– Kurczę, co tu się dzieje?! – kręcił z niedowierzaniem głową Lewandowski, nie mogąc się nadziwić wielkości rozhisteryzowanego tłumu. – Jak to co? Boże ciało! Papież przyjechał – odpowiedział mu jeden z odbierających go ludzi.
Rzeczywiście histeria i uwielbienie iście religijne. Każdy by chciał „Lewego” dotknąć, wziąć autograf, zrobić sobie z nim zdjęcie. Kiedy meleks z reprezentantami ruszył spod helikoptera betonową alejką, jakiś chłopak wskoczył przed pojazd, klęknął i zrobił sobie zdjęcie z nadjeżdżającymi kadrowiczami. Duża desperacja, ale w epoce „selfie” zdobycz bezcenna. Warta każdego ryzyka.
Tłum pędzących poprzez trawniki matek z dziećmi, reporterów, operatorów kamer, fotografów to widok bezcenny. Za wszystko inne można zapłacić kartą. Kiedy za meleksem biegł ten rozhisteryzowany tłum, pomyślałem, że właśnie takie emocje musiał budzić Elvis. Histeria na pewno porównywalna.
A później, już w hotelu, tłum kłębił się pod restauracją, gdzie stołują się piłkarze, i krzyczał, żeby Robert do nich machnął. Ktoś widział, że „Lewy” brał kotleta, ale ktoś inny przekonywał, że to nie mógł być Robert, bo on kotletów nie jada. Jedni skandowali nazwisko naszego napastnika, inni byli rozczarowani, bo przecież był tak blisko, a nie udało się go nawet dotknąć. Szansa obcowania z absolutem przeszła obok nosa… „Lewy” pojawił się na chwile na balkonie, podpisał piłkę rzuconą mu przez jednego z fanów, pomachał rękę i zniknął. Brakowało tylko jakiegoś przemówienia...
Robert nie ma lekko. To on na swoich barkach niesie ciężar oczekiwań. Jeśli coś – tfu! Na psa urok! – na Euro nie pójdzie, będzie to jego wina. To on nie da rady. Bo reprezentacja to on. Kpią już z tego nawet piłkarze. Kamil Grosicki na twitterze: „On je obiad, a my nie jemy tylko na niego patrzymy”.
Niedawno, w wywiadzie dla Futbolfejs.pl, Robert prosił, by nie dmuchać balona nadmiernych nadziei. Ale na to chyba już zbyt późno. Ludzie są przekonani, że „Lewy” to Herkules – wszystkiemu da rade.
ZOBACZ WIDEO Robert Lewandowski boiskowym chuliganem? "Nie dam sobie w kaszę dmuchać, nie będę pękał"
Oczekiwania są wielkie. Panuje przekonanie, że mamy najlepszą drużynę w historii, piłkarzy w silnych klubach, trenera pracoholika. Sukces być musi.
Ale pamięć mam dobrą, więc pamiętam, że Jerzy Engel jechał do Korei po Puchar Świata, a na dwóch poprzednich turniejach Euro – gdzie mieliśmy być wielcy – nawet nie wygraliśmy meczu.
Taka szydera, jak ta Grosika, jest naprawdę cenna. Pozwala tym, co odlecieli, złapać trochę gruntu. Nie wiadomo, jak to się dzieje, ale atmosfera nadęcia na przedturniejowych zgrupowaniach tworzy się sama. Dziwny brak dystansu, miejsca na żart, dowcip. Jakby piłkarze jechali na wojnę, a nie na mecze, które mają być po prostu rozrywką. Dość już puszenia się, husarskich skrzydeł, patriotycznych pieśni śpiewanych przez przegrzane gardła. Warto wrócić na ziemię i przypomnieć sobie, że do Francji nasi jadą grać w piłkę.
Może wraz z pojawieniem się w Arłamowie wielkiej czwórki: Lewandowski, Piszczek, Rybus i Krychowiak, trochę presji zejdzie z tych zawodników, którzy są tu od początku zgrupowania.
Dziennikarze wciąż pytają o wyzwania, o sukces na Euro, a piłkarze – szukając odpowiedzi – sami wtłaczają się w utarte koleiny. Atmosfera konferencji prasowych powoduje pewną sztuczność, sztywność i formalizm. I to niepotrzebne zadęcie. I to nie jest wina piłkarzy.
Zaczynamy znowu toczyć śnieżną kulkę, która na koniec zazwyczaj nas zmiata. I wtedy jest nam naprawdę głupio. Przy tej reprezentacji – chłopaków całkiem normalnych, z dystansem, którzy się lubią pośmiać, powygłupiać, poszydzić – spokojnie można przekłuć trochę ten balon, spuścić z niego powietrze.
Dla psychicznego zdrowia nas wszystkich.
Dariusz Tuzimek, futbolfejs.pl