Szwecja czeka na złoto w sztafecie od 1989 r. Czy pechowe Falun będzie szczęśliwe?

Newspix / RADOSLAW JOZWIAK / CYFRASPORT
Newspix / RADOSLAW JOZWIAK / CYFRASPORT

Sztafeta 4x10 km mężczyzn to w Skandynawii coś więcej niż zwykła konkurencja biegowa. Gospodarze mistrzostw świata w Falun czekają w niej na złoty medal od 1989 roku. Czy doczekają się w piątek?

Dla wielu skandynawskich kibiców naprawdę kultowe są dwa rodzaje biegowej rywalizacji na nartach - maraton na 50 kilometrów oraz sztafeta. W mistrzostwach Szwecji i Norwegii bywa, że nawet kilkadziesiąt klubów stara się wystawić swój zespół w tak prestiżowej i ważnej rywalizacji drużynowej. Nie dziwi więc, że walka sztafet rozpala szczególnie wielkie emocje także na igrzyskach olimpijskich i mistrzostwach świata. A gdy dodać, że w ostatnich latach Norwegia i Szwecja naprzemiennie zdobywają złote medale...
[ad=rectangle]
Pojedynki na igrzyskach należą do Szwedów - wygrali i w Vancouver i w Soczi. Ale na mistrzostwach świata Norwegowie dominują - ostatni raz musieli uznać wyższość rywali w... 1999 roku, gdy minimalnie lepsza była Austria. Gospodarze tegorocznych mistrzostw mimo olimpijskich sukcesów czekają natomiast na złoto czempionatu globu od 1989 roku. W kolejnych latach mimo posiadania wielu gwiazd takich jak Per Elofsson, Anders Bergstroem, czy Mathias Fredriksson, nie mówiąc już o współczesnych asach, upragniony kolejny triumf w konkurencji tak bardzo prestiżowej stale ucieka.

W piątek na czterech wybrańców trenera Rikarda Gripa będzie więc patrzeć cała Szwecja. Daniel Richardsson, Johan Olsson, Marcus Hellner i Calle Halfvarsson mają w Falun sięgnąć po zwycięstwo. Ale akurat u siebie na zawodach tej rangi Szwedzi w sztafetach nierzadko mieli pecha. W 1934 roku w Solleftea ich reprezentant zmylił trasę i zespół uratował ledwie brąz. Czterdzieści lat później doszło do katastrofy - Hans-Erik Larsson zgubił nartę, od której oderwało się wiązanie już po dziewięciu sekundach biegu. Jego wpadka i związane z nią pogrzebanie wszelkich szans zespołu zajmowałyby z pewnością wysokie miejsce na liście najbardziej traumatycznych wspomnień sportowych u wielu kibiców. Ostatnio, w 1993 roku w Falun, też było kiepsko, bo zamiast medalu skończyło się na szóstym miejscu.

Niedawne olimpijskie sukcesy pozwoliły Szwedom nieco zakopać ostatnie kompleksy związane ze sztafetami. Na mistrzostwach świata złoto ucieka im jednak od dwudziestu sześciu lat. W piątkowe popołudnie cała sportowa Szwecja wstrzyma więc oddech i będzie patrzeć na każdy ruch wspomnianej czwórki. Głównymi rywalami podopiecznych Gripa, tradycyjnie, będą Norwegowie startujący tym razem w składzie Niklas Dyrhaug, Didrik Toenseth, Anders Gloeersen i Petter Northug. Ten ostatni po wpadce w biegu na 15 kilometrów zdaniem wielu komentatorów miał być bliski utraty miejsca w składzie. Northug zachował jednak najważniejszą czwartą zmianę i pobiegnie, jak zwykle z dodatkowym zamiarem utarcia nosa gospodarzom. Szykuje się więc znakomity spektakl, który szybko powinien zapisać się w historii jako kolejny klasyk w dziejach rywalizacji narciarskich sztafet.

Zawody odbędą się w tradycyjnej formie 4x10 kilometrów - w FIS próbowano wprawdzie skrócić każdą zmianę do 7,5 kilometra, co miało uczynić konkurencję dynamiczniejszą i bardziej przyjazną telewizji, ale w Szwecji dopilnowano, by nie mieszać za wiele w formule, która obowiązuje jeszcze od czasów przedwojennych.

Źródło artykułu: