[b]
Grzegorz Wojnarowski, WP SportoweFakty: Masz dopiero 24 lata, a jesteś już weteranem, który zbliża się do końca kariery?[/b]
Marcin "Jankos" Jankowski, zawodnik dywizji League of Legends organizacji G2: Niestety (śmiech). Tak to w esporcie wygląda. Najlepszy wiek do grania to 18-21 lat. Spójrzmy chociaż na moją drużynę. Ja urodziłem się w 1995 roku. Druga najstarsza osoba w ekipie w 1998. Mogę już trochę ojcować pozostałym.
Za tobą bardzo udany rok. Namieszaliście na mistrzostwach świata - wyeliminowaliście głównych faworytów do zwycięstwa, chińską ekipę Royal Never Give Up i odpadliście dopiero w półfinale z późniejszymi zwycięzcami, Invictus Gaming. To był najlepszy sezon w twojej karierze?
W 2016 roku też byłem w półfinale Worldsów z ekipą H2K, ale teraz udało mi się jeszcze dotrzeć do finału europejskiej ligi LCS (League of Legends Championship Series - przyp. WP SportoweFakty) w jej wiosennej edycji, tak zwanym Spring Splicie. Summer Split był z kolei trochę nieudany, bo skończyliśmy na czwartym miejscu. No i w mistrzostwach świata pokonaliśmy wspomniane RNG, a to było coś, bo oni mieli wygrać te mistrzostwa. Więc tak, jak chwilę pomyślałem, to mogę się zgodzić, że to był mój najlepszy rok.
W tym momencie jesteś chyba najlepszym polskim esportowcem. Grasz w świetnej ekipie, masz dobry kontrakt, bierzesz udział w najważniejszych turniejach League of Legends. Jak to wszystko się zaczęło? Od jak dawna grasz w LoLa?
Od pierwszego sezonu, od 2010 roku.
Wcześniej były jakieś inne gry?
Jako dzieciak dużo czasu spędzałem przy Warcrafcie 3, w którego grałem przez jakieś 10 lat. Później była DOTA, bardzo podobna do LoLa, bo też była tam mapa z trzema liniami i dżunglą. W tamte gry raczej się jednak bawiłem, nie myślałem o tym, żeby zostać zawodowcem.
Co w takim razie skłoniło cię do tego, żeby zostać zawodowym graczem LoLa?
Na kanale Hyper TV zobaczyłem, jak Tadeusz Zieliński pokazał tę grę, gdy była jeszcze w fazie testów. Spodobała mi się i postanowiłem spróbować. Zaczynałem na serwerze amerykańskim, bo na europejskim był bardzo duży ping (opóźnienie w przekazywaniu obrazu z gry w stosunku do czasu rzeczywistego - przyp. WP SportoweFakty) i często wyrzucało z gry. Na NA (North America, amerykański serwer) ludzie mieli mnie wtedy za Koreańczyka, bo jednak większość graczy z Europy grała na swoim serwerze, a Koreańczycy swojego jeszcze nie mieli, więc korzystali z amerykańskiego. Któregoś razu pro-gracz "IWDominate" powiedział mi, że powinienem grać profesjonalnie, bo jestem dobry. Postanowiłem spróbować i przeniosłem się na Europę, to było chyba w trzecim sezonie. Przez całe wakacje "levelowałem" konto razem z kolegą, co kiedyś było bardzo czasochłonnym zajęciem, zwłaszcza jeśli tak jak ja nie wydawało się na grę żadnych pieniędzy. W końcu zacząłem gry rankingowe i szło mi w nich na tyle dobrze, że różne drużyny pytały, czy nie chciałbym do nich dołączyć.
I jaki zespół wybrałeś?
Nazwy już teraz nie pamiętam, chyba jej nawet nie mieliśmy. Pamiętam za to, że udało nam się wygrać turniej, który nazywał się Go for Lol, a w finale pokonaliśmy profesjonalną drużynę Meet Your Makers. Jednak to było jeszcze raczej takie amatorskie granie. Pierwsze kroki wśród zawodowców stawiałem jako 17-latek w zespole Kiedyś Miałem Team. Praktycznie zaraz po tym, jak do niej dołączyłem, pojechaliśmy na Dreamhack do Bukaresztu i wygraliśmy go. Zwyciężyliśmy drużynę Copenhagen Wolves, uważaną wtedy za jedną z najlepszych w Europie, choć przed zawodami nie mieliśmy ani jednego wspólnego treningu. Później wygraliśmy też Poznań Game Arena i zakwalifikowaliśmy się do LCS. Ja w LCS gram do dziś, tyle że już w innej ekipie.
Czytałem, że dla kariery w esporcie zdecydowałeś się zrezygnować ze szkoły i wyjechać za granicę.
Tak, to było wtedy, gdy awansowaliśmy do LCS. Występy w lidze dawały mi gwarancję rozwoju i możliwość zarabiania pieniędzy, więc zdecydowałem się na taki krok. Przed zapewnieniem sobie miejsca w tych rozgrywkach nie chciałem rzucać szkoły, choć i tak dużo zaryzykowałem biorąc udział w kwalifikacjach do LCS, bo mogłem przez to nie zaliczyć semestru w technikum.
ZOBACZ WIDEO Paweł Fajdek gościem E-AMPów. Rzucał komputerem do celu
To była dla ciebie trudna decyzja?
Nie, bo wtedy wiedziałem już, że nie będę najlepszym kucharzem. Trudno było za to przekonać moją mamę, która na początku była przeciwna mojej rezygnacji ze szkoły i poświęceniu się karierze gracza. Za to tata i siostra mnie wspierali, uważali, że powinienem rozwijać swoją pasję, a poza tym szkołę zawsze można dokończyć, a taka okazja może się już nie pojawić. Zdecydowałem o wyjeździe i od razu wiedziałem, że dobrze robię. Gdybym miał wybierać jeszcze raz, wybrałbym tak samo.
Jak przekonaliście twoją mamę?
Nie było jednego konkretnego argumentu. Mówiłem jej, że chcę spełnić swoje marzenie. A poza tym głosy w domu rozkładały się w stosunku 3:1 za moim wyjazdem. Pojechałem najpierw na rok do Kolonii, potem, w roku 2015, liga przeniosła się do Berlina i tam też mieści się nasz gaming house.
W Berlinie swoje bazy mają zresztą wszyscy uczestnicy europejskiej LCS.
Słyszałem, że niektóre drużyny rozważają przeniesienie swoich gaming house'ów w inne miejsca, do Polski, Francji czy Danii. Tak było w przeszłości, ale organizacje od tego odeszły, bo za dużo czasu traci się na podróże.
"Ciężka robota, wykańcza cię psychicznie" - tak mówiłeś kiedyś o swojej pracy.
Nie chodzi o to, że granie jest jakoś wyjątkowo męczące. Bardziej męczy raczej przebywanie w jednym miejscu z kilkoma facetami przez cały rok. Nie masz życia prywatnego, wszystko dzieje się publicznie. Skupiasz się tylko na lidze, nie masz czasu na rodzinę, dziewczynę, znajomych. Ok, granie pochłania dużo energii, bo trzeba cały czas się poprawiać i analizować "metę", która ciągle się zmienia. Na to się jednak godzisz decydując się na zostanie profesjonalnym graczem. Nie w każdej grze zawodnicy muszą jednak mieszkać w gaming house'ach, spędzać czas w jednym mieście z tymi samymi osobami. Na przykład w CS-ie takiej ligi nie ma. Z drugiej strony ona daje stabilność, ale żeby z niej korzystać, trzeba dobrze grać, bo drużynom bardzo zależy na wygrywaniu dlatego jest dużo zmian w składach. Sporadycznie zdarza się, że jakiś zespół występuje w tym samym zestawieniu dłużej niż przez rok.
Jak spędza się tyle czasu z tymi samymi osobami, to czasem nawet najlepszego kumpla można mieć dość.
Trochę tak jest. Z tego powodu niektóre organizacje wprowadzają podział na biura i mieszkania. Tak ma być teraz na przykład w zespole Vitality. Gracze będą zakwaterowani w dwóch mieszkaniach, na wspólne treningi mają stawiać się w biurze, a potem mogą iść do domu i trenować już stamtąd. To ma być rozdzieleniem pracy z życiem prywatnym. My tak nie mamy, ja zresztą uważam, że to strata czasu, bo nie wiadomo, jak daleko od biura wynajmą ci takie mieszkanie. A poza tym przyzwyczaiłem się do takiego życia. Okej, patrzenie każdego dnia na te same twarze męczy, ale ma też swoje plusy. Na przykład jak zauważysz coś w grze, chcesz się tym podzielić z resztą, przedyskutować, możesz od razu wszystkich zwołać. Gdybyśmy mieszkali osobno, nie byłoby to możliwe. A tego rodzaju spotkania, narady z udziałem całości lub części drużyny, mamy prawie każdego dnia.
Czym w ogóle jest gaming house?
Nasz jest bardzo dużym mieszkaniem, w którym mamy jeden duży pokój z komputerami, tam gramy, a oprócz tego kuchnię i swoje własne pokoje, już bez komputerów. Mieszka w nim tylko nasza piątka i nasz analityk, biuro G2 mieści się gdzie indziej, choć mamy do niego niedaleko.
Jak wygląda codzienne życie w takim miejscu?
Zacznę może od tego, jak wygląda nasz rok. Przebywamy w gaming house'ie od stycznia do kwietnia. Potem jedziemy na turniej Mid-Season Invitational lub mamy wakacje. Wracamy do Berlina w maju i jesteśmy tam do września. Znów wakacje, co najwyżej tydzień, i mistrzostwa świata, które w tym roku były akurat w Korei. Na tych tak zwanych "Worldsach" jesteśmy w najlepszym wypadku do listopada, zależnie od tego, jak daleko zajdziemy.
Po mistrzostwach odbywają się wszystkie transfery, zmiany w drużynach i to nimi jesteśmy zajęci. W grudniu jest trochę wolnego, akurat w G2 mamy w tym miesiącu dwutygodniowe obozy. Na święta jestem w domu, w Poznaniu, i zostanę z rodziną do 4 stycznia. Jeśli chodzi o codzienność w naszym domu, to mamy pewne zasady, których jesteśmy zobowiązani przestrzegać. Na przykład musimy wstawać co najmniej dwie godziny przed pierwszym treningiem, ja zwykle wstaję około 10. O 12 mamy zazwyczaj pierwszy wspólny posiłek, a po 13 pierwszą grę drużynową, sparing z inną drużyną z LCS. Zawsze gramy trzy gry, każdą z nich omawiamy, co zajmuje w sumie jakieś trzy godziny. Później przerwa na obiad lub po prostu żeby odetchnąć, jakieś 45 minut do godziny. O 17 zaczynamy kolejny sparing, gramy przez kolejne trzy godziny. Kończymy po 20, mamy kolację, a po niej czas wolny, no chyba że jest spotkanie drużynowe, na którym omawiamy ważne dla zespołu sprawy.
Teoretycznie mógłbym o 20 kończyć z LoLem, ale nikt tak nie robi, bo jeśli zrobi, niczego nie wygra. I dlatego od 20 do 24 gram jeszcze "solo queue", czyli trenuję indywidualnie. Na koniec dnia lubię jeszcze obejrzeć jakiś film, pogadać ze znajomymi, pograć w inną grę, ale też nie robię tego codziennie, bo zazwyczaj streamuję do 1 w nocy i od razu po zakończeniu transmisji idę spać. W ciągu dnia niektórzy chodzą też na siłownię, jedni przed pierwszym treningiem, inni po drugim. Ja jestem z tych, którzy zwykle ćwiczą rano. Z kolei moi koledzy z drużyny preferują wieczorną siłownię, ja wolę wtedy streamować, rano raczej to nie ma sensu, bo wtedy większość ludzi jest w szkole albo w pracy i nie ogląda takich transmisji.
Organizacja którą reprezentujesz, G2, jest jedną z najpotężniejszych w esportowej Europie.
Zgadza się. Wywodzi się z Hiszpanii, założył ją Carlos "Ocelote" Rodriguez, ale w tym momencie nie nazwałbym jej hiszpańską, raczej europejską, bo działa na całym kontynencie i zatrudnia zawodników z wielu krajów.
Jak wygląda profesjonalna dywizja najpopularniejszej na świecie gry esportowej w takiej organizacji, jak twoja? Chodzi o wasz sztab, zaplecze.
Poza pięcioma zawodnikami i jednym rezerwowym na co dzień pracuje z nami trener, analityk i menadżer, który jest pośrednikiem pomiędzy nami, G2, a Riot Games, czyli wydawcą League of Legends. Zajmuje się wieloma sprawami formalnymi, żebyśmy my nie musieli się nimi przejmować. Od czasu do czasu mamy też kontakt z Carlosem, na przykład w czasie negocjacji kontraktu. I to tyle, jeśli chodzi o nas, jednak G2 to nie tylko LoL, są też dywizje Counter Strike'a, Rainbow Six, Rocket League czy Clash Royale. Z zawodnikami tych dywizji i ich współpracownikami nie mamy jednak na co dzień kontaktu.
Na jak długo zazwyczaj podpisuje się kontrakty?
Od roku do trzech lat. Z dłuższym niż trzyletni jeszcze się w esporcie nie spotkałem. W umowie jest ustalona wysokość pensji, ale mogą też znajdować się inne zapisy. Na przykład zapewniona siłownia czy kucharz. Bywają też obostrzenia, na przykład w H2K miałem zapis, że nie mogę uprawiać sportów ekstremalnych.
Większa część twoich zarobków to pensja, czy nagrody finansowe, które zgarniacie w lidze i na turniejach?
Wydaje mi się, że w każdej poważnej, liczącej się drużynie esportowej główna część dochodu gracza to pensja.
Da się z tej pensji odłożyć na przyszłość? Masz już uskładane tyle, żeby po zakończeniu kariery nie martwić się o to, co dalej?
Na tę chwilę nie, choć nasze zarobki cały czas idą w górę, ja na przykład zarabiam teraz zdecydowanie więcej niż w 2014 roku. Dlatego myślę, że za 20 lat profesjonalny gracz odłoży przez kilka lat tyle, że będzie w stanie zabezpieczyć sobie przyszłość. Obecnie pensje i tak są jednak wysokie, w Ameryce wyższe niż w Europie, ale my też nie możemy narzekać. Nie zostanę bez pieniędzy dwa miesiące po tym, jak skończę grać.
Grając codziennie w tą samą grę nie masz jej czasem dość? Nie czujesz się wypalony?
Bardzo lubię LoLa, a już najbardziej na scenie, na największych turniejach przeciwko najlepszym drużynom na świecie. Zawsze chciałem to robić, więc czerpię z tego przyjemność. Codzienne granie treningowe jest środkiem do celu, bo bez niego nie bylibyśmy tak dobrą drużyną. Ja na dodatek jeszcze streamuję i z tego powodu nie mam praktycznie żadnej przerwy od Ligi Legend. I muszę powiedzieć, że nigdy nie czułem potrzeby odpoczynku od niej. Jasne, trudno jest mieć cały czas taką samą motywację i tyle samo siły, żeby non stop grać, więc zdarzają się dni, że wolę robić coś innego.
A jak wygląda twoja rutyna?
W niedzielę, która jest dla nas dniem wolnym od pracy, streamuję. Oczywiście LoLa. Staram się wtedy ograniczyć granie do 5-6 godzin. Ograniczyć, bo w inne dni gram dużo więcej. W pozostałe dni mamy treningi, więc gramy od 11 do północy z przerwami na posiłki. Z kolei w czwartek, dzień przed meczami ligowymi, staram się grać mniej, żeby się trochę odprężyć.
Po ostatnim sezonie przeszedłeś operację oczu. Czy problemy ze wzrokiem to choroba zawodowa esportowców?
Nie wykluczam, że długotrwałe przebywanie przed komputerem ma na to wpływ, bo te problemy nasiliły się, kiedy zacząłem karierę, jednak od około roku wada wzroku już mi się nie pogłębiała. Zdecydowałem się na operację laserowej korekcji wzroku, bo chciałem lepiej widzieć bez soczewek. Na razie ma jeszcze efektów, widzę chyba jeszcze gorzej (śmiech). Po samej operacji rzeczywiście było lepiej, ale to dlatego, że nosiłem soczewki pooperacyjne. Bez nich już tak dobrze nie jest. Po przebudzeniu i skorzystaniu z kropli do oczu jest w porządku, ale na koniec dnia ledwo widzę to, co jest na monitorze. Mam nadzieję, że wada mi nie wróci, bo spędzam po operacji za dużo czasu przed komputerem. No i że operacja da efekty, one mają być widoczne do pół roku po zabiegu.
A inne kontuzje? Na co jesteście szczególnie narażeni?
Najbardziej narażone są plecy, bo długo siedzimy w jednej pozycji, oraz nadgarstki, bo one pracują, gdy porusza się myszką i pisze na klawiaturze. Były takie sytuacje, że graczom "wysiadały" nadgarstki, musieli specjalnie nad nimi pracować, żeby ich nie bolały. Ja akurat nie mam takich problemów, bo korzystam z dość wysokiego DPI - 1600. Moja myszka jest dość ciężka, ale nie muszę nią mocno poruszać. Jednak już w takiej grze jak CS:GO, gdzie bardziej liczy się precyzja, zawodnicy mają niższe DPI, 600, słyszałem nawet o 400, więc muszą wykonywać więcej ruchów myszą i mają problemy z nadgarstkami. Sam kiedyś miałem DPI 800 i już wtedy czułem, że nadgarstek dużo pracuje. Problemy dotyczą jednak raczej zawodników innych gier, w LoLu bardzo wielu graczy ma ten współczynnik jeszcze wyższy, niż ja, bo 3000+. Z takiego korzysta również najlepszy gracz Ligi Legend na świecie, czyli "Faker".
Ostatnich latach esportowcy coraz większą wagę przykładają do swojej formy fizycznej. Czy G2 kładzie na nią duży nacisk?
Nie, akurat w G2 mamy pod tym względem wolną rękę. Jak ktoś nie chce chodzić na siłownię czy biegać, to nie musi. Szefowie rekomendują nam jednak, żebyśmy o siebie dbali. W poprzednim zespole, H2K, miałem na przykład w kontrakcie zapis, że organizacja opłaca siłownię, ale tam też nikt nas nie zmuszał do treningów fizycznych.
[nextpage]
Często spotykasz się ze stereotypami gracza jako otyłego odludka, "no-life'a"?
Nie, bo obracam się w kręgach ludzi, którzy albo pracują w esporcie czy gamingu, albo rozumieją czym są te zjawiska. Zazwyczaj w ten sposób patrzą na graczy ludzie starsi, którzy nie zdają sobie sprawy, że to może być sposób na życie, zawód, który daje utrzymanie. Wydaje mi się, że te stereotypy o których mówisz, wciąż są obecne, ale zanikają. Moje pokolenie patrzy na esport inaczej. Myślę, że za jakieś 20 lat młodzi ludzie, którzy będą chcieli związać swoją karierę z grami, będą mieli łatwiej, choćby z uzyskaniem akceptacji rodziców dla wybranej przez siebie drogi.
Twoja mama teraz już rozumie, że wykonujesz poważny zawód?
Przez pierwszy rok po wyjeździe z Polski zdarzało mi się jeszcze od niej słyszeć teksty w rodzaju: "A może byś to zostawił i wrócił do szkoły?". Teraz już tego nie słyszę. Mam już prawie 24 lata, nabrałem życiowego doświadczenia i mama mi ufa, wierzy w słuszność podejmowanych przeze mnie decyzji.
Na początku rozmowy mówiliśmy o Korei, o mistrzostwach świata w LoLa. Jak tam wygląda esport? Mówi się, że centrum świata w którym funkcjonujesz to właśnie Azja, przede wszystkim Korea.
Korea bardzo mi się podoba, właśnie ze względu na zainteresowanie esportem, który rozwinął się tam dużo bardziej, niż w Europie. Zespoły LoLa też są na wyższym poziomie, choć wydaje się, że ta różnica rokrocznie jest coraz mniejsza. Akurat w tym roku mistrzostwa świata były rozgrywane właśnie tam i koreańska drużyna nie wygrała po raz pierwszy od sześciu lat. Pewnie dlatego, że bardzo chcieli wygrać, była na nich duża presja, a oni pod wpływem stresu grają trochę gorzej. W Korei lubię też to, że jest świetny internet, wszędzie światłowody. Tamtejszej kultury nie znam zbyt dobrze, ale chciałbym to nadrobić po zakończeniu kariery gracza.
Dużo kibiców przychodziło oglądać wasze mecze? Rok wcześniej w Chinach finały turnieju zapełniły słynny stadion "Ptasie Gniazdo".
Zapełnić nie zapełniły, bo wykorzystywana była może połowa obiektu. Niemniej jednak LoL w Chinach jest dość duży i mecze oglądało dużo osób. Teraz w Korei półfinały graliśmy w hali żeńskiego uniwersytetu w Gwangju o pojemności ponad 8 tysięcy, a wcześniej fazę grupową i ćwierćfinały w Busan, w obiekcie na który wchodziło 4 tysiące widzów. Nie licząc spotkań z koreańskimi drużynami, publiczność nam kibicowała, co było bardzo przyjemne. Choć i tak najlepsza publiczność, przed jaką grałem, była w Krakowie w roku 2016 i rok później na Intel Extreme Masters w Katowicach. Wsparcie, jakie miałem od polskich fanów, było wspaniałe.
Sam jednak powiedziałeś, że w Korei esport jest najbardziej rozwinięty, najpopularniejszy jako zjawisko. W jaki sposób się to przejawia?
Gracze są dużo większymi celebrytami niż w Europie, pojawiają się w programach telewizyjnych, sam esport w telewizji też gości często. LoL jest tam chyba grą numer 1, w Chinach zresztą podobnie. Dwa lata temu był taki okres, że Koreańczycy zachwycili się Overwatchem, ale ostatecznie Ligi Legend on nie przebił. My, "szarzy" zawodnicy z Europy, jesteśmy tam mniej popularni niż miejscowe gwiazdy, choć są tacy Europejczycy, którzy mają tam mnóstwo fanów, na przykład "Rekkles" z Fnatic. Ja nie jestem tam jakoś bardzo znany, częściej spotykam swoich kibiców na ulicy w Polsce, niż w Azji, ale w czasie Worldsów nasza rozpoznawalność w Korei wzrosła. Po meczach na arenie rozdawaliśmy autografy, na mieście ludzie nas zaczepiali, a w jednej z restauracji zjedliśmy obiad za darmo, bo pokonaliśmy w ćwierćfinale chińskie RNG.
Dla Koreańczyków starcia z Chińczykami to tak jak dla nas mecze z Niemcami czy Rosjanami?
Można tak powiedzieć. Koreańsko-chińska rywalizacja o prymat w Lidze Legend jest zaciekła. Koreańczycy w spotkaniu Europejczyków z Chińczykami na pewno będą kibicować tym pierwszym. Nasze zwycięstwo z RNG podobało się gospodarzom mistrzostw tym bardziej, że my mieliśmy to spotkanie przegrać. Royal Never Give Up było uznawane za najlepszą drużynę, głównego faworyta. Nikt się nie spodziewał, że ich wyeliminujemy, więc pewnie ten restaurator, który nas ugościł, chciał nas też nagrodzić za te piękne gry i zwycięstwo 3:2.
RNG pokonaliście, ale w półfinale z inną chińską ekipą, Invictus Gaming, nie mieliście większych szans i polegliście 0:3. Dlaczego ogólnie rzecz biorąc Azjaci są lepsi od graczy z Europy? Dlaczego to oni rok w rok wygrywają mistrzostwa świata w League of Legends?
Niektórzy grają po prostu więcej, inni mają więcej trenerów, bardziej rozbudowany sztab, albo po prostu mają więcej talentu. Poza tym jest tam duża konkurencja. Chińczycy czy Koreańczycy wiedzą, że muszą grać bardzo dobrze, bo jest cała kolejka zawodników, którzy tylko czekają, żeby zająć ich miejsce. W Europie tego nie ma, ci gracze, którzy są dość dobrzy, mają poczucie bezpieczeństwa. Nawet, jeśli nie będą wygrywać, rozwijać się, to nie stracą miejsca pracy. W Azji jak ci nie idzie, trafiasz na ławkę rezerwowych. Ostatnio Azjaci pojawiają się też w europejskich ekipach. Nie zdziwię się, jeśli za rok zmieni mnie jakiś 18-letni Koreańczyk lub Chińczyk, który klika jak szalony.
W czym konkretnie są lepsi? Mechanicznie, taktycznie, więcej wiedzą o grze?
Kiedyś byli lepsi mechanicznie, teraz pod tym względem poziom się wyrównał, jesteśmy tak samo dobrzy jak oni i nie przegrywamy na liniach. Choć akurat w półfinale Worldsów przeciwko IG przegrywaliśmy, bo rywale byli niesamowicie dobrzy, na żadną inną drużynę nie grało się nam tak ciężko. Wiedza o grze też nie jest problemem, tutaj również nie ustępujemy Azjatom. Ostatnio w ogóle ich ścigamy, bo meta zmieniła się na taką, w której oni radzą sobie trochę gorzej. Wcześniej rozgrywka toczyła się wolno, a to im odpowiadało. Teraz jest więcej agresji, walki na mapach i to dużo bardziej sprzyja nam. To jednak nie znaczy, że zaraz staniemy się lepsi od Koreańczyków. Oni też świetnie walczą czy to drużynowo, czy to jeden na jednego i nadal będą znakomici. Jestem ciekaw, jak rozwinie się sytuacja w przyszłym sezonie i jak będą wyglądały kolejne mistrzostwa świata, które będą rozgrywane w Europie, z finałami w Paryżu.
Mówiłeś o tym, jak ciężko się grało przeciwko Invictus Gaming, aktualnym mistrzom świata. W jaki sposób wy odczuwacie wyższość przeciwnika? Skąd wiecie, że jest lepszy i nie dacie rady go pokonać?
Zazwyczaj czujemy bezsilność. Staramy się jak możemy, dajemy z siebie wszystko, wykorzystujemy całego skilla i całą wiedzę o grze, wykładamy na stół wszystkie karty, a to i tak nie wystarcza.
Za najlepszego gracza Ligi Legend na świecie jest uważany wspomniany przez ciebie wcześniej "Faker". Wiem, że jesteś wielkim fanem jego talentu.
To gość, który trzy razy wygrał mistrzostwa świata i od kilku sezonów utrzymuje się na najwyższym poziomie. Mam nadzieję, że spotkam go na przyszłorocznych Worldsach. Jego skill mechaniczny, decyzje, poruszanie się po mapie, ogrywanie innych zawodników, to po prostu najwyższy światowy poziom. Bardzo trudno było go wyeliminować, dlatego miał pseudonim "Unkillable Demon King" (Niemożliwy do zabicia król demonów - przyp. WP SportoweFakty). Niektórzy nazywali go też Leo Messim Ligi Legend i jeśli szukamy odniesień do piłki nożnej, to takie porównanie jest jak najbardziej uzasadnione.
W zeszłym sezonie miałeś w zespole jednego gracza z Korei, "Wadida". Poza tym Duńczyka "Wundera", Szweda "Hjarnana" i Chorwata "Perkza". Teraz odeszli "Wadid" i "Hjarnan", dołączył kolejny gracz z Danii "Caps" oraz Słoweniec "Mikyx". Z kolei waszym trenerem jest Niemiec "GrabbZ". Ciężko się dogadać w takim międzynarodowym towarzystwie?
Zdecydowanie nie. Dobrze się dogadujemy, w końcu wszyscy lubimy tę samą grę. Poza tym wychodzimy razem do kina czy pograć w piłkę, grywamy też w planszówki. Fajnie się też słucha historii kolegów o ich krajach, a jak jedziemy gdzieś na turniej do Danii czy tak jak w tym roku do Korei, to jest nam łatwiej się tam poruszać z "przewodnikiem", który z tego państwa pochodzi i dużo o nim wie. "Wadid" w czasie Worldsów był bardzo pomocny.
"Caps" trafił do was niedawno, a "Perkz" miał przez to problemy, bo zarzucano mu namawianie Duńczyka do dołączenia do G2, gdy ten był jeszcze graczem Fnatic. Groziło mu ponoć 10 miesięcy dyskwalifikacji. Ostre macie te przepisy transferowe.
Na ten temat nie mogę się wypowiadać, aczkolwiek regulamin zabrania nam namawiania graczy innego zespołu do zmiany drużyny. Z tego co wiem, "Perkz" nic takiego nie robił.
Kto jest twoim najlepszym kolegą w drużynie?
Czy ja wiem? Jesteśmy trochę bliżej z "Wunderem" i "Perkzem", bo gramy ze sobą już od roku. Ale nowi, "Mikyx" i "Caps", też są w porządku.
W takim międzynarodowym środowisku, jak esport, jest twoim zdaniem miejsce na tożsamość narodową? Starasz się promować Polskę na największych turniejach, w których grasz? Podkreślać, skąd jesteś?
Na pewno zawsze pokazać z jak najlepszej strony siebie, a co za tym idzie także Polskę. Możliwości, żeby w jakiś szczególny sposób promować Polskę raczej nie mam. Promujemy raczej naszą drużynę, a w turniejach takich jak mistrzostwach świata jesteśmy bardziej jako przedstawiciele Europy, niż konkretnych europejskich krajów.
A jaką renomę ma Polska w esportowym świecie? Jesteśmy oceniani wysoko, czy raczej uchodzimy za zaścianek?
Mamy w Polsce ciekawe turnieje, mamy ligi esportowe, dobrych graczy, więc na pewno nie jesteśmy zacofani. Myślę, że jesteśmy na dość wysokim poziomie. Postawiłbym nas nawet na równo z Hiszpanią czy Niemcami.
Katowicki IEM dużo nam daje w środowisku? Kojarzy się nas głównie z tą imprezą?
W mojej grze nie do końca, bo IEM Katowice nigdy nie był uważany za kluczowy turniej Ligi Legend. Ja oczywiście mam dla niego ogromny respekt, bo wiąże się z najlepszymi wrażeniami, jakich doznałem w esporcie, a grałem na różnych wielkich scenach, chociażby na Madison Square Garden w Nowym Jorku. Tam też było super, ale ci polscy fani... po prostu wow! Wspaniała sprawa. W "Spodku" było bardzo głośno, wszyscy mi kibicowali. Czułem się, jakbym grał u siebie w domu, choć pochodzę z Poznania, a nie z Katowic.
W tegorocznych mistrzostwach świata nie byłeś jedynym Polakiem. Oprócz ciebie, w barwach Vitality, grali "Kikis" i "Jactroll", dzięki czemu mieliśmy na Worldsach najwięcej przedstawicieli w historii.
W 2016 roku było nas na mistrzostwach dwóch, ja i "Vander", teraz pojechała trójka, więc może za dwa lata w Worldsach będzie czterech polskich graczy? Fakt, radzimy sobie coraz lepiej. Szkoda, że drużyny w LCS nie znalazł "Vander", za to słyszałem, że ma do niej wejść "Selfmade". W lidze zostali też "Jactroll" i "Kikis", ten drugi będzie teraz grał z "Wadidem" w barwach drużyny Rogue.
Dużo mamy w Polsce utalentowanych graczy?
Myślę, że zawodnicy z naszego kraju są dobrzy, ale nie wszyscy mają dość ambicji. Wolą zostać w polskich ligach, wyjechać do Hiszpanii czy do Turcji, gdzie pensje też są duże, a nie trzeba się tak bardzo starać. Mamy wielu zawodników, którzy są w stanie zaistnieć na europejskiej scenie, byle tylko myśleli przede wszystkim o tym, żeby osiągnąć jak najwyższy poziom, a nie o zarobkach.
Myślisz, że kiedyś esport prześcignie piłkę nożną?
Według mnie to możliwe, ale za jakieś 100 lat. Jest szansa, że esport będzie pewnego dnia większy niż sport, ale ja raczej tego nie zobaczę, bo to kwestia odległej przyszłości. Problem esportu jest taki, że gry ciągle się zmieniają i dużo trudniej jest stworzyć tytuł esportowy, który przetrwa wiele lat.
Chociażby Fryderyk "Veggie" Kozioł, znana postać na polskiej scenie, uważa, że za 10 lat LoLa już nie będzie.
I ja też tak uważam. Moim zdaniem za 10 lat całą popularność będzie zgarniać inna gra esportowa. Choć z drugiej strony ludzie od dawna wieszczą Lidze Legend koniec, a ona trwa i od 8-10 lat jest potężna. Kolejne 10 lat to jednak bardzo dużo i według mnie w 2028 roku LoL będzie już dużo mniej popularny. Dość szybko z gry niszowej stał się najważniejszą grą w esporcie, więc nie można wykluczyć, że równie szybko zniknie.
Według ciebie esport pojawi się na igrzyskach olimpijskich?
Szczerze mówiąc, nie mam w tej sprawie jednoznacznej opinii. Myślę, że ludzie nie są jeszcze gotowi na to, żeby zobaczyć nas obok pływaków czy lekkoatletów. Choć moim zdaniem bardzo się od nich nie różnimy. Też bardzo dużo trenujemy, musimy wykazywać się umiejętnościami i odpornością psychiczną.
Jak długo zamierzasz jeszcze grać zawodowo?
Nie wiem. Po zakończeniu kariery chciałbym zostać streamerem, youtuberem i w tej roli zostać przy LoLu. Najpierw chciałbym jednak coś wygrać. Zawsze w karierze zajmowałem trzecie, czwarte miejsca. Tylko raz udało mi się dotrzeć do finału. Chciałbym wreszcie coś wygrać, dlatego jestem podekscytowany sezonem 2019, bo po raz pierwszy otaczają mnie zawodnicy lepsi ode mnie. "Caps" i "Perkz" są jednymi z najlepszych na świecie. Z nimi w składzie możemy bardzo wiele zdziałać. Na pewno przez cały 2019 rok będę jeszcze na scenie, a co będzie dalej zobaczymy. Może być nawet tak, że będę grał jeszcze 3-4 sezony, bo podoba mi się profesjonalne granie i trudno byłoby mi to zostawić dla grania "casualowego" i pajacowania w internecie, bo tak trzeba się zachowywać, żeby zdobyć widzów.
Nie chcesz się tak zachowywać, czy nie potrafisz?
Ja po prostu wolałbym na swoich streamach pokazywać po prostu dobrą grę i tym przekonywać do siebie internautów. Chciałbym streamować po angielsku, bo wtedy łatwiej o widzów. Prowadziłem już takie transmisje, ale wydaje mi się, że mam trochę zbyt silny polski akcent, nie mam też wtedy takiego luz, jak wtedy gdy mówię po polsku. Tak czy inaczej, uważam, że streamowanie jest bezpieczniejsze niż granie, bo możesz zmieniać tytuły, które pokazujesz, w zależności od tego, który z nich jest obecnie na topie. Duża część widzów ogląda streamera czy youtubera ze względu na jego osobowość, a nie na grę. W esporcie jeżeli twoja gra się skończy, to również nie masz pracy.
Masz jakiś wzór, jeśli chodzi o streamowanie?
Bardzo lubię "Grubby'ego", byłego mistrza świata w Warcrafcie III. On jest taką osobą, jaką ja chciałbym się stać. Byłym profesjonalnym graczem, który osiągnął sukces jako streamer dzięki temu, że pokazuje wysoki poziom. Ma na swoich transmisjach od 5 do 20 tysięcy widzów, potrafi zgromadzić naprawdę ogromną widownię. On nie pajacuje, mówi na temat i za to bardzo go szanuję.
Po karierze esportowej zamierzasz zostać za granicą, czy wracasz do Polski?
Jak tylko mam szansę, wracam do Poznania. Tam jest mój dom, nie w Berlinie, gdzie teraz mieszkam, tam mam rodzinę i przyjaciół. Chciałbym popracować kiedyś w Korei, pomieszkać tam przez jakiś rok, bo tak jak już mówiłem bardzo lubię ten kraj. Mam nadzieję zwiedzić jeszcze dużo krajów, ale na stałe zamierzam mieszkać w Polsce.