Anjali Kulkarni z Indii miała 25-letnie doświadczenie we wspinaczce, na koncie Elbrus (5642 m na Kaukazie) czy Kilimandżaro (5895 m w Tanzanii). Okazuje się, że na Mount Everest to za mało. Nie wystarczyła pomoc Szerpów, dodatkowy tlen, próba sprowadzenia jej na dół. Hinduska zmarła na wysokości ok. 8700 m, niedaleko szlaku. Jest jedną z 11 ofiar (więcej informacji TUTAJ >>), które tej wiosny zginęły na zboczach najwyższej góry świata.
Tegoroczne krótkie okienko pogodowe spowodowało, że na Everest ruszyło mnóstwo turystów. Każdy z chętnych zapłacił po około 70 tysięcy dolarów za udział w wyprawie. Nikt nie chciał rezygnować, firmy wspinaczkowe również. To niedobra reklama, kiedy się okaże, że spory procent ich klientów nie wejdzie na szczyt, ale jeszcze gorzej, kiedy podopieczny umiera. Zdaniem firmy organizującej wyprawę Anjali Kulkarni, jej śmierć nie ma nic wspólnego z dużym ruchem na szczyt.
Jak "Zakopianka" w długi weekend
W tych 70 tysiącach dolarów mieści się pozwolenie na wejście (kosztuje 11 tysięcy dolarów), reszta kosztów obejmuje miejsce w namiocie, jedzenie, gotowanie i wynajętego Szerpę do pomocy. - Każdy musi podpisać papier, że jest zdrowy i ma doświadczenie, organizatorzy się chronią w ten sposób. Plus tekst, że góry są niebezpieczne i że można zginąć. Tyle - powiedział dla WP SportoweFakty Ryszard Gajewski, himalaista, uczestnik zimowej wyprawy na Mount Everest w 1980 roku, pierwszy zimowy zdobywca Manaslu (8156 m).
ZOBACZ WIDEO Jakub Wolny: Czułem się jak statysta. Nikt nie chciał zrobić ze mną wywiadu
Ale doświadczenia w wysokich górach, umiejętności radzenia sobie ze sprzętem alpinistycznym, wytrzymałości na 8000 metrów - tego już się nie kupi. - Wśród części ludzi panuje ułuda, że te wszystkie udogodnienia, za które płacą, spowodują że wysiłek włożony w wejście będzie mniejszy. Sprzęt poprawi komfort człowieka, ale go nie zastąpi. Ktoś mówi: wynająłem Szerpów, wziąłem 6 butli z tlenem i nic nie pomogło. Jak w mięśniach nie ma pary, to nie pomoże nic - ocenił Piotr Pustelnik, zdobywca wszystkich 14 ośmiotysięczników (w latach 1990-2010).
Na Mount Everest zginęło do tej pory ponad 200 osób. Pierwszą ofiarę oficjalnie zanotowano w 1922 roku. Na szczyt weszło ok. 28 procent z 11 tysięcy osób, które zaczynały wędrówkę w górę, czyli ok. 3 tysięcy osób. W tym roku rząd Nepalu wydał 381 zezwoleń. Wiadomo było, że będzie tłum (więcej informacji TUTAJ >>). Każdy chętny dostaje człowieka do pomocy, niektórzy wynajmują dodatkową obsługę. Robi się z tego może nawet 1000 osób, które w krótkim czasie - spiesząc się przed zbliżającymi się monsunami - rusza w górę. Od początku można było się spodziewać, że niektórzy wspinacze zginą. - Dokładnie jak w Tatrach - powiedział Ryszard Gajewski, który jest także przewodnikiem górskim. - Statystycznie 15 osób powinno zginąć, niezależnie od pogody. Jak zginie 10 osób, następnego roku tak samo, to wiadomo, że kiedyś się to wyrówna.
CZYTAJ TAKŻE: Oswald Pereira: Jadąc na K2 chciałem być jak najmniejszym obciążeniem dla himalaistów [cała rozmowa] >>
- Statystyka przemawia przeciwko temu, że wszyscy przeżyją. Na całym świecie przewodnictwo jest uregulowane, działa IVBV (Międzynarodowa Organizacja Przewodników Górskich - dop. red.). W Polsce nie można tak sobie założyć firmę i powiedzieć, że wchodzę z klientami na Gerlach. W przypadku Mount Everest to kwestia czasu, żeby osoby wchodzące na szczyt rzeczywiście posiadały doświadczenie górach, a nie uczyły się tego w bazie krótko po przyjeździe - powiedział Piotr Tomala, himalaista, zdobywca dwóch ośmiotysięczników, szef programu Polski Himalaizm Zimowy, w rozmowie z naszym portalem.
Pod Mount Everest przyjeżdżają nie tylko w miarę doświadczeni wspinacze, ale również "korpoludki", którzy nie rozumieją do końca, na co się porywają. Firmy organizujące wyprawę tak naprawdę nie weryfikują umiejętności klientów. Rząd Nepalu skasuje pieniądze za pozwolenie i reszta go nie obchodzi. - Na Evereście jest dom wariatów. Już mniej więcej od 10 lat ludzie stoją w kolejkach na szczyt. Dla mnie problemem jest, że jeżdżą tam ludzie coraz mniej przygotowani. Nie mają siły, żeby wejść i zejść - powiedział Piotr Pustelnik.
Na drugiej stronie dowiesz się, co zmieniło się po tragedii z 1996 roku, co Piotr Tomala widział pod bazą i dlaczego przedstawicielka Bundestagu chciała wejść na ośmiotysięcznik.
[nextpage]Już 11 osób zginęło podczas ataku na najwyższą górę świata, a obrazki pokazujące korki w drodze na szczyt obiegły świat. O scenach widzianych pod bazą himalaista Piotr Tomala mówi krótko: - Włosy dęba stają.
W maju 1996 roku na Mount Everest doszło do tragedii, zginęło 11 wspinaczy. Dla organizatorów to również wpadka wizerunkowa. Firmy zaczęły się zastanawiać, jak uniknąć takich wydarzeń. - Uzgodnili, że będą sprawdzać CV alpinistyczne tych, którzy chcą wejść na szczyt. Przez parę lat się to sprawdzało, było mniej wypadków, ale potem nastąpiło uśpienie czujności. Zaczęła wzrastać liczba wydawanych zezwoleń, doszła do tego chciwość tybetańskich i nepalskich władz. Patrzę na Everest jak na teatr, to nie ma nic wspólnego ze wspinaniem. Liny poręczowe są założone od bazy do wierzchołka, jedna do wejścia, druga do zejścia, a i tak tworzą się wielkie zatory. Wszyscy chcą wejść podczas okna pogodowego, więc to nieuniknione. Jak "Zakopianka" i długi weekend w maju. Wiadomo, że się zakorkuje od Nowego Targu po Myślenice - dodał Pustelnik.
W tym roku na Mount Everest zmarło już 11 osób. Rok temu było 5 ofiar, dwa i trzy lata temu zginęło po 6 osób. Najczęściej dramatyczne chwile zaczynają się podczas zejścia. Jak weryfikować umiejętności ludzi, którzy planują zdobyć Mount Everest? Zapłacili, to chcą wejść, a żadna firma nie jest chętna do przedwczesnej rezygnacji ze zdobycia szczytu. - Nie brałem udziału w wyprawach komercyjnych, ale tak to może wyglądać - powiedział Tomala. I dodał: - Wątpię, aby ktoś to weryfikował. Nie zdziwiłbym się, gdyby zdarzały się osoby dosłownie zza biurka.
#ProjectPossible update. I summited Everest at 0530 and Lhotse at 1545 despite heavy traffic. I am now at Makalu base camp. Will be going directly for summit push from base camp. I will update once Makalu is complete. Thank you for my support especially my sponsors. pic.twitter.com/mAiLTryEln
— Nimsdai (@nimsdai) 23 maja 2019
- W Himalajach założenie jest takie, że jak jedziesz na Everest, to masz pojęcie o wspinaczce - wyjaśniał Ryszard Gajewski. - Podają swoje osiągnięcia wspinaczkowe, u mnie w Tatrach też. Pytam się "Ma pan kondycję?", "No mam", "Był pan na Orlej Perci?", "No byłem". Ok, to idziemy, ale tu szybko sprawdzę, czy człowiek rzeczywiście nadaje się do wspinania. Jeśli ludzie w Himalajach nie są przygotowani, to dla agencji nawet lepiej, bo klient dojdzie do obozu II na 6400 m i spuchnie. Będzie chory, źle się czuł, w końcu zejdzie niżej, problem z głowy. A kasa ta sama.
Przed wyprawą klient podaje swój życiorys, wymienia szczyty, na których był, do ilu metrów doszedł, ale jeśli pierwszy raz wchodzi na 8000 m, to zachowanie jego organizmu pozostaje zagadką. Nie wie, czy wytrzyma na takiej wysokości. - Mieliśmy świetnych kolegów-wspinaczy w Alpach i Tatrach, ale powyżej 5000 m nie byli w stanie wejść. Organizm im nie pozwalał - wspominał Ryszard Gajewski.
Nauka chodzenia
Szef Polskiego Himalaizmu Zimowego opowiadał o scenie, jaką zaobserwował dwa lata temu w bazie pod Mount Everestem. - Widzieliśmy, jak kilkanaście osób wyległo na seraki koło bazy. Szerpowie zakładali linę i uczyli ich chodzenia w rakach, korzystania z lin, schodzenia po nich. Włosy dęba stają. Widziałem także osobę, która szła między dwoma Szerpami. Ten z przodu ciągnął wspinacza na linie, która miała może metr długości. Ten z tyłu miał tlen i dodatkowo popychał klienta. To było w drodze do obozu I. Ta osoba chyba już wyżej nie weszła.
Dalej Piotr Tomala: - Widziałem także dwa lata temu w bazie pod Lhotse (8516 m, leży obok Mount Everestu - dop. red.) "himalaistki" z Chin. Uśmiechnięte, kolorowe kurtki z piórkami, miały po 7 osobistych Szerpów. Były bardzo podekscytowane czekając na pierwsze wyjście powyżej bazy. Ich zdziwienie było ogromne kiedy dowiedziały się, że my nie korzystamy z pomocy Szerpów i nie używamy tlenu z butli. Nie wiedziały, że można działać w ten sposób.
CZYTAJ TAKŻE Wczasy all inclusive pod Mount Everest. Za 300 tys. zł. możesz zdobyć górę i zrobić sobie fotkę >>
Chętnych na wejście na Mount Everest nie brakuje. Zawsze jest ich więcej niż zezwoleń, firmy mają w kim wybierać. Dochodzi do tego ryzykowna rywalizacja wśród wspinaczy, żeby pochwalić się zdjęciem na najwyższej górze świata. Piotr Pustelnik wspominał: - W 1997 roku spotkałem w bazie w Karakorum deputowaną do Bundestagu z Partii Zielonych. Chciała wejść na 8000 m, bodajże chodziło o Gaszerbrum II (8035 m), żeby mieć zdjęcie ze szczytu w swoim gabinecie. Wszyscy się z niej śmiali, ale taką motywację ma jakieś 90 proc. ludzi pod Everestem. Wyczyn, którym będą się mogli pochwalić.
Firmy organizujące wejścia na Mount Everest mają, jak powiedział Piotr Pustelnik, dość prosty biznes: - Kiedyś te organizacje prowadziło kilku ludzi, mieli doświadczenie w górach, byli ostrożni. Teraz firm jest dużo, nie trzymają żadnych standardów. Chciwość przeważa, nikt się z tego interesu nie wycofa. Jak organizator będzie miał 12-13 osób w grupie, a każda zapłaci po 70 tys. dolarów, to widać jaki budżet ma wyprawa i jaki zostaje z tego zysk. Jest ogromna pokusa, żeby prowadzić wyprawy na Mount Everest.
Zagrożeni przez amatorów
W grupie osób chcących zdobyć Mount Everest jest wielu doświadczonych wspinaczy. Odpowiednio przygotowani, z dobrymi umiejętnościami. Oni są w stanie bezpiecznie wejść i zejść, ale tłumy "amatorów" na drodze mogą stanowić dla nich zagrożenie. - Samo zatrzymanie się i postój w kolejce powoduje wychładzanie organizmu, to znowu może prowadzić do hipotermii - wyjaśnia Piotr Tomala. Zagrożeniem może też być zwykła nieuwaga, upuszczenie jakiegoś przedmiotu, karabinka, termosu, czekana lub nieuważne potrącenie bryły lody czy kamienia, który spadając w dół ma duże szanse trafić we wspinacza znajdującego się poniżej, a skutki tego mogą być tragiczne.
- To nie jest tak, że Szerpowie tylko biorą pieniądze. Są oddani swojej pracy, ale nikt nikogo na plecach nie zniesie. Na 8000 m nawet śmigłowiec nie doleci - wyjaśnia Ryszard Gajewski. Piotr Pustelnik: - Jeśli ktoś zmarł z wyczerpania podczas zejścia, to znaczy, że nie wiedział jak rozłożyć siły, nie ma doświadczenia związanego z takim wysiłkiem. Każdy doświadczony alpinista wie, kiedy mu się paliwo skończy w organizmie. Jeśli chce żyć, to odpuszcza.
Nie wszyscy są w stanie dojrzeć nadchodzącego kryzysu. Kiedy już się tak dzieje, jest za późno. - Ludzie lekceważą swoje słabości, ale potem się to odbija, każdy ruch jest wyczerpujący - dodał Ryszard Gajewski. - Zasznurowanie buta na 8000 m to jak dobry marsz do Morskiego Oka.
Doświadczony alpinista w wysokie góry już się nie wybiera. - Everest od nepalskiej strony to są Krupówki - powiedział himalaista z Zakopanego. Potwierdza też słowa Piotra Pustelnika, że główną motywacją w wysokich górach jest chęć błyśnięcia przed znajomymi. - To główny motor, sam mam takich klientów. Namawiali mnie, żebym jechał z nimi w Himalaje, bo jakiś ich znajomy był na Piku Lenina (7134 m, szczyt w Pamirze). Widzę, że często ludzie przyjeżdżają w Tatry wtedy gdy zaliczyli już wszystkie plaże świata. W górach zaczyna im się podobać, zostają i chodzą na coraz trudniejsze szczyty - powiedział Ryszard Gajewski.