[b]
[/b]Krzysztof Ratajski dotarł do ćwierćfinału mistrzostw świata i osiągnął największy sukces w historii polskiego darta. Na tym etapie zawodnik ze Skarżyska-Kamiennej przegrał jednak z Anglikiem Stephenem Buntingiem (3:5). Ratajski marzy o wygraniu zawodów tej rangi i wierzy, że mu się to uda, choć profesjonalnie zajmuje się grą w lotki dopiero od trzech lat. Największym sukcesem w dotychczasowej karierze Ratajskiego jest wygranie turnieju World Masters federacji BDO w 2017 roku. Wcześniej Ratajski pracował na etacie w firmie transportowej.
Mateusz Skwierawski, WP SportoweFakty: Jak to się zaczęło?
Krzysztof Ratajski, darter: Przede wszystkim późno. Lotkami zainteresowałem się w wieku 23 lat. Dla porównania, wielu późniejszych profesjonalistów ćwiczy od piątego lub szóstego roku życia.
A gdzie pan zakochał się w darcie?
To było klasyczne zauroczenie - podczas siedzenia w barze. Mieliśmy taki osiedlowy lokal u mnie w Skarżysku-Kamiennej. Z kolegami chodziliśmy tam na piwko. Któregoś dnia wstawili maszyny do darta. Dla nas - idealnie. W końcu można było się czymś zająć. Jedna gra kosztowała złotówkę. Ustawialiśmy mecze na osiem osób i jeden po drugim rzucał. Mecz trwał mniej więcej pół godziny. Trochę się ich rozegrało.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: imponujące umiejętności Piotra Liska. Jest rewelacyjny
Dużo czasu spędzał pan w barze?
Po kilka godzin. Zależy, czy rzucaliśmy tak po prostu, czy rozgrywaliśmy turniej. Bar był niewielki, w środku stały dwie maszyny, a chętnych do jej użycia trzydziestu. Układaliśmy drabinkę, lewa strona mierzyła się z prawą i tak schodziło osiem, nawet dziesięć godzin. Siedziało się do późna w nocy.
Po piwie trudniej trafić w tarczę?
Niekoniecznie, nie jest to wielkie utrudnienie. Zależy po ilu piwach.
No właśnie, to ciekawe.
Po czterech czy pięciu faktycznie może być trudniej.
Liczę na szybko... przez 10 godzin tych kufli można sporo przechylić.
Rozkładając piwa na tak długi czas, można uniknąć spadku formy. Proszę mi wierzyć.
Zaczęło się w barze. A później?
Odbywały się tam również zawody klubowe. W moich pierwszych, w Skarżysku, zająłem drugie miejsce. Wydaje się, że turniej w małym lokalu jest raczej nudną formą zabicia czasu, ale współzawodnictwo wzbudzało emocje. Spodobało mi się. Zacząłem jeździć na inne zawody. Rok później byłem już w kadrze Polski.
I odniósł pan największy sukces w historii polskiego darta, docierając do ćwierćfinału mistrzostw świata w 2021 roku.
A mimo to mam niedosyt. Szansa na wygranie była spora. Moje poprzednie wyniki w mistrzostwach świata nie zachwycały. Dwukrotnie dotarłem do pierwszej rundy. Raz wygrałem jeden mecz. Nieporównywalnie gorzej. W tym roku wypadło dużo lepiej. Cieszę się z tego, co jest, ale to jednak nie pierwsze miejsce. Wszyscy gracze z ósemki byli w moim zasięgu. Aktualnego mistrza, Gerwyna Price'a, pokonałem wcześniej kilka razy.
Nie spodziewałem się, że dart może przynieść takie emocje.
Z boku wygląda to monotonnie. Stoją panowie i rzucają sobie lotkami do tarczy. Ktoś pomyśli: "nuda". Ale ten sport generuje ogromne emocje - dla oglądających i grających.
Jakie dla zawodników?
Adrenalina jest duża. Przede wszystkim często rywalizuje się z samym sobą. Chodzi o zduszenie emocji. Człowiek w stresie nie do końca nad sobą panuje. Trzeba umieć utrzymać koncentrację, uspokoić się.
Ma pan na to jakiś sposób?
Nie myślę o wyniku, a konkretnym rozdaniu. Największy stres przychodzi podczas ostatniego rzutu. Przed podejściem piję łyk wody, robię trzy kroki więcej w tył. Odczekuję, żeby się wyluzować. Można też machnąć ręką, by się nie trzęsła. Choć są i tacy, którzy potrafią skoordynować rzut z drganiem.
Emocje, o których pan mówi, widzieliśmy w pana pojedynku z Niemcem Gabrielem Clemensem w 1/8 MŚ. Po ostatnim rzucie padł pan na kolana ze szczęścia.
Euforia była wtedy duża ze względu na dramatyczną końcówkę. Podchodziliśmy do rzutów na zmianę po kilka razy. To było trochę jak wygrana na loterii, jak w kasynie. Na końcu przecież odłożyłem lotki, czekałem z gratulacjami dla rywala. Byłem przekonany, że już "po zawodach". Trudno się było spodziewać, że Clemens nie trafi. Gdy zepsuł, poczułem się bardzo pewnie. Przypuszczałem, że to skończę.
Po łowieniu ryb często widzi się spławik, zamykając oczy. Pan też ma tak z tarczą i lotką?
Coś w tym jest. Często śnią mi się turnieje. Po całym dniu grania, gdy zamykam oczy, widzę tarcze. Mogę to porównać do grzybów. Jestem grzybiarzem, po godzinach spędzonych w lesie zasypiam z grzybami przed oczami.
Podczas trwania mistrzostw świata mówił pan, że "jest w formie". Na czym to polega w darcie?
Mówiłem tak na podstawie średniej punktów, które zdobywałem. Miałem dobrą, albo nawet bardzo dobrą średnią.
A jak pan szlifuje formę? W sumie może pan wszędzie rzucać, nawet w pociągu.
W pociągu jest trudno, nie ma stabilności. Poza domem ćwiczy się najczęściej na stojaku. Wiesza się na nim tarczę lub na taśmie mocującej na drzwiach. Często jest to praktykowane w hotelach. Ze stojaka korzystam najczęściej w czasie wakacji. Ćwiczę też z hantlami, podciągam się na drążku. Dokładam rower, bieganie po lesie, spacery. Czasem pływanie.
Miewa pan zakwasy?
Oj, kiedyś tak. Teraz rzadko mi się to zdarza. Trenuję regularnie, każdego dnia. Maksymalnie z dwudniową przerwą. Ale wcześniej, gdy nie rzucałem na przykład tydzień, to po godzinie, półtorej, lotki ważące około dwudziestu gram potrafią człowieka zmęczyć. Przy dosyć zdecydowanym ruchu ręką robią się duże zakwasy w okolicach bicepsa. Noga też potrafi boleć, cały ciężar ciała się na niej opiera. A na turniejach amatorskich potrafiłem stać przy tarczy elektronicznej osiemnaście godzin. Od 9 rano do 3 w nocy.
Oprócz darta robi pan coś jeszcze w życiu?
Wcześniej zajmowałem się pracą na etacie. Zrezygnowałem trzy lata temu i zająłem się tylko dartem. Ukończyłem Politechnikę Radomską na wydziale transportu, pracowałem w spedycji. Byłem kierownikiem dystrybucji. Stacjonarnie, w biurze. Zacząłem w Skarżysku, a po przeprowadzce do Warszawy w 2012 roku kontynuowałem pracę w stolicy.
Da się wyżyć z rzucania do tarczy?
Będąc w czołówce, na pewno tak. Bez zaplecza finansowego i wyników jest ciężko. Wyjazdy są drogie. Przeloty, hotele, jedzenie, taksówki. To wszystko pochłania sporo budżetu. Nagrody są jednak duże, na mistrzostwach świata nawet bardzo. Zwycięzca wygrywa pół miliona funtów. Do tego dochodzą również inne turnieje.
W normalnym sezonie są co tydzień, w każdy weekend. Trochę wolnego jest tylko na początku stycznia i w lipcu. 2020 rok był inny. Zamiast dwóch, trzech dni zawodów, były raczej maratony, dlatego od października do listopada 2020 r. nie było mnie w ogóle w domu.
Pan za ostatnie mistrzostwa zarobił około 50 tysięcy funtów.
Tak, wszystko podane jest też w oficjalnych rankingach.
Jest pan rozpoznawalny za granicą?
Zdarza się, że ktoś mnie pozna, na pewno częściej niż w Polsce. W Anglii na przykład. Gdy idę ulicą, na lotnisku. Kiedyś pewien Anglik zatrzymał się na środku drogi i mnie pozdrawiał. Anglia to kolebka darta, jest tam najwięcej turniejów i najwięcej ludzi to ogląda. No i jest tam cała kultura chodzenia do pubów. Jeżeli ludzie chodzą na piwo, to i oglądają darta.
W Polsce też pan stanie się popularny.
Mam nadzieję, że nie aż tak bardzo. Wolę robić swoje i mieć spokojne życie.
Ma pan 44 lata. W tej dyscyplinie to dużo?
Nie jest to mało, ale można przez kilka dobrych lat grać jeszcze na najwyższym poziomie z sukcesami. Widać to po zawodnikach, którzy rywalizują w tym momencie. Mistrz świata z 2020 roku, Peter Wright, jest po pięćdziesiątce. Finalista obecnych mistrzostw Gary Anderson też. A absolutny rekordzista, Paul Lim, ma 66 lat.
Czyli śmiało może pan marzyć o mistrzostwie świata.
Tak, w wieku 50 lat Peter Wright wygrał swoje pierwsze, jedyne dotąd mistrzostwo. Wiele lat grania daje efekty. Zawodowo robię to od 2017 roku. Wcześniej grałem amatorsko - na tarczy elektronicznej. Tytułów jest sporo, ale z amatorskich turniejów.
A spontanicznie w barze jeszcze pan gra?
Turniejów nie, ale zdarzało mi się trenować w czasie zawodów. Na przykład w Blackpool, w Anglii, kilkukrotnie chodziłem do pubu i ćwiczyłem. Zdarzało się, że klienci mnie rozpoznawali i życzyli powodzenia w turnieju.
A ten wasz bar w Skarżysku, co się z nim stało?
Niestety, nie przetrwał próby czasu. Nie ma go już, w tym miejscu stoi teraz dom mieszkalny.
Dart. Szaleństwo po sukcesie Krzysztofa Ratajskiego. "Nerwy większe niż podczas meczów kadry Wenty"
Dart. Koniec pięknego snu Krzysztofa Ratajskiego. Stephen Bunting rozwiał urodzinowe nadzieje