Anna Solska-Mackiewicz: Spotkam się z Nangą

Facebook / Tomasz Mackiewicz/Facebook / Szczyt Nanga Parbat był od wielu lat głównym celem Tomasza Mackiewicza.
Facebook / Tomasz Mackiewicz/Facebook / Szczyt Nanga Parbat był od wielu lat głównym celem Tomasza Mackiewicza.

Podczas żałoby człowiek ma taki okres, że się śmieje. Wspominałam Tomka i płakałam, ze śmiechu - mówi Anna Solska-Mackiewicz rok po śmierci męża, Tomasza Mackiewicza.

W tym artykule dowiesz się o:

Mateusz Skwierawski, WP SportoweFakty: 13 stycznia Tomek miał urodziny.

Anna Solska-Mackiewicz: Złożyłam mu życzenia.

Czego mu pani życzyła?

Spokoju. Żeby był szczęśliwy. Miałam też do niego prośbę.

Jaką?

Żeby nad nami czuwał, nie opuszczał nas, bo go potrzebujemy.

Jak je pani złożyła?

Na Facebooku. Siadając przed klawiaturą komputera byłam i smuta, i wesoła. Piszę do niego w pierwszej osobie, w konwencji, jakby dalej żył. Cieszę się, że znajomi robią podobnie. Miło, że tyle osób o nim pamięta, myśli. Smutno, bo go tu nie ma. Tego dnia zawsze ze sobą rozmawialiśmy, pisaliśmy. A teraz jest próżnia.

ZOBACZ WIDEO: Krzysztof Wielicki: Tomasz Mackiewicz miał wspaniałą wizję, ale był postrzegany krytycznie

W poprzednią zimę mąż był w tym czasie w Himalajach, zdobywał szczyt Nanga Parbat. 

Nie mieliśmy częstego kontaktu, także z powodów finansowych. Wysłałam Tomkowi życzenia wiedząc, że prawdopodobnie nie odczyta od razu, tylko dopiero po zejściu z góry, gdy podłączy się do internetu.

To już rok od tragedii.

W zasadzie to do dzisiaj nic nie wróciło do równowagi. I nie wróci. Ale szereg obowiązków, praca nad układaniem sobie życia bez Tomka, opieka nad dziećmi, nadają jakiś rytm życiu. Budują sekwencje, plan.

Był jakiś moment przełomowy?

Nie, nie było. Chociaż pół roku od śmierci Tomka coś zauważyłam. W radiu leciała piosenka, spodobała mi się. Zdziwiłam się, bo myślałam, że ten moment już nie nastąpi. Usłyszałam znajomą melodię i poczułam przypływ pozytywnych emocji. Oczywiście trwało to bardzo krótko. To był raczej impuls, ale pokazał mi, że jestem jeszcze zdolna do głębszej radości, wydobycia emocji z wewnątrz. Podczas żałoby człowiek ma taki okres, że się śmieje. Z przyjaciółmi wspominaliśmy różne historie z udziałem Tomka. Wiele zabawnych, było ich przecież milion. Dosłownie płakaliśmy ze śmiechu. Typowa reakcja obronna, oswajanie się z sytuacją. Ale nie była to radość ze środka.

Z czym najtrudniej było się pogodzić?

Ze wszystkim.

Od czego pani zaczęła?

Mamy z Tomkiem córkę, ja również syna z pierwszego małżeństwa. Zoja miała wtedy sześć lat. Długo nie wiedziałam, jak jej to powiedzieć. Działałam instynktownie. Rodzina dawała rady, ale wsłuchiwałam się w swój głos. Najpierw czekałam, aż burza w mediach ucichnie. Chroniłam Zoję. Musiałam też sama się wzmocnić, przełamać się. Opowiadałam córce, że z tatą dzieje się coś niedobrego, że się o niego martwię. To było stopniowe przygotowywanie jej do najgorszej wiadomości: że tata już nie wróci. Zajęło mi to około dwóch tygodni. To trudny wiek na przekazanie takich informacji. Dziecko już dużo pamięta, kojarzy, rozumie, ale nie ma wyobrażenia o śmierci. To abstrakcja.

Córka zrozumiała?

Kilka miesięcy temu byłyśmy w kinie, na śmiesznym filmie o Yeti. Ten Yeti i jego rodzina, całe plemię, mieli swoją wioskę gdzieś wysoko w Himalajach. Po górach wspinał się człowiek, który zaciekawił się odbiciem dużej stopy i zapragnął odnaleźć Yeti. Został w końcu przez Yeti zabrany wysoko, wszystko było dobrze, bawił się z nimi, ale w końcu zabrakło mu tlenu, nie mógł oddychać i zachorował. Córka zapytała: czy na to zachorował też tata?

Zrozumiała.

Zobaczyła, że to faktycznie jest możliwe, że coś dziwnego może się stać z człowiekiem wysoko ponad chmurami. Wie, że tata został na swojej górze. Przyjęła fakt, że nie wróci. Często o niego pyta. Nie boi się mówić, co czuje, lubi i chce o Tomku rozmawiać. Pyta, jak to możliwe, że tata ma przyjaciół na całym świecie. Czuje, że Tomek jest osobą niezwykłą, którą ludzie się interesują. To ją bardzo cieszy.

Za co pani podziwiała męża?

Tomek nauczył mnie pokonywania lęków, przekraczania barier, siły wyobraźni. Inspirował mnie. Mówił, że ograniczenia są w naszej głowie, musimy je przełamywać. Mogło tak wyglądać, że był szaleńcem, że działał pod wpływem impulsu. Ale był refleksyjny, twórczy, miał pasję. Racjonalne i rozsądne podejście.

Wielu zastanawiało się, ja też, czy zdobycie Nangi zimą nie było obsesją Tomasza Mackiewicza. To była jego siódma próba wejścia na szczyt.

Obsesją nie, choć mogło to tak wyglądać. Ale obsesja to coś, co pochłania do reszty i przysłania w życiu inne treści. Tomek miał w głowie dzieci, rodzinę, inne zajęcia, plany. Góra była niedokończonym projektem, pragnieniem, celem.

Pani lubi góry?

Nie muszę tam jechać, żeby mieć Tomka przed oczami. W wysokich górach nigdy z nim nawet nie byłam. Pamiętam, że w tym roku bardzo trudne były dla mnie wakacje nad morzem. Jeździliśmy tam z dziećmi, każde miejsce przypominało chwile z Tomkiem. To było boleśniejsze wspomnienie niż góry, czy miejsce, w którym żyliśmy.

Próbowała pani kiedyś wejść na jakąś górę?

Nie, ale chciałabym pojechać w Himalaje. Tylko się boję, mam lęk przestrzeni. To byłoby wyzwanie i zamierzam się kiedyś przełamać.

Pytam, ponieważ ciekawi mnie, czy rozumiała pani to głębokie pragnienie męża. Tomasz Mackiewicz był kiedyś uzależniony od heroiny; czy pani zdaniem mógł zamienić jeden nałóg na drugi - czyli właśnie zdobycie góry Nanga Parbat?

Jest taka teoria i nie jest bezzasadna. Wchodzeniu po górach towarzyszy element kompensacji, nałogu czy skłonności do uzależnień. Ale to zbyt proste tłumaczenie. My, Polacy, ludzie w ogóle, lubimy gotowe odpowiedzi, szablony. Że coś jest albo czarne, albo białe. Ludzi wybitnych, nieszablonowych, nie można sprowadzić do prostego schematu. Zresztą - większości nie można. Każdy człowiek jest inny, co innego przeszedł w życiu czy dzieciństwie, różne siły nim targają. Ale wszyscy chcą mieć gotowce: albo potępić, albo się zachwycić. I przejść do następnego tematu. Gdyby Tomek nie mógł pozwolić sobie na wyprawę, to by tego nie zrobił. Gdyby nie był przekonany o swoich umiejętnościach, sile, odporności, to by nie jeździł, nie próbował.

Na drugiej stronie przeczytasz między innymi jak Anna Solska-Mackiewicz reagowała na krytykę, jakie pytanie zadała Elisabeth Revol i czy wybierze się kiedyś pod górę Nanga Parbat.
[nextpage]
Krytyka społeczeństwa była ogromna.

Tak, że Tomek jest alimenciarzem, egoistą, że nie był dobrze przygotowany na wyprawę. To nieprawda. Płacił na swoje dzieci, zajmował się nimi z ogromnym zaangażowaniem. Miał odpowiedni sprzęt i umiejętności na wspinaczkę. I zawsze myślał przede wszystkim o rodzinie. Fala krytyki w naszym kraju mnie zdumiewa. Tomek był wtedy rozszarpywany przez innych. Ludzie mogą myśleć, co chcą, ale nie trzeba od razu dzielić się tym publicznie, a przynajmniej nie w momencie tragedii. Do dziś nie mogę uwierzyć, do czego drugi człowiek jest zdolny. To jak katowanie osoby rannej, walenie w człowieka bezbronnego. Proszę uwierzyć, bardzo trudno nie zwracać uwagi na takie ataki. Czyściłam profil Tomka na Facebooku z nienawistnych komentarzy. Poziom chamstwa i okrucieństwa mnie przerażał. To czas na składanie kondolencji, wyrażanie współczucia, milczenie, a nie siekanie człowieka na kawałki. Dostało się nam za wszystko, nawet za fakt, że pomogli nam inni.

Udało się pani zebrać ok. 1,2 miliona złotych.

Podzieliliśmy te pieniądze na trójkę dzieci: dwójkę Tomka z pierwszego małżeństwa i moją córkę. Jestem niesamowicie wdzięczna wszystkim, którzy nam pomogli. Chciałabym wszystkim podziękować, ciągle myślę, w jaki sposób to zrobię. Ale zrobię. Zebranie takiej kwoty wywołało oczywiście falę negatywnych komentarzy. Że to niesprawiedliwe, że nam się nie należy. Tłumaczyłam, że przecież wpłaca ten, kto chce, nikt nie jest zmuszany.

Długo się pani zastanawiała, czy można było zrobić coś więcej podczas akcji ratowania męża?

Nie sposób sobie takich pytań nie zadawać. Myślałam, że mogłam zrobić coś więcej, dręczyłam się tym, ale w końcu minęło. Nie przywrócę go do życia. Długo wygrzebywałam się z zadawania sobie tych pytań.

Co pomogło?

Na pewno spotkanie z Elisabeth Revol.

Która została uratowana.

Spotkałyśmy się dopiero w lipcu ubiegłego roku, czyli pół roku po śmierci Tomka. Wcześniej wymieniałyśmy się wiadomościami, potrzebowałyśmy czasu. Musiałam najpierw w sobie przepracować ból, nabrać sił. Podobnie jak Eli. Postanowiłyśmy, że spotkamy się latem, jak dzieci będą miały wakacje. Odwiedziłam Elisabeth we Francji.

Pamięta pani pierwsze pytanie?

Nie pamiętam. Rozmawiałyśmy o Tomku, o nas, stopniowo przełamując niepokój, zbliżając się do siebie, robiąc miejsce na wspólne emocje. Eli powiedziała, że Tomek spał, gdy ona rozpoczęła schodzenie. Poczułam wtedy ulgę. To był mój największy lęk, że Tomek cierpiał i się bał. Cały czas zadawałam sobie pytanie, jak długo mógł żyć i być świadomy będąc tam, w szczelinie. Fakt, że stracił przytomność i zasnął pozwoliło mi zrozumieć, że nie dało się zrobić nic więcej. Ta rozmowa była nam potrzebna, oczyściłyśmy się. Ona i ja zrobiłyśmy wszystko, co mogłyśmy, by go uratować.

Ojciec Tomasza Mackiewicz, Witold, długo utrzymywał, że syn żyje. Że trzeba po niego iść, ratować go.

Każdy przeżywał tragedię na swój sposób, nie chciałabym wypowiadać się za tatę Tomka. Na pewno ciało, które zostało bardzo wysoko na górze, nie jest już Tomkiem. Jestem przekonana, że Tomek nie chciałby, aby ktokolwiek zajmował się jego ciałem, czy podejmował niepotrzebne próby ściągania jego ciała na ziemię. Tomek uważałby to za śmieszne. Do materii zawsze miał sceptyczny stosunek, dziwił się, że ludzie tak mocno przywiązują się do rzeczy materialnych. Wyznawał też teorię reinkarnacji.

Najbliżsi mogli nie rozumieć jego filozofii.

Wiem, że ludziom trudno pogodzić ze śmiercią, gdy nie zobaczą ciała. Dopóki nie dotkną, to nie uwierzą. Ja tego nie potrzebuję, by przyjąć, że Tomek odszedł. Jego dusza odpłynęła, teraz jest we wszechświecie, jest energią. Tak naprawdę ciało to tylko skorupka, ubranie. Pochówek w górach wygląda tak, że ciało zrzuca się do najbliższej szczeliny. Z szacunku do tej osoby, aby nie była na przykład mijana przez inne wyprawy. Ciał z gór się nie znosi. Tomek jest tam, gdzie jego miejsce, które wybrał. Trzeba go zostawić w spokoju.

Współpracowała pani z Dominikiem Szczepańskim, autorem książki "Czapkins. Historia Tomka Mackiewicza". To był rodzaj terapii?

Praca z Dominikiem nad książką, jak i zajmowanie się dziedzictwem Tomka, jego historią, nadała sens mojemu życiu. Miałam czym się zająć, a opowiadanie o życiu Tomka ma dla mnie wielką wartość. Dominik przedstawił historię człowieka niezwykłego, który wielu inspiruje. Cały czas dbam o pamięć o Tomku, gromadzę jego dorobek. Opiekuję się wszystkim, co dotyczy jego wizerunku, życia, historii. Pół roku zajęło mi, żeby dojść do względnej równowagi. Ale ponieważ cały czas byłam zaangażowana w jakieś działania, archiwizowanie dokumentacji, odwiedzanie festiwali górskich, na które byłam zapraszana w związku z wydarzeniami upamiętniającymi Tomka, wychowanie dzieci, to utrzymywałam się na powierzchni, nie rozpadłam się.

Premiera książki: 23 stycznia 2019 roku
Premiera książki: 23 stycznia 2019 roku

Wybierze się pani kiedyś pod Nangę?

Bardzo bym chciała, ale nie teraz. Nie jestem na to gotowa. Tak jak w przypadku spotkania z Elizabeth, potrzebuję czasu. Ale zrobię to. Chciałabym znaleźć się w tym świecie, który Tomek tak kochał.

Źródło artykułu: