Konrad Cinkowski, WP SportoweFakty: Po kilku latach startów na "obczyźnie" wracasz do macierzystego zespołu. Z jakimi nadziejami składałeś podpis pod kontraktem z nowym-starym klubem?
Piotr Pióro, zawodnik Unii Tarnów: Z dużymi. Liczę przede wszystkim na dużo więcej jazdy w lidze. Chciałbym, aby to pomogło mi odbudować formę, którą miałem. Nie da się ukryć, że bez jazdy nie ma nic. I to ten aspekt był taki w sumie najważniejszy.
Na brak ofert nie narzekałeś, bo miałeś kilka propozycji, choćby z U24 Ekstraligi. Wybierając Unię, wygrało m.in. serce i chęć jazdy w macierzystych barwach?
Chociaż nigdy nie było mi dane wystartować w roli reprezentanta Unii, to jestem chłopakiem z Tarnowa. Na pewno gdzieś ten aspekt pomagał w wyborze. Klub jest w podobnej sytuacji do mnie. Spotkaliśmy się z zarządem, dogadaliśmy się i będziemy walczyć.
Ale ta U24 Ekstraliga kusiła...
No tak, kusiła. To będzie jednak zaplecze najlepszej żużlowej ligi świata i byłem bardzo blisko podpisania kontraktu w jednym z klubów, ale pojawiła się wtedy propozycja z Tarnowa i postanowiłem z niej skorzystać. Poza tym, nie wiadomo też, jak projekt tej ligi będzie wyglądał w praktyce i jak się będzie rozwijał. Wybrałem drugą ligę i patrząc na składy, będzie ona bardzo mocna, więc nie żałuję podjętej decyzji.
W jednym z wywiadów stwierdziłeś, że Unia rzuciła ci coś na wzór koła ratunkowego. Czy ty ten powrót rozpatrujesz trochę w kategorii "być albo nie być" dalej w żużlu?
Trochę ta moja sytuacja faktycznie w ten sposób wygląda, ale ja nie chcę się poddawać i mówić "pas". Nie myślę o tym, w aż tak dosadny sposób. Chcę dalej jeździć, rozwijać się i być wartościowym ogniwem dla drużyny.
Różne rzeczy mówiło się m.in. na temat kondycji finansowej w klubie z Tarnowa. To w żaden sposób ciebie nie odstraszało?
Na razie wygląda to nieco lepiej niż wcześniej. Jestem dobrej myśli, a zarząd klubu zapewnia, że zrobi wszystko, abyśmy mieli dobre warunki do startów. Teraz nie pozostaje nam nic innego, jak należycie przygotować się do rozgrywek.
Wracasz do Unii w trudnym momencie, bo klub jest na mocnym wirażu. Myślisz, że taki rok, dwa w "skromniejszych" warunkach pozwoli wyprostować sytuację i znów zaatakować ambitniejsze cele?
Odkąd chodzę na żużel, to Unia była w elicie i biła się o medale mistrzostw Polski. Wierzę, że tarnowski speedway odbije się od dna, a ja, jako wychowanek klubu i miejscowy zawodnik chcę im w tym pomóc. Na pewno przed działaczami dużo pracy, którą trzeba wykonać z głową i małymi krokami, co pozwoli odbudować nasz ośrodek i znów zbliżyć się do czasów, choćby sezonu 2012, kiedy Unia zdobywała złoty krążek.
Porozmawiajmy już o wątkach typowo sportowych. Co sądzisz o zbudowanym przez działaczy składzie?
Na pewno jest to ciekawe połączenie doświadczenia, które stanowią Peter Ljung i Troy Batchelor z młodymi i gniewnymi zawodnikami, a także tymi miejscowymi reprezentantami, czyli m.in. ze mną oraz Patrykiem Rolnickim. Mam nadzieję, że w trakcie sezonu będziemy stanowić monolit.
Klub wyznacza wam jakiś konkretny wynik do realizacji, czy po prostu macie jechać na 100 proc. swoich możliwości i czas pokaże, co uda wam się ugrać?
Nie, nikt nam nie narzuca konkretnego wyniku. Chcemy się skupić na tym, aby pojechać swoje, na tyle, na ile nas stać i pokazać kawał dobrego żużla, szczególnie przed własną publicznością.
Jednak patrząc na składy, to o play-offy będzie wam strasznie trudno.
Nikt nie powiedział, że będzie łatwo (śmiech). Nie ma co wróżyć teraz, czas pokaże.
Mimo że jesteś wychowankiem "Jaskółek", to dla ciebie będzie to tak naprawdę debiut w "biało-niebieskich" barwach. Przybliżysz, co się podziało na początku twojej kariery, że rozstałeś się z Unią?
Zdałem licencję i nie było mi dane występować w zawodach. Przyszedł kolejny sezon, apetyty na jazdę były coraz większe, a w tamtym okresie Unia na brak młodzieżowców narzekać nie mogła. Nadarzyła się okazja, aby odejść do Krakowa i się na to zdecydowałem.
W momencie, kiedy przechodziłeś z Unii do Speedway Wandy Kraków media pisały, że tarnowski żużel traci talent. Łatka "talenciaka", gdzieś ciążyła z tyłu głowy?
Wiesz co... Nigdy chyba nie spotkałem się z takimi opiniami na swój temat i nigdy nie myślałem o sobie w takiej kategorii. Na pewno na wszystko zapracowałem sobie sam, nie miałem obok siebie kogoś, kto by mi pomógł, tak jak to mają inni, którzy mieli blisko trenerów, czy ojców.
Ale zgodzisz się ze mną, że na początku kariery, choćby właśnie w krakowskich czasach, drzemało w tobie więcej ambicji, niż umiejętności. Przez to wiele razy przy twoim nazwisku pojawiały się literki za upadki lub wykluczenia.
Tak, tu się zgodzę. Jak już wspomniałem, brakowało mi doświadczonych osób u boku, kogoś, kto studziłby moją głowę. Uczyłem się na własnych błędach, które często kosztowały mnie właśnie upadki, kontuzje, czy straty punktów.
Po Wandzie Kraków był Orzeł Łódź. Nie patrząc na to, co działo się w ostatnim sezonie, to wydaje się, że to był strzał w dziesiątkę. W jakimś stopniu przeskoczyłeś kilka szczebli wyżej.
Oczywiście! Są jednak dwie rzeczy, których żałuję. Pierwsze, że nie poznałem trenera Adama Skórnickiego dwa lata wcześniej i że w barwach Orła nie miałem okazji odjechać jeszcze ze dwóch sezonów w roli juniora. Trener przekazał mi wiele cennych wskazówek, a jego atutem w jakimś stopniu jest też fakt, że jeszcze w miarę niedawno to sam jeździł. Swoje też zrobiło to, że mogłem liczyć na klub i na wypłaty w terminie. To wszystko pomogło mi poczynić progres.
Nie jesteś pierwszym, który mocno chwali sobie współpracę z trenerem Skórnickim. Kilku tych szkoleniowców na swojej ścieżce spotkałeś, więc chciałem cię zapytać, w czym tkwi ten fenomen Adama Skórnickiego?
Na pewno swoje robi jego duże doświadczenie, które jeszcze niedawno czerpał, czy to z jazdy w naszym kraju, czy też w Wielkiej Brytanii. Ma też świetne podejście, potrafi to wszystko przekazać młodszym, czasem w dosadny sposób, ale niekiedy tak trzeba.
W minionym sezonie za wiele nie pojeździłeś, a liczbę występów można policzyć w kilka sekund. Każdy zawodnik z pewnością mocno by narzekał na taką sytuację, ale nie ty. Jak to możliwe?
Nie no, narzekałem, ale może nie tak głośno (śmiech). Byłem nieco zły, że nie dostawałem szansy, bo jeździłem, kiedy jechać musiałem. Brakowało regularnej jazdy, przez co nie mogłem się pokazać, a uważam, że w niektórych sytuacjach mogłem pojechać, kiedy sprawa wyniku w meczu była już przesądzona. Nie ma co tego rozdrapywać, trzeba wyciągnąć wnioski i jechać dalej.
Jednak to, że Luke Becker pojechał świetny sezon, to takie trochę szczęście w nieszczęściu. Klub zyskał ważne ogniwo, a ty wypadłeś niejako z walki o skład...
Na pierwszym treningu nie odstawałem za bardzo od niego, a czasem rywalizowaliśmy nawet na równi. Luke wykorzystał jednak swoją szansę, wskoczył na dobre do składu, a później już na treningach nie było okazji, aby się razem pościgać i udowodnić, że na mnie też warto stawiać.
To na koniec powiedz, jak wygląda u ciebie aktualna zima. Przygotowujesz się do sezonu i skupiasz na tym całą swoją uwagę, czy łączysz to z jakąś pracą zawodową?
Całym sercem oddaję się żużlowi. Skupiam się na treningach, aby wypracować formę, która pozwoli mi osiągać jak najlepsze wyniki na torze. Kompletujemy też powoli sprzęt, który zaczynamy niedługo składać, budujemy bazę sponsorską, także nad sezonem 2022 pracuję nie tylko na siłowni i sali, ale na każdej płaszczyźnie.
Czytaj także:
Za darmo nauczą jeździć na żużlu
Bartosz Zmarzlik cieszy się z powrotu wielkiego wydarzenia
ZOBACZ WIDEO Żużel. Cellfast Wilki Krosno z najtrudniejszym kalendarzem na start sezonu w eWinner 1. Lidze?