W tym artykule dowiesz się o:
Rok po tragicznych wydarzeniach związanych z wyprawą Elisabeth Revol oraz Tomasza Mackiewicza u podnóża Nangi pojawili się kolejni śmiałkowie: Daniele Nardi, Tom Ballard oraz Karim Hayat i Rahmat Ullah Baig. Włosko-brytyjsko-pakistański zespół trafił na ekstremalne trudne warunki. - Chyba jeszcze nigdy nie widziałem w górach tak ogromnych opadów śniegu - włoskie media (m.in. iene.mediaset.it) cytują Nardiego.
Ekipa pod kierownictwem Nardiego wzięła sobie za cel zimowe wejście na szczyt (przypomnijmy, że w 2016 roku jako pierwsi w historii dokonali tego: Moro, Muhammad Ali oraz Alex Txikon) nową drogą biegnącą Żebrem Mummery'ego. Na dodatek bez użycia tlenu z butli. Dla Włocha to już piąta próba wejścia na ten szczyt.
W połowie wyprawy (wspinacze założyli zdobycie szczytu do końca lutego) można powiedzieć, że sytuacja jest katastrofalna. Włocha i Brytyjczyka właśnie opuścili Pakistańczycy. Zrezygnowali z udziału w tej akcji, bowiem ich zdaniem zagrożenie lawinowe jest zbyt duże. - Kiedy byliśmy w obozie drugim, skontaktował się z nami Karim i mocno wzburzony kazał nam natychmiast schodzić, bo jego zdaniem lawiny zagrażały naszemu życiu - mówi we włoskich mediach Nardi. - Nie zrobiliśmy tego i nasi pakistańscy partnerzy postanowili nas opuścić.
Nanga Parbat (8126 m n.p.m.) przez wielu uważana jest za najtrudniejszą górę świata. Mimo że nie jest najwyższa. Simone Moro tak opowiadał w rozmowie z WP SportoweFakty: "Można zastosować uproszczenie, że na Nangę trzeba wchodzić dwa razy dłużej niż na Everest. Poza tym Nanga jest bardzo skomplikowana i niebezpieczna" (całą rozmowę przeczytasz TUTAJ >>).
Ale to nie odejście Pakistańczyków jest największym zmartwieniem Nardiego i Ballarda. Śnieg, który spadł na Nangę kilkanaście dni temu zasypał nie tylko zbocza i teraz jest zagrożenie lawinowe, ale zasypał przede wszystkim sprzęt alpinistów, który zdążyli już wynieść do obozów powyżej bazy. - Wykonaliśmy kawał naprawdę ciężkiej roboty i teraz okazuje się, że nie jesteśmy w stanie wykorzystać założonych przez nas obozów - przyznał Ballard.
Przy okazji pokazał zdjęcie namiotu na wysokości 5700 m n.p.m. Nardi opisał również dramatyczną sytuację, jaka ich spotkała podczas jednej z zamieci śnieżnych. Okazuje się, że w ciągu jednej nocy całkowicie ich zasypało. - Zostaliśmy uwięzieni w klatce pod niewyobrażalnie grubą warstwą śniegu - napisał w social mediach. - Ledwie się wydostaliśmy z tej pułapki.
Sprzęt zasypany przez śnieg jest nie do odzyskania. Himalaiści straciliby na odkopanie go zbyt wiele energii, która przecież będzie im potrzebna na wyższych wysokościach. Nardi ocenił, że straty wynoszą około 10 tysięcy euro. Ale w górach nie pieniądze są najważniejsze. Nardi wpadł więc na zupełnie inny pomysł.
Zwrócił się do swoich sponsorów o dodatkową pomoc. Błyskawicznie udało się zebrać odpowiednie wyposażenie i dzięki koordynacji małżonki Nardiego, sprzęt już leci do Pakistanu. Tam zostanie - najszybciej jak się da - dostarczony do bazy pod Nanga Parbat. - Stracimy nieco czasu, ale i tak jest to szybsze rozwiązanie, niż odkopywanie zasypanych namiotów - przyznał Ballard.
Każdy dzień oczekiwania na nowy sprzęt to jednak problem dla włosko-brytyjskiego duetu. Wspinacze tracą energię, masę mięśniową, są coraz bardziej zniecierpliwieni. Na razie jednak nie rezygnują. Nawet mimo tego, że zagrożenie lawinowe jest potężne. - Słuchamy góry, jesteśmy ostrożni i nie decydujemy się na zbyt ryzykowne wyjścia w górę - tłumaczy Nardi.
Problem w tym, że czas zaczyna gonić (przypomnijmy, że celem jest zdobycie szczytu w lutym), a himalaiści na razie nawet nie zbliżyli się do większych wysokości. - Nie mamy z tym problemu, nie jesteśmy zdenerwowani, działamy spokojnie i bez presji - przekonuje Włoch. - Nanga rządzi, nie my. To od niej zależy sukces naszej wyprawy.
Nardi i Ballard doskonale wiedzą, co się stało na zboczach Nanga przed rokiem. Znają historię Mackiewicza, Revol i akcji ratowniczej, w której brali udział Denis Urubko, Adam Bielecki, Jarosław Botor oraz Piotr Tomala (więcej szczegółów TUTAJ >>). Dodatkowo Włoch ma ogromne doświadczenie we wspinaniu się na tę górę. Próbuje piąty raz. - Nie mam obsesji tej góry - zarzeka się we włoskich mediach. - Nie jestem szaleńcem i nie zamierzam na niej zginąć.
Oby ich wyprawa na rzeczywiście zakończyła się sukcesem. A biorąc pod uwagę kataklizm pogodowy, jaki wystąpił w tym roku, to sukcesem trzeba nazwać bezpieczny powrót do domu. O zdobyciu szczytu we Włoszech mówi się coraz mniej.
ZOBACZ WIDEO Tragiczna śmierć Marka Siweckiego. "Skromny facet który wychowywał świetnych zawodników"