Everest, K2 i inne ośmiotysięczniki
Wanda Rutkiewicz zapisała się w historii jako jedna z najwybitniejszych himalaistek. 16 października 1978 roku, jako pierwsza Europejka i trzecia kobieta na świecie zdobyła najwyższy szczyt ziemi - Mount Everest (8848 m n.p.m.).
Tego samego dnia Karol Wojtyła został wybrany na papieża. Kiedy rok później, podczas pielgrzymki do Polski, spotkał się z Wandą Rutkiewicz, powiedział jej: "Dobry Bóg tak chciał, że tego samego dnia weszliśmy tak wysoko". Himalaistka wręczyła mu w prezencie kamień z wierzchołka Everestu.
Sukces Wandy Rutkiewicz był gorzką pigułką dla wielu osób w polskim środowisku wspinaczkowym. Swoim wejściem na Everest ubiegła wszystkich wspinaczy z kraju.
Niektórzy żartowali, że poprzeczka została zawieszona tak wysoko, iż to właśnie przez nią Andrzej Zawada zdecydował się zorganizować zimową wyprawę na Dach Świata. Normalnej robić nie było już sensu.
Jak wspominali później uczestnicy wyprawy, podczas akcji górskiej na Mount Everest, Zawada motywował ich słowami "To Wanda dała radę, a wy nie dacie?". Może w jakimś stopniu pomogło to Leszkowi Cichemu i Krzysztofowi Wielickiemu w dokonaniu pierwszego w historii zimowego wejścia na Everest.
W 1986 roku Rutkiewicz została pierwszą kobietą, która zdobyła szczyt jednej z najbardziej niebezpiecznych gór na świecie - K2 (8611 m n.p.m.). Zdobyła też sześć innych ośmiotysięczników - Nangę Parbat, Sziszapangmę, Gaszerbrum II, Gaszerbrum I, Czo Oju i Annapurnę.
"Karawana do marzeń"
W 1990 roku, mając w dorobku sześć zdobytych ośmiotysięczników, Wanda Rutkiewicz ogłosiła projekt "Karawana do marzeń". Chciała zdobyć osiem kolejnych ośmiotysięczników, brakujących do Korony Himalajów i Karakorum.
Wcześniej sztuka ta udała się jedynie dwóm ludziom na świecie. Dokonali tego Reinhold Messner i Jerzy Kukuczka. Ale to nie koniec planów Rutkiewicz. Brakujące ośmiotysięczniki postanowiła zdobyć w niezwykle szybkim czasie.
- Dążę do tego, żeby te osiem szczytów zdobyć w ciągu roku i kilku miesięcy. Będę przemieszczać się od szczytu do szczytu - tak jak zawsze robiły karawany. Nazywam swój plan "Karawaną do marzeń", ponieważ próbuję zrealizować coś, co wydaje się możliwe tylko w marzeniach - wyjaśniała.
Z jednej strony, jej plan pozwalał na obniżenie kosztów licznych wyjazdów i trudności, związanych z wielokrotną aklimatyzacją. Z drugiej, wymagał niesamowitych pokładów kondycji, siły fizycznej i upartości.
- Zanim pojechałam na Kanczendzongę, zrobiłam duży rekonesans. Chciałam wiedzieć, co nią motywowało i dlaczego wspinała się w taki, a nie inny sposób. "Karawana do marzeń" to był naprawdę mega ambitny projekt. Aż przeambitny - oceniła niedawno wybitna polska himalaistka Kinga Baranowska w programie Grupy WP "Sektor Gości".
Najtrudniejsze chwile w życiu
Niektórzy ludzie zazdrościli jej sukcesów. W dodatku Rutkiewicz miała twardy i wyrazisty charakter, który sprawiał, że nie wszyscy ją lubili. Kiedy w październiku 1991 roku ogłosiła, że samotnie zdobyła szczyt Annapurny, grupa polskich himalaistów zaczęła to podważać.
Doszło do poważnego zgrzytu. Dla wspinaczy oskarżenie o kłamstwo na temat zdobycia szczytu to najpoważniejszy z zarzutów. Ostatecznie Komisja Polskiego Związku Alpinizmu, na podstawie zdjęcia, uznała zdobycie przez Polkę ośmiotysięcznika.
Był to czas, kiedy Wanda Rutkiewicz od wielu miesięcy znajdowała się w depresji. W lipcu 1990 roku zginął jej partner i bliski przyjaciel Kurt Lyncke. Podczas wspinaczki na Broad Peak odpadł od ściany i spadł w 400-metrową przepaść. Stało się to na jej oczach.
Polka poczuła się samotna i nigdy nie pogodziła się z tą stratą. Według relacji osób z jej otoczenia, wiele spraw wówczas jej zobojętniało.
Śmierć na Kanczendzondze
- Z grona wielu partnerów i partnerek, z którymi wiązałam się liną i wyjeżdżałam razem w góry, z kręgu moich przyjaciół nie żyje dziś ponad trzydzieści osób. Wiele razy zastanawiałam się, dlaczego sama ciągle trwam przy tym wszystkim - mówiła Wanda Rutkiewicz w jednym z wywiadów, wykorzystanym w reportażu "Ślady na śniegu".
- Znam wartość życia. Nie tylko mojego, każdy z nas ma przecież bliskich. Podczas wspinania się boję. Myślę jednak, że alpinizm stał się dla mnie tak wielką częścią życia i tak ogarniającą pasją, że nie mogłabym z niego zrezygnować. Tak, jak nie mogłabym zrezygnować ze swojego życia - podkreślała himalaistka.
W maju 1992 roku do Polski dotarła informacja o zaginięciu Rutkiewicz podczas wyprawy na Kanczendzongę (8598 m n.p.m.). Dokładne okoliczności śmierci Polki do dziś owiane są aurą tajemniczości.
Ostatnim człowiekiem, który widział ją żywą jest Meksykanin Carlos Carsolio. Wracając ze szczytu, spotkał osłabioną Polkę na wysokości ponad 8200 metrów. Namawiał ją, żeby zrezygnowała z ataku szczytowego i zeszła z nim do obozu. Rutkiewicz odmówiła. Postanowiła, że będzie biwakować, choć nie miała ze sobą namiotu, jedzenia, gazu czy choćby śpiwora.
Nigdy nie wróciła do obozu. Nigdy też nie odnaleziono jej ciała. Matka himalaistki jeszcze kilkanaście lat później wierzyła, że Polka przeszła na drugą stronę góry i żyje w którymś z buddyjskich klasztorów. Himalaiści przekonują jednak, że na takiej wysokości nie miała prawa przetrwać.
Dedykacja Kingi Baranowskiej
18 maja 2009 roku na szczycie Kanczendzongi stanęła Kinga Baranowska. Wcześniej wierzchołek ten zdobyły tylko dwie kobiety z innych krajów, a bezpiecznie zdołała zejść zaledwie jedna - Austriaczka Gerlinde Kaltenbrunner.
- Ten szczyt dedykuję Wandzie Rutkiewicz. Wiem, że mi tutaj pomagała. Bardzo jej dziękuję - mówiła do kamery Baranowska, stojąc na wierzchołku.
Sama nie chce oceniać decyzji Rutkiewicz o tym, żeby bez śpiwora ani namiotu biwakować na wysokości 8200 metrów.
- Wydaje mi się, że ona bardzo wierzyła, że ma jeszcze wystarczająco dużo siły, żeby wejść szczyt. Ale trudno być w czyjejś głowie. Chyba nie umiem do końca powiedzieć, co nią motywowało - powiedziała Kinga Baranowska w programie „Sektor Gości”.
O Wandzie Rutkiewicz, podczas swojej wyprawy na Kanczendzongę, sporo myślał też zdobywca Korony Himalajów i Karakorum Piotr Pustelnik. Podczas wspinaczki, w pewnym momencie zaczął odnosić wrażenie, że na grani widzi siedzącą kobietę.
- To była samospełniająca się przepowiednia. Miałem gdzieś z tyłu głowy, że Wanda tam zaginęła. Wiedziałem, że było to po innej stronie masywu, a mimo to mózg podsunął taki obraz - wyjaśniał Piotr Pustelnik w "Sektorze Gości".
Wmówiłem sobie, że mogę ją gdzieś tam spotkać i strasznie się tego bałem. Z tego strachu pojawiła się podobna wizja. W rzeczywistości były to tylko kamienie. To zaburzenie pochodzące z niedotlenienia. Tak to jest na tej wysokości - dodał.
[b]Michał Bugno
Ostre słowa polskiego skoczka. "Skaczemy jak ostatnie łajzy. Wstyd i żal kibiców!"
[/b]