"Zrobiono ze mnie bandytę". Po wyjściu z więzienia Polak zdobył olimpijskie złoto

PAP / Maciej Kulczyński / Na zdjęciu: Marian Kasprzyk
PAP / Maciej Kulczyński / Na zdjęciu: Marian Kasprzyk

Miał brąz igrzysk olimpijskich i… niestety łatwość pakowania się w kłopoty. Sprzeczka z wojskowym, bójka z milicjantem, dwa pobyty za kratkami, dyskwalifikacja. Marian Kasprzyk wrócił na ring i zdobył olimpijskie złoto, walcząc ze złamanym kciukiem.

"Mam cię poddać?" - usłyszał Marian Kasprzyk od Feliksa Stamma przed trzecią rundą finału w kategorii półśredniej (igrzyska olimpijskie Tokio 1964). Polak już niemal na początku walki z Ricardasem Tamulisem, Litwinem reprezentującym ZSRR, poczuł potworny ból w prawej dłoni. Jak się później okazało, złamał kciuk. Walczył dalej, choć kontuzjowaną ręką niewiele mógł zdziałać.

Ze strony trenera pytanie o poddanie było zagrywką psychologiczną. Doskonale wiedział, że jego podopieczny nie zrezygnuje. Stamm w zasadzie tym pytaniem jeszcze zdopingował podopiecznego. Kasprzyk poprosił tylko trenera, by na 30 sekund przed końcem trzeciej rundy dał mu znak.

- Chciałem w końcówce zaznaczyć moją aktywność. I tak też zrobiłem. Po mocnym lewym nogi się pod nim (Tamulisem - przyp. red.) ugięły, gdybym miał zdrową prawą, były duże szanse na zakończenie pojedynku przed czasem. Ta końcówka musiała mieć duże znaczenie przy werdykcie - tak Marian Kasprzyk wspomina finałową walkę w książce "Spowiedź mistrza", wywiadzie-rzece przeprowadzonym przez Leszka Błażyńskiego juniora.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie Wielka bijatyka w ringu. Musieli ich rozdzielać trenerzy i ochroniarze

Autor książki jest synem Leszka Błażyńskiego, byłego znakomitego pięściarza, mistrza oraz wicemistrza Europy, dwukrotnego brązowego medalisty olimpijskiego w wadze muszej (jego historię opisywaliśmy TUTAJ>>). Jak sam podkreśla, dla kolegów z podwórka superbohaterami byli He-Man czy Batman, zaś dla niego Kasprzyk oraz inni wybitni polscy pięściarze.

Mroczne strony życia mistrza

- Mistrza poznałem na początku lat 80., kiedy chodziłem do szkoły podstawowej. "Lesiu, to Marian Kasprzyk, o którym tyle ci opowiadałem" - mówił mój ojciec, przedstawiając pana Mariana. Wtedy byłem zaskoczony, bo wyobrażałem sobie, że znakomity pięściarz jest o wiele wyższy. Później w kolejnych dekadach spotykałem się z mistrzem olimpijskim z Tokio przy wielu różnych okazjach, aż w końcu spisałem wyjątkowe wspomnienia Kasprzyka i jeszcze bardziej zacieśniła się więź między nami - mówi WP SportoweFakty Leszek Błażyński junior.

Okładka książki o Marianie Kasprzyku
Okładka książki o Marianie Kasprzyku

Tak powstała barwna opowieść, w której Kasprzyk - obecnie 84-latek - mówi nie tylko o chwilach triumfu, ale także o mrocznych stronach swojego życia, cierpieniu i odejściu bliskiej osoby. Jego historia, którą czyta się jednym tchem, mogłaby posłużyć jako materiał na scenariusz filmowy.

"Kazek, weź tę babę..."

Polska wita rok 1961. Zabawa sylwestrowa. Marian Kasprzyk - wówczas 21-latek, mający już na koncie brązowy medal igrzysk olimpijskich w Rzymie (w wadze lekkopółśredniej) - świętuje w Ziębicach. Za kołnierz nie wylewa.

- Wódka lała się równo. Kilka godzin po północy wyszedłem z kumplem Kaziem. Po drodze trafiliśmy na kapitana Ludowego Wojska Polskiego i jego żonę, zmierzających w kierunku dworca. Przypadkowo lekko trąciłem go ramieniem. Był mocno wstawiony, nie rozpoznał mnie. Grzecznie przeprosiłem, ale zaczął mnie wyzywać - mówił Kasprzyk w "Spowiedzi Mistrza".

Od słowa do słowa... Sytuacja się zaogniała. Żołnierz chciał bić medalistę olimpijskiego, do czego zresztą namawiała go żona. Później i ona rzuciła się na Kasprzyka. "Kazek weź tę babę, bo mi oczy wydrapie!" - krzyknął pięściarz do kumpla. Problem w tym, że jego kolega przesadził. Uderzył kobietę w twarz. Aż się przewróciła. Wojskowy zabrał żonę i wszyscy się rozeszli.

Kasprzyk próbował załagodzić sytuację. Na drugi dzień udał się do domu kapitana wojska. "Wszystko jest w porządku, tylko po co uderzyłeś moją babę?" - usłyszał. Pięściarz nie chciał wydać kumpla, więc sam został oskarżony o atak na kobietę. Trafił do aresztu w Dzierżoniowie, w którym spędził 18 dni. W jego opuszczeniu pomogli m.in. Feliks Stamm oraz kolega z kadry i BBTS Bielsko-Biała Zbigniew Pietrzykowski.

Rok więzienia i sportowe "dożywocie"

Kilka miesięcy później, w czerwcu 1961 r., Kasprzyk zdobył w Belgradzie brązowy medal mistrzostw Europy. Krótko po powrocie z Jugosławii znów wpakował się w kłopoty. W restauracji siedział z narzeczoną Krystyną (późniejsza żoną), którą zaczepiał jednego z biesiadników. Mężczyźni wyszli z lokalu. Sportowiec został dwukrotnie uderzony w twarz. Jak sam mówi, ciosów nie odczuł, za to jak oddał, to jego oponent padł nieprzytomny. Także dwaj towarzysze awanturnika - tu cytat - "dostali po papie".

- Dopiero później dowiedziałem się, że to byli milicjanci, a awanturnik, którego znokautowałem, był oficerem! Wtedy mieli na sobie cywilne ciuchy. Gdybym wcześniej wiedział, że to milicjant, jeszcze bardziej bym mu przywalił - śmiał się były pięściarz w wywiadzie z Leszkiem Błażyńskim.

Wówczas jednak do śmiechu mu nie było. Oficer milicji zgłosił pobicie, Kasprzyk wylądował w więzieniu w Katowicach. W listopadzie 1961 r. został skazany na rok pozbawienia wolności. Najbardziej zabolała go jednak inna kara, którą trzy miesiące wcześniej nałożył na niego Polski Związek Bokserski: dożywotnia dyskwalifikacja. 22-letni sportowiec z wielkimi perspektywami nagle znalazł się na marginesie. Jak sam przyznał, nie wyobrażał sobie życia bez boksu.

Fot. PAP/Janusz Uklejewski
Fot. PAP/Janusz Uklejewski

Ponownie wstawili się za nim trener Stamm oraz Pietrzykowski. Kasprzykowi pomógł fakt, że wspomniany oficer milicji wyleciał ze służby za notoryczne pijaństwo i nadużywanie władzy. Po ośmiu miesiącach brązowy medalista igrzysk w Rzymie został wypuszczony na wolność.

Trudniej było o powrót do sportu. Ostatecznie 4 marca 1964 r. Komisja Dyscyplinarna Głównego Komitetu Kultury Fizycznej i Turystyki reaktywowała go w prawach czynnego zawodnika. Przez niemal trzy lata nie mógł boksować. A igrzyska w Tokio, które miały być jego głównym celem, zbliżały się nieubłaganie.

W wywiadzie z Leszkiem Błażyńskim Marian Kasprzyk uczciwie przyznaje, że wielu problemów mógł uniknąć. Gdyby nie gorzałka. To przez nią zyskał łatkę, której niezwykle trudno było mu się pozbyć. Ludzie rozpowiadali, że "Kasprzyk to pijus". - Zrobiono ze mnie bandytę. Pamiętam rysunek w jednej z gazet. Kroczę na nim, trzymając maczugę w ręku, a ludzie przede mną uciekają. Pod ilustracją widnieje napis "Uwaga, bokser idzie!" - wspominał.

W trudnym momencie od Kasprzyka nie odwróciła się narzeczona, choć po wyjściu z więzienia… zasugerował jej rozstanie. Wkrótce wzięli ślub. W urodzonego we wsi Kołomań niedaleko Kielc sportowca wiary nie stracił także Feliks Stamm. Mimo że na mistrzostwach Polski Kasprzyk przegrał z Leszkiem Drogoszem, to wywalczył miejsce w kadrze na igrzyska w Tokio. Dzięki udanemu rewanżowi z Drogoszem w Cetniewie. Posłał wówczas "Czarodzieja ringu" na deski.

Dwa ciosy od losu i najważniejsza wygrana walka

Na sportowej emeryturze Kasprzyk otrzymał dwa potężne ciosy. Pierwszym była wiadomość o chorobie nowotworowej. W listopadzie 1992 r. lekarze wykryli u niego sześciocentymetrowego guza przełyku. Paskudnego przeciwnika pokonał, choć wycięto mu także śledzionę i żołądek.

Drugi cios był okrutniejszy. Ukochana żona Krystyna zachorowała na stwardnienie rozsiane. Oglądał jej cierpienie, nie mógł pomóc... Odeszła na jego rękach w 2001 r., w wieku 63 lat. - To był dla mnie straszny cios. Po śmierci Krysi w domu było bardzo pusto i smutno, bo przez dekady mieszkaliśmy we dwoje. Niestety, nie doczekaliśmy się dziecka. Żałuję i ubolewam nad tym - przyznał w rozmowie z Leszkiem Błażyńskim.

Gdy walczył z nowotworem, przed operacją poszedł do spowiedzi. Pierwszy raz od prawie trzech dekad. Dziś podkreśla, że najważniejszym jego pojedynkiem była wygrana walka o powrót do Boga. - W 1992 r. zmieniłem się i od tego czasu jestem pusty w środku, ale pełny duchowo - dodaje. Własnoręcznie wykonuje różańce, każdą dziesiątkę w innym kolorze: niebieskim, czarnym, żółtym, czerwonym i zielonym. Niczym kolory kółek olimpijskich.

- Podziwiam pana Mariana. To wyjątkowa i bardzo wartościowa osoba, od której my wszyscy możemy się wiele nauczyć. Przeszedł w życiu piekło, bo był dwukrotnie w więzieniu, a komunistyczne władze chciały wymazać jego nazwisko z historii, zmagał się z nowotworem oraz z cierpieniem ukochanej. Mimo to jest bardzo serdeczną i pogodną osobą. Cieszy się każdym dniem, tym, że może spotkać się ze znajomymi, napić się kawy, czy podziwiać piękne Beskidy (Kasprzyk od lat mieszka w Bielsku-Białej - przyp. red.) - mówi nam Leszek Błażyński.

Od lewej: Leszek Błażyński, Marian Kasprzyk i Bogdan Dubiel. Fot. Archiwum prywatne Leszka Błażyńskiego
Od lewej: Leszek Błażyński, Marian Kasprzyk i Bogdan Dubiel. Fot. Archiwum prywatne Leszka Błażyńskiego

Co bardzo ważne, środowisko bokserskie pamięta o Kasprzyku.

- Regularnie odwiedza go prezes Polskiego Związku Bokserskiego Grzegorz Nowaczek oraz wiceprezes Maciej Demel, którzy dbają o pięściarzy. Władze Śląskiego Związku Bokserskiego na czele z Tomaszem Kowalikiem także troszczą się o mistrza. Wokół siebie pan Marian ma także wspaniałych przyjaciół. Bogdan Dubiel, ekspert sportowy i erudyta, regularnie go odwiedza oraz zawozi na różne uroczystości, m.in. turnieje bokserskie, podobnie jak mieszkający w pobliżu Józef Sojka - informuje Leszek Błażyński.

Za kilka tygodni, podczas igrzysk olimpijskich w Paryżu, Marian Kasprzyk zasiądzie przed telewizorem i będzie emocjonować się występami Biało-Czerwonych. Przypomnijmy, że Polacy wywalczyli pięć kwalifikacji. W stolicy Francji zobaczymy: Julię Szeremetę (57 kg), Anetę Rygielską (66 kg), Elżbietę Wójcik (75 kg), Damiana Durkacza (71 kg) oraz Mateusza Bereźnickiego (92 kg).

- Śledzi w telewizji sukcesy polskich sportowców. Lubi oglądać piłkę nożną, bo zanim postawił na boks, grał w piłkę w Sparcie Ziębice. Mimo wieku pan Marian ma doskonałą pamięć. Wiele starszych osób lubi opowiadać tylko o sobie, wyolbrzymiać oraz mówić rozwlekle. Były znakomity pięściarz jest bardzo skromny, a jego historii można słuchać godzinami, bo mówi ciekawie, konkretnie, z pasją, jak najlepszy gawędziarz - kończy rozmowę z WP SportoweFakty Leszek Błażyński, autor książki o mistrzu olimpijskim z Tokio w wadze półśredniej.

* Już od 32 lat polski boks czeka na medal igrzysk olimpijskich. Wojciech Bartnik był ostatnim, który stanął na podium tych zawodów. W 1992 r. w Barcelonie sięgnął po brąz w wadze półciężkiej. Wcześniej Biało-Czerwoni byli wręcz potęgą w tej dyscyplinie na olimpijskich arenach. Wywalczyli 43 medale, dziewięciokrotnie odgrywano "Mazurka Dąbrowskiego".

Najpiękniejszą kartą była tzw. złota godzina polskiego boksu. 23 października 1964 r. w Tokio podopieczni legendarnego trenera Feliksa Stamma zdobyli trzy złote medale igrzysk w ciągu 60 minut. Zaczął Józef Grudzień, poprawił Jerzy Kulej, a w ich ślady poszedł Marian Kasprzyk. Ten ostatni zrobił to w niesamowitych okolicznościach.

Czytaj także: Mistrz olimpijski: Poważna choroba uratowała mi życie

Źródło artykułu: WP SportoweFakty