Ostatnio warunki w polskich górach są ekstremalnie niebezpieczne. W niedzielę w Tatrach zmarł turysta przysypany lawiną. We wtorek doszło do tragedii w Karkonoszach. Ratownicy TOPR przestrzegają, że w takich warunkach lepiej zostać w domu.
O tym, jak niebezpieczne bywają góry w tym okresie, w 2019 r. przekonał się czołowy polski alpinista, Maciej Bedrejczuk. Uczestnik słynnej wyprawy Polaków na K2 wyszedł na próbne wspinanie na Rysy. Mało brakowało, by przypłacił to życiem.
Dziś zdecydował się opowiedzieć nam o tym, jak spadał z lawiną, o uratowanym życiu, leczeniu i… powrocie w najwyższe góry.
Maciej Bedrejczuk: Mówi się, że w takich sytuacjach życie człowiekowi przelatuje przed oczami. U mnie tak nie było. W ogóle w to wątpię. Jestem niemal pewien, że w takich chwilach myśli się tylko o tym, jak przetrwać.
Kiedy spadałem z lawiną, nie myślałem o śmierci. Byłem absolutnie skoncentrowany na tym, żeby poruszać rękoma, żeby nie dać się zakopać w lawinie, żeby utrzymać się na jej powierzchni. Walczyłem, żeby spadać głową do góry. Raz, żeby ograniczyć urazy czy też uderzenie, które oznaczałoby śmierć. Dwa - tak łatwiej łapać oddech.
Gdybym choćby na kilka sekund odpuścił i przybrał pozycję embrionalną, już by mnie nie było.
Tego dnia wspinaliśmy się we dwóch. Tomek też szczęśliwie przeżył. Opowiadał potem w artykule dla Klubu Wysokogórskiego, że czuł się jak nie mający na nic wpływu przedmiot targany siłą natury. Uderzał kończynami o skały i nic na to nie mógł poradzić. A najgorsze, gdy stracisz dostęp do powietrza. Wdychasz śnieg. "Śnieg wciska się do ust". A to przecież woda. Dusisz się jak tonący.
Ale i tak masz więcej szans. Jednak - jak dowodzą rozmaite badania - człowiek przygnieciony lawiną jest w stanie przeżyć 15 minut.
ZOBACZ WIDEO: Jest w dziewiątym miesiącu ciąży. Zobacz, skąd "wrzuciła" nagranie
Tomek był połamany. Opisywał później, że gdy było już po wszystkim, to spod śniegu widział tylko moją głowę i ręce. Stękałem z bólu i łapczywie łapałem powietrze. W kapturze było pełno krwi wymieszanej ze śniegiem. Byłem jakby nieobecny. Nie mogłem ruszać nogami. Miałem dziurę w czaszce. Wokół mnie było coraz bardziej czerwono.
***
Po wypadku dłuższy czas w ogóle nie pamiętałem, co się działo. Potem fragmenty obrazków zaczęły mi się sklejać w całość. Uczucie spadania z lawiną można porównać do topienia się. Jakaś siła ciągnie cię w dół, a ty z całych sił próbujesz się wyrwać.
Paradoksalnie być może pomogło mi to, że to nie była pierwsza taka sytuacja w moim życiu. Jako dziecko czterokrotnie mocno się topiłem. Ludzie siedzieli na plaży, a ja w samotności toczyłem walkę o życie. Tym razem było podobnie. Obok byli inni ludzie, ale przez kilkanaście sekund liczyłem się tylko ja i żywioł. Intuicyjnie wiedziałem, co robić.
***
Obudziłem się w szpitalu. Nie wiedziałem, gdzie jestem, ani co się stało. I tak było każdego kolejnego dnia. Budziłem się i dopiero pielęgniarki opowiadał, dlaczego tam jestem.
Dostawałem silne leki, miałem duże problemy z pamięcią. Powiedzieli mi o wgłębnym urazie głowy. Lekarze musieli usunąć fragment czaszki. Wciąż nie było ze mną normalnego kontaktu.
Po pierwszym dniu wyciągnąłem igłę z żyły. Nie kontrolowałem tego, więc lekarze kazali skrępować mi ręce. Kolejnego dnia jakimś sposobem rozsupłałem pasy. Wyciągnąłem igłę. Aż w końcu sprowadzili z oddziału psychiatrycznego takie pasy, których nie byłem już w stanie ściągnąć.
***
Wspinając się, nie miałem założonego kasku. Spadając z lawiną uderzyłem głową w jakiś głaz. Na mózgu pojawił się krwiak, który dość mocno uszkodził ośrodek odpowiedzialny za pamięć krótkotrwałą. Dopiero od niedawna odczuwam zapachy, rozróżniam słodkie od gorzkiego i nie zalewam się łzami po przeczytaniu krótkiego smutnego opisu w książce.
Przez kilka miesięcy chodziłem z dużym wklęśnięciem w głowie. Musiałem uważać, by nie uszkodzić głowy. Każdy uraz mógłby zakończyć się śmiercią. Ale przecież nie mogłem tkwić ciągle w fotelu. Musiałem jakoś wracać do normalnego życia. No więc i wsiadłem na rower. Kiedyś o mało nie skończyło się to tragicznie. Bo to w ogóle może tak jest, że jak robisz coś, co jest ryzykowne, to się zwykle spełnia. No więc wbiegł ten chihuahua pod koła.
Hamowałem odruchowo, wyleciałem przez kierownicę i spadałem głową na chodnik. Miałem co prawda kask, ale myślę, że niewiele by mi pomógł. Znowu - jak wtedy - pomogły ręce. Asekurowałem się i miałem szczęście.
***
Ze szpitala wyszedłem w lutym. Na czerwiec miałem zaplanowaną wyprawę na niezdobyty siedmiotysięcznik Link Sari w Pakistanie. Poszedłem do lekarza medycyny sportowej, bo potrzebowałem od niego papier. Stanąłem przed nim z dużym wgłębieniem w głowie i oznajmiłem, że wkrótce wybieram się na wyprawę w wysokie góry.
Nie podbił zgody. Gorzej - dodatkowe badania wykazały problemy z pamięcią krótkotrwałą.
Przez blisko rok nie byłem w stanie pracować zawodowo. Pomogli mi ludzie ze środowiska, uruchomili zbiórkę. Środowisko wspinaczkowe natychmiast mi pomogło. Tak szybko zareagowali na moją prośbę, że po kilku dniach można było zakończyć zbiórkę. Z jednej strony było mi wstyd, że nie zabezpieczyłem się odpowiednio, z drugiej byłem wzruszony. Rehabilitacja trwała blisko rok.
Ostatecznie zrezygnowaliśmy z planowanych wypraw.
***
Jak ktoś mnie pyta, czy po takim zdarzeniu nie zdarzało mi się myśleć, po co mi to, czy naprawdę nadal chcę się wspinać, to odpowiadam, że owszem. Zastanawiałem się.
Gdy już wróciłem, miałem stres. Przed wyjściem w góry denerwowałem się tak bardzo, że wymiotowałem. Zdarzało mi się mieć też zaburzenia wzrokowe. Zacząłem ćwiczenia oddechowe, medytacje.
W ośnieżone góry wróciłem po roku, a na trudniejszą wyprawę po dwóch. Pojechaliśmy do Peru. Tam chciałem sobie odpowiedzieć, czy to ma sens. Na nowo zrozumieć, co mi się podoba we wspinaniu. Warunki były fatalne. Odpuściliśmy wejście. Pokusa rzucenia pasji była ogromna. Ale i żal też, w końcu robiłem to już 24 lata.
Góry i wspinaczka to dla mnie sposób życia. To tam poznaje się ludzi naprawdę. Tam widać, jacy jesteśmy, czego się boimy, jak zachowujemy się w sytuacjach stresowych i czy potrafimy współpracować. Wtedy łatwo poznać człowieka.
Gdy tylko zaczynałem myśleć o kolejnych wyprawach zaczynało mi być zimno i niekomfortowo. Czułem, jakby mózg chciał mnie w ten sposób ochronić przed kolejnym potencjalnym zagrożeniem. Zastanawiałem się, jak go oszukać.
***
Dziś już nie wspominam wypadku. Nie chcę być znany jako ten, który próbował wejść na K2, a o mało nie zabił się na Rysach. Wiem, tamtego dnia zachowaliśmy się jak ostatnie cymbały. To był kiepski pomysł, by w takich warunkach śniegowych tam iść.
Przyznaję się do błędów. Zresztą z lawinami nie ma żartów. Co roku, w Tatrach i Alpach, giną wspinacze, skialpiniści i turyści, są wśród nich także moi koledzy.
Alpinizm to specyficzny sport. Za każdym razem, gdy jedziemy na wspinaczkę, w domu zostawiamy bliskich. I liczymy się z tym, że możemy już do nich nie wrócić.
***
To było na ścianie Aksu Północnego w Kirgistanie. Po piątej nocy spędzonej w ścianie, zwisając nad przepaścią, znowu zrozumiałem, co chcę dalej w życiu robić.
Jadąc tam, wiedziałem, że albo na nowo poczuję w tym wszystkim sens, albo będzie to moja ostatnia wyprawa.
Na 1600-metrową ścianę wspinaliśmy się niemal pionowo przez 11 dni. To tam zrozumiałem, o co w tym wszystkim chodzi. Znów poczułem miłość do gór. Od tego momentu wiem, że chcę to robić dalej, obojętnie się skończy.
Mateusz Puka, dziennikarz WP SportoweFakty
Czytaj więcej:
Był twarzą Canal+ i współtworzył znany klub
Jabłoński trafi do Eleven Sports?