W tym artykule dowiesz się o:
Okres transferowy
Po zdobyciu przez Stal Gorzów brązowego medalu w 2011 roku pewne było, że klub opuści jeden z głównych autorów tego sukcesu, Nicki Pedersen. Nowy regulamin pozwalał bowiem na start w drużynie tylko jednego zawodnika jeżdżącego w Grand Prix, a nikt nie spodziewał się, że Duńczyk zrezygnuje z tak ważnej dla niego walki o tytuł mistrza świata na rzecz ligi polskiej. Marne były też szanse na podobny ruch w przypadku Tomasza Golloba, a z dwójki liderów to Polak miał mocniejszą pozycję w Stali.
Odejście Pedersena zwiastowało głośny transfer do gorzowskiego zespołu. Z klubem pożegnał się też Hans Andersen, który kompletnie zawiódł oczekiwania, a większych szans na regularną jazdę wciąż nie dawano Arturowi Mroczce. Po kilku tygodniach spekulacji ogłoszono, że do klubu dołączą Krzysztof Kasprzak i Michael Jepsen Jensen.
Kibice przyjęli te transfery z mieszanymi uczuciami. Wychowanek leszczyńskiej Unii od kilku lat notował tendencję spadkową i zawodził kibiców Unii Tarnów w wielu kluczowych momentach, zaś dwudziestoletni Duńczyk nie miał szczególnie udanego sezonu w barwach Unibaxu Toruń. Kasprzak zamierzał jednak, wzorem Nielsa Kristiana Iversena, odrodzić się w Gorzowie, co często podkreślał Władysław Komarnicki. Od Jensena nie wymagano z kolei wiele, bowiem z racji wieku i talentu miał być bardziej perspektywą na przyszłość. Mimo to sam Duńczyk zapowiedział ówczesnemu prezesowi Stali, że zdobędzie w całym sezonie 150 punktów. Kasprzak obiecał, że zrobi ich 200, a sam Tomasz Gollob zwiastował, że "Kasper" zapunktuje na podobnym poziomie jak Pedersen. Kibice w Gorzowie w większości przyjęli te zapowiedzi z uśmiechem na ustach.
Mocne wejście w sezon
Gorzowianie zmagania rozpoczęli 9 kwietnia. Podejmowali wówczas drużynę Unibaxu Toruń, z którą kilka miesięcy wcześniej kończyli rozgrywki. Inauguracyjny mecz zakończył się niemal tak samo, jak potyczka z września, która praktycznie przesądziła o brązowym medalu dla Stali. Wśród gorzowian słabiej spisał się jedynie Krzysztof Kasprzak, a na lidera drużyny powoli klarował się zdobywca kompletu punktów, Niels Kristian Iversen. Duńczyk potwierdził swoją formę w kolejnym spotkaniu z PGE Marmą Rzeszów, lecz liderem Stali w tym meczu był Kasprzak, który zrehabilitował się za pojedynek z Unibaxem. Kibiców martwiła jednak słaba postawa Tomasza Golloba, który zdobył trzy punkty i miał problem z nawiązaniem walki z... Łukaszem Sówką.
Pierwszy wyjazd podopieczni Piotra Palucha zaliczyli dopiero 3 maja, do Wrocławia, gdzie z problemami pokonali Betard Spartę. Jedynym zawodnikiem, który ciągnął wynik żółto-niebieskich był ten, który kilkanaście dni wcześniej zawiódł. Czternaście punktów Golloba przyczyniło się do czteropunktowego triumfu Stali we Wrocławiu. - Nie można jeszcze oceniać potencjału zawodników i drużyn. Co niektórzy już zaczęli Golloba skreślać, a gdyby nie Tomek, to Gorzów by w tym meczu poległ - mówił dwa dni później, podczas finału Złotego Kasku, Stanisław Chomski, były trener żółto-niebieskich. Następnego dnia Stal pojechała do Częstochowy, gdzie odjechała najlepszy mecz wyjazdowy w całym sezonie. Po pięciu wyścigach gorzowianie prowadzili bowiem 25:5, a po jedenastu 46:20. Klasą w tym spotkaniu byli młodzi - Michael Jepsen Jensen i Bartosz Zmarzlik. Dobrze pojechał też krytykowany przez wielu Gollob.
W tym momencie nie można było powiedzieć, że motorem napędowym gorzowskiej ekipy jest lider. Teoretycznie był nim Iversen, który w całej Enea Ekstralidze ustępował tylko niesamowitemu Nickiemu Pedersenowi. Prawdą był jednak fakt, że cała szósta zawodników Stali uzupełniała się nawzajem, a największą bronią była para tworzona przez wspomnianego już Iversena i Mateja Zagara. Na słabszego u siebie Golloba znalazły się punkty innych zawodników, których z kolei sam Gollob uzupełniał na wyjazdach.
Początek kryzysu
Tydzień po fantastycznej potyczce z Włókniarzem w Częstochowie, Stal, w pamiętnym meczu, podejmowała drużynę odwiecznego rywala, Stelmetu Falubazu Zielona Góra i podchodziła do tego meczu jako zdecydowany faworyt. Zgodnie z oczekiwaniami gorzowianie dominowali od pierwszych wyścigów, jednak po ósmym biegu spiker zawodów ogłosił, iż po upadku na torze we Wrocławiu zmarł Lee Richardson. Po gorących dyskusjach między zespołami zdecydowano się kontynuować zawody, jednak późniejsze wydarzenia, które w całości pokazała telewizja, należy przemilczeć. Mecz przerwano po jedenastu biegach przy stanie 44:21 dla gospodarzy i kilka dni później taki właśnie wynik zaliczono.
Było to ostatnie zwycięstwo gorzowian na ponad miesiąc. W następnej kolejce Stal pojechała na szlagierowy wyjazd do Tarnowa, gdzie jako jedyna w całej Polsce stawiła opór silnemu dream teamowi Azotów Tauronu i przegrała różnicą dwóch punktów. Zdawało się, że na podopiecznych Piotra Palucha nie będzie mocnych aż do kolejnego starcia z tarnowianami, jednak spekulacje te szybko zmieszała z błotem młoda drużyna Unii Leszno. 3 czerwca, po 651 dniach, twierdza Gorzów w końcu została zdobyta. Specyficzna nawierzchnia gorzowskiego toru, przez wielu żużlowców uważana za stuprocentowy atut gospodarzy, po opadach deszczu stała się jeszcze większą zagadką dla nich samych. Leszczynianie wykorzystali tą sytuację i pod koniec meczu odskoczyli od gospodarzy na kilka punktów, co dało końcowy sukces różnicą dwóch punktów.
Zdawało się, że gorzowianie zrehabilitują się już tydzień później w Bydgoszczy, gdzie przed biegami nominowanymi prowadzili czterema punktami. Dwa podwójne zwycięstwa dały jednak triumf gospodarzom, a prawdziwymi liderami Polonii byli w tym meczu Robert Kościecha oraz Tomasz Gapiński, którzy stworzyli tego dnia znakomitą parę i dystansowali najlepszy ekstraligowy duet Zagara oraz Iversena.
Następnie Stal czekał dwumecz z Lotosem Wybrzeżem Gdańsk, który gorzowianie łatwo rozegrali na swoją korzyść. Nie było to jednak zaskoczeniem, bowiem ekipa znad morza była zdecydowanym outsiderem rozgrywek. Bez problemu przyszło także zwycięstwo w rewanżowym meczu z Polonią Bydgoszcz na Jancarzu, choć Stal nie była tak solidną ekipą jak na początku roku. Coraz częściej wpadki notowali Kasprzak, Zagar i Jensen, a w Gorzowie kompletnie nie radził sobie Gollob. Nawet dobry występ w Grand Prix Polski niewiele zmienił.
15 lipca Stal pojechała do Leszna, gdzie miała pokazać, że mecz sprzed ponad miesiąca był tylko jednorazową wpadką, ale zakończyło się na ambitnych zapowiedziach. Po raz kolejny zawiedli Zagar i Jensen, a poniżej oczekiwań zaprezentował się wychowanek miejscowego toru Kasprzak. Nawet Tomasz Gollob, do tej pory silny punkt ekipy na wyjazdach, dorzucił do wspólnego dorobku tylko pięć punktów. Dwunastopunktowa porażka w Lesznie była o tyle deprymująca, że "Byki" już w tamtym momencie radziły sobie w lidze bez kontuzjowanego Jarosława Hampela, a najwięcej do wspólnego dorobku dorzuciła czwórka juniorów. Jedynymi pewnikami w ekipie Stali byli zaś Niels Kristian Iversen oraz siedemnastoletni Bartosz Zmarzlik.
Powrót w wielkim stylu
Stal musiała jak najszybciej wygrzebać się z dołka, bowiem już tydzień później na Jancarza miała przyjechać drużyna Azotów Tauronu Tarnów, a potem czekały jeszcze trudne wyjazdy do Zielonej Góry, Rzeszowa i Torunia.
Mimo słabszych wyników, na mecz z "Jaskółkami", liderem tabeli Enea Ekstraligi, przyszło prawie 13 tysięcy osób. Najwierniejsi fani nie prowadzili jednak tego dnia dopingu i przez pierwsze biegi na trybunach było stosunkowo cicho. Kibice Stali nie mieli zresztą powodów do radości, bowiem ich drużyna do siódmego biegu pokazywała, że tkwi w naprawdę głębokim kryzysie. Goście wyjeżdżając do wyścigu potrzebowali jednego próbnego startu aby podjechać pod taśmę. Gospodarze zaś co chwilę próbowali innych ustawień i nie mogli dopasować się do własnej nawierzchni, która tym razem nie stała się ofiarą niespodziewanego deszczu. W efekcie po rzeczonej siódmej gonitwie, Azoty Tauron prowadziły na Stadionie im. Edwarda Jancarza 26:16. Wtedy sygnał do ataku dali Kasprzak i Zmarzlik, którzy pokonali podwójnie parę gości. Następnie Piotr Paluch zmienił słabego Tomasza Golloba i desygnował do walki Nielsa Iversena, co spotkało się z ogromną radością miejscowych fanów. Duńczyk, wraz ze swoim rodakiem, Michaelem Jepsenem Jensenem, powtórzyli wyczyn swoich poprzedników i zredukowali straty do dwóch punktów. W dziesiątym biegu zanosiło się na trzecie podwójne zwycięstwo, ale po bardzo ostrej walce Iversen uległ Kacprowi Gomólskiemu i w całym meczu był remis.
Przed biegami nominowanymi gospodarze po raz pierwszy wyszli na prowadzenie (czteropunktowe), a w następnym biegu powiększyli je o kolejne cztery "oczka". Bohaterem meczu został Bartosz Zmarzlik, który w pięciu biegach zdobył dziesięć punktów i cztery bonusy, dając się pokonać tylko raz. - Dobrze, że Bartek pociągnął ten wynik. Wiedział, że jeśli nie on, to nikt inny tego nie zrobi. Świetnie poradził sobie z presją - zachwalał siedemnastolatka Krzysztof Kasprzak. Michael Jepsen Jensen zwrócił z kolei uwagę na zażegnanie problemu dotyczącego współpracy. - W końcu to wszystko wygląda jak drużyna, mamy team spirit, pomagamy sobie nawzajem, dużo rozmawiamy i to daje efekty - mówił w wywiadzie dla telewizji.
Na kolejne spotkanie Stal Gorzów musiała trochę poczekać. Z powodu złych warunków atmosferycznych przesunięte zostały dwa kolejne mecze i właśnie 7 sierpnia, na pierwsze z nich, gorzowianie wybrali się do Zielonej Góry. Tam, po bardzo emocjonującym meczu pokazali, że rzeczywiście wrócili do wielkiej formy, bowiem dość niespodziewanie w całym meczu padł remis. Padł również rekord Nielsa Kristiana Iversena, który do tej pory ani razu nie przyjechał na ostatnim miejscu, nie zanotował też defektu, taśmy lub innego powodu wykluczenia. Feralnym biegiem był piętnasty w Zielonej Górze. Remis w tej potyczce oznaczał remis w całym meczu.
Wart uwagi był też mecz w Rzeszowie, gdzie gospodarze na początku bardzo dobrze sobie radzili. Po czterech biegach mieli już dwunastopunktową przewagę nad Stalą Gorzów. Potem nastąpiło jednak przełamanie podopiecznych Piotra Palucha. Najpierw zniwelowali straty do dziesięciu "oczek", a następnie - przy udziale ogromnego pecha Grzegorza Walaska, który zanotował defekt na pierwszym miejscu - do sześciu. Po dziewiątym biegu prowadzili już czterema punktami, a cały mecz wygrali dziesięcioma.
Do końca rundy zasadniczej Stal odniosła jeszcze zwycięstwa nad ekipami z Wrocławia oraz z Częstochowy, a w osiemnastej kolejce przegrała w Toruniu. Mimo to pewne było, że gorzowianie zajmą drugie miejsce po rundzie zasadniczej, a najpewniejszym kandydatem dla Stali w pierwszej rundzie play-off był oczywiście klub z Zielonej Góry. Bardziej złośliwi mówili nawet, że zawodnicy Stelmetu Falubazu zrobią wszystko aby w play-offach zmierzyć się z ekipą z Tarnowa, ale ostatecznie podopieczni Rafała Dobruckiego dali z siebie wszystko w ostatniej kolejce i zajęli trzecie miejsce.
Pechowa drużynówka
Sześć dni po ostatnim meczu Stali w rundzie zasadniczej, młodzieżowa reprezentacja Polski walczyła w finale Drużynowych Mistrzostw Świata Juniorów. Filarem faworyta tych zawodów był jeden z liderów gorzowian w ostatnich tygodniach, czyli Bartosz Zmarzlik. Niestety, w jednym z biegów młody żużlowiec zanotował upadek i doznał skomplikowanego złamania nogi, co praktycznie zakończyło mu sezon.
Dla Stali, która stała właśnie przed szansą zdobycia pierwszego od 1983 roku złotego medalu Drużynowych Mistrzostw Polski, była to fatalna informacja. Zmarzlik w ostatnich tygodniach był prawdziwą podporą ekipy, a przecież powszechnie wiadomo, że głównym kluczem do sukcesu jest silny junior. Poza Zmarzlkiem nie było w Stali żadnego młodzieżowca, który mógłby zapunktować na podobnym poziomie. Siedemnastolatka zastąpił Łukasz Kaczmarek, a pierwsze skrzypce miał grać zawodzący do tej pory Adrian Cyfer.
Zgodnie z oczekiwaniami nie skończyło się na rewolucji i gorzowscy juniorzy zawiedli. W pierwszym półfinałowym meczu w Zielonej Górze Zmarzlika zastąpiła jednak cała piątka seniorów. Wszyscy obserwatorzy tego meczu przecierali oczy ze zdumienia, bowiem na W69 to Stal Gorzów dyktowała warunki i po dziewiątym biegu wygrywała już czternastoma punktami! W końcu jednak podopieczni Rafała Dobruckiego znaleźli sposób na swój tor i trio tworzone przez Piotra Protasiewicza, Patryka Dudka i Aleksandra Łoktajewa doprowadziło do remisu. W rewanżu to Stal była jednak zdecydowanym faworytem i bez problemów pokonała swoich zielonogórskich rywali 56:34.
W pierwszym meczu finałowym, gdzie Stal spotkała się z Azotami Tauronem Tarnów ponownie zawiódł jednak Tomasz Gollob, z którym wiązano ogromne nadzieje, bowiem świetnie radził sobie w cyklu Grand Prix. Słabiej spisał się też Jensen i Piotr Paluch musiał liczyć na Zagara, Iversena oraz będącego w znakomitej dyspozycji Kasprzaka. Ostatecznie gorzowianie pokonali swoich tarnowskich rywali różnicą tylko pięciu punktów. Nie była to oszałamiająca zaliczka, ponieważ bez Bartosza Zmarzlika, cztery "oczka" z pięciopunktowej straty Azoty Tauron na własnym torze mogły odrobić już w pierwszym wyścigu juniorskim i tak też się stało. Bieg później zawodnicy Marka Cieślaka byli już na prowadzeniu w całym dwumeczu, którego nie oddali do końca pojedynku.
Apetyty gorzowskich kibiców były ogromne i pod wpływem emocji srebrny medal nie był zadowalający. Stal Gorzów zanotowała jednak progres i po chłodnych kalkulacjach można powiedzieć, że nie zawiodła swoich fanów. Podopieczni Piotra Palucha pokazali, że żółto-niebiescy to nie tylko Tomasz Gollob, który zanotował najsłabszy sezon od wielu lat, jednak z sukcesami zastępowali go inni zawodnicy. Stal trafiła też z transferami, które nie zawiodły i wypełniły przedsezonowe zapowiedzi.