Gołota pokonał rozjuszonego Amerykanina w dramatycznych okolicznościach. Był "jednookim królem ringu"
- Epicka wojna! Jak on to wytrzymał!? Jego oko pękało jak orzech włoski - wspomina ostatni zwycięski pojedynek Andrzeja Gołoty komentator Telewizji Polskiej, Sebastian Szczęsny. 19 stycznia 2008 roku w Nowym Jorku "Andrew" pokonał Mike'a Mollo.
Andrzej Gołota po dwóch zwycięstwach z rzędu spotkał się w ringu z Mikiem Mollo, który uchodził wówczas za amerykańską nadzieję wagi ciężkiej. "Bezlitosny" znany był z porywczego stylu walki, który miał stanowić dla Polaka poważny problem.
Starcie z obytym na największych sportowych arenach Gołotą było pierwszą szansą pokazania się większej publiczności dla Mollo. Osiłek z Illinois wcześniej zastopował Artura Binkowskiego i wprost zmiótł z ringu pogromcę Mike'a Tysona, Kevina McBride'a (na zdjęciu).
Przed samą walką Gołota był zaskakująco pewny siebie. Młodszego o dwanaście lat rywala nie traktował z nadmiernym respektem. Podczas spotkania z mediami na kilka dni przed pierwszym gongiem mówił bez ogródek.
- Wiem, że Mollo lubi się bić... I bardzo słusznie. W sobotę skopię mu du** i tyle! - komentował, a amerykański dziennikarz tylko dodał. - No tak, jedyny i niepowtarzalny, Andrew Gołota.
Główną gwiazdą wieczoru w Madison Square Garden był Roy Jones Junior, który o tej rywalizacji mówił tak. - Jeśli walka będzie się przeciągała, to szanse Polaka wzrosną. Jest bardziej doświadczonym pięściarzem od Mollo. Zresztą, Gołota to przecież bokser z piekła rodem!