Korei. Był rok 2002, cieszyliśmy się właśnie z pierwszego awansu na wielki piłkarski turniej po długich 16 latach posuchy. Nikogo nie interesowały sparingi przed turniejem, tylko potem trochę dziwiło, dlaczego półtorametrowi Koreańczycy skakali wyżej od naszych drwali w pierwszym meczu turnieju. Przegraliśmy 0:2. Podobno przez reklamowanie chińskich zupek. No i nie było Tomka Iwana.
Z Ekwadorem cztery lata później wynik był identyczny jak z Koreą. Wydawało się to dziwne, bo przecież kadra Pawła Janasa w Barcelonie kilka miesięcy wcześniej w strugach deszczu pokonała ten sam Ekwador aż 3:0, a Ebi Smolarek tańczył z piłką, jakby uczył ją tanga. Przegraliśmy tylko dlatego, że Janas Jerzego Dudka nie powołał.
Kiedy za Leo Beenhakkera tuż po pierwszym, historycznym awansie na Euro, dostaliśmy 0:3 od Amerykanów, którzy przecież ciągle nie rozróżniali soccera od footballu, zresztą w Krakowie, to był tylko przypadek przy pracy. W drodze do sukcesu gwarantowanego holenderską pieczęcią. Na dzień dobry z mistrzostwami Europy przegraliśmy z Niemcami, ale temu nikt akurat się nie dziwił. Warto dodać, że było 0:2. Nie wyszliśmy z grupy. Wiadomo, Leo nie wziął do kadry Radka Matusiaka.
ZOBACZ WIDEO Polska - Litwa: zaspany Cionek. Okazja rywali (źródło TVP)
{"id":"","title":""}
No a przed Euro 2012 to graliśmy sparingi przez dwa lata. To dopiero była męczarnia. Franciszek Smuda mógł opowiadać takie same bajki jak dziś Adam Nawałka nie przez trzy tygodnie, ale przez dwa pełne piłkarskie sezony. A skoro mógł, to z tego korzystał i bajał o dotykaniu piłkarzy, ocenianiu ich klasy po tym, jak wchodzą po schodach i jak schodzą po nich rano. Artur Boruc zszedł trochę zygzakiem i na Euro go nie było, a my rzeczywiście na Euro w meczu otwarcia tym razem nie przegraliśmy 0:2. Z Grecją, którą trzeba było pokonać, było 1:1, w związku z tym dotrzymaliśmy tradycji i nie wygraliśmy nawet jednego meczu. Michała Żewłakowa zabrakło, wiadomo.
W Januszadzie zasady od lat są te same. Najpierw pięknie pompujemy balonik i kibicujemy Robertowi Lewandowskiemu, żeby zjadł jeszcze jednego kotleta więcej w Arłamowie. Mówimy, że jest bogiem, głaszczemy do bólu, a później, jak nie patrzy - łup. Jak się odwróci - to go obśmiejemy za kulki mocy. I ta jego Anka z tą dietą to jest śmieszna.
Przerwa - "Wieś Maca poproszę".
Nie no, kochamy Roberta, ale kiedy patrzy nam w oczy. I w ogóle to tym razem na pewno wyjdziemy z grupy. Ale jak kadra gra dwa nic nie ważne mecze, które mogła sobie w ogóle odpuścić, to najlepiej ją przed Euro wygwizdać. To się nazywa doświadczenie Janusza. Litwa jakaś, a remisuje ojczyzna moja.
Najgorsze, że tym razem Nawałka powołał wszystkich, których miał powołać i nadal sprawia wrażenie człowieka, który ma nad wszystkim kontrolę. Myślicie, że jak nie pójdzie, to da się zrzucić winę na kontuzję Maćka Rybusa? Czy na Tomasza Kota po prostu?
Michał Kołodziejczyk z Krakowa
ZOBACZ WIDEO Nawałka: zdecydowanie lepiej wyglądaliśmy fizycznie (źródło TVP)
{"id":"","title":""}