Norbert Kościuch: Żużlowi trzeba się poświęcić, albo nie robić tego wcale. Strach? Każdy powinien go mieć [WYWIAD]

WP SportoweFakty / Adrian Skorupski / Na zdjęciu: Norbert Kościuch
WP SportoweFakty / Adrian Skorupski / Na zdjęciu: Norbert Kościuch

Norbert Kościuch, zawodnik Orła Łódź, jest obecny na torach od 20 lat. Żużel przez ten czas bezustannie daje mu radość, ale jak sam mówi, strach jest niezbędny przy tego typu sporcie.

Przemysław Bartusiak, WP SportoweFakty: Przede wszystkim gratuluję 20 lat na torze. O czym marzy żużlowiec po tylu latach kariery?

Norbert Kościuch, zawodnik Orła Łódź: Najważniejsze jest to, że żużel cały czas mnie cieszy i bawi. W takim przypadku nawet nie liczy się dokładnie lat. Będę tak długo uprawiał sport żużlowy, dopóki będę czerpał z niego radość. Jeśli to minie, to po prostu powiem pas, aby nie zrobić krzywdy sobie i innym. Marzenia są dokładnie takie, jak na początku kariery. Każdy chce być najlepszym i do tego dążyć. Cały czas trzeba sobie narzucać nowe cele, aby nie stanąć w miejscu.

Pana pierwszy poważny sukces to drugie miejsce w finale Brązowego Kasku w 2002 roku. Co zmieniło się przez te 18 lat? Jak zweryfikowały się pana plany?

Dobrze się przygotowałeś do rozmowy, bo ja już o tym kompletnie zapomniałem. Upłynęło już wiele lat i teraz mamy całkiem inny żużel. Gospodarka, która ma ogromny wpływ na sport, jest w innym miejscu. Trudno zestawić plany z tamtego okresu z tymi teraźniejszymi. Na pewno każdy wtedy marzył o zawrotnej karierze. Teraz radość pojawia się, gdy po prostu wszystko jest na swoim miejscu. Masz poukładany klub, fajnych kibiców i to potrafi nieść zawodnika.

ZOBACZ WIDEO Żużel. PGE Ekstraliga 2020: jak przygotować sprzęgło

Mówi pan, że najważniejsze jest czerpanie radości z jazdy. Zawsze mnie zastanawiało, jak żużlowcy łączą to ze świadomością, że każdy wyjazd na tor jest dla nich śmiertelnie niebezpieczny.

Z biegiem lat człowiekowi to łatwiej przychodzi i oswaja się z tym, a do tego doświadczenie jest zdecydowanie większe. To daje duży spokój zawodnikowi, który w różnych sytuacjach brał już udział. Wiadomo, że każdy bieg jest inny, ale z czasem można nauczyć się spokoju. Jazda starszych żużlowców jest bardziej przemyślana. Jak się ogląda młodzieżowców, to często ich ataki są nieprzemyślane i chaotyczne.

Czy to nie sprawia, że młodszy zawodnik ma większe szanse na sukces? Nie kalkuje tak dużo i może dzięki temu dobrze punktować.

Mówi się czasem żartobliwie, że starszy zawodnik nie wkłada nosa tam, gdzie ten młodszy przejeżdża. Nie nazwałbym tego kalkulacją, ale właściwą oceną sytuacji. Z biegiem lat można sobie wypracować taką zdolność. Wiesz jak zaatakować, żeby później wyjechać przed rywalem, a przy okazji nie zrobić mu krzywdy. Strach jest rzeczą naturalną i każdy powinien go mieć, ale trzeba sobie umieć z nim odpowiednio radzić.

Jak ze strachem radzi sobie pana rodzina? Czy żona nie mówi czasem: Norbert, skończ już z tym i idź do normalnej pracy?

Na szczęście mam wyrozumiałą żonę. Jak ją poznawałem, to wiedziała, że mam już jedną miłość, którą jest żużel. Nie da się ukryć, że u nas w domu wszystko toczy się wokół czarnego sportu. Ten temat przewija się przez siedem dni w tygodniu. Teraz nawet musiałem stworzyć siłownię w domu, aby dobrze przygotować się do sezonu. Rodzina żyje tym razem ze mną. Nie da się ukryć, że się martwią. Wiem, że przy różnych okazjach obgryzają z tego powodu paznokcie, ale staram się tak jeździć, żeby jak najmniej tych paznokci obgryzali.

Trudno jednak uwierzyć, że nie ma u pana miejsca na jakąś odskocznię.

Jestem takim człowiekiem, który nie umie siedzieć w jednym miejscu. Zawsze znajdę sobie jakieś zajęcie. Czy to w warsztacie, czy wokół domu. Czasami znajomi czy syn podrzucą swoje pit-bike'i, żeby coś ulepszyć. Generalnie każda praca mnie odciąga od tego, żeby nie myśleć cały czas o żużlu. Naprawdę mam co robić. To bardzo ważne, bo czasem można dostać za dużą zajawkę i głowa może nie wytrzymać.

Wspomniał pan, że syn próbuje sił na pit-bike'ach. Stąd prosta droga do żużla. Myślał już pan o tym, czy pozwoli mu na pójście w swoje ślady?

Na pewno niczego mu nie będę utrudniał. Jak taki będzie jego wybór, to będę starał się mu pomóc, ale z drugiej strony nie będę go pchał nigdzie na siłę. Musi jednak wiedzieć, że to nie jest łatwy kawałek chleba. Trzeba naprawdę dużo poświęcić. Wydaje się, że to tylko parę minut w niedzielę, ale do tego dochodzą treningi czy ciężka praca przy sprzęcie. Inni idą na dyskotekę, a ty na trening czy do warsztatu. W pewnym momencie trzeba to położyć na szali, bo nie można czegoś robić na pół gwizdka. Żużlowi trzeba się poświęcić, albo nie robić tego wcale.

Mimo wszystko nie wolałby pan kupić synowi na przykład rakiety do tenisa?

Oczywiście, że bym wołał. Mamy znajomych, którzy kiedyś przywieźli pit-bike'a i spytali, czy bym na niego nie spojrzał w wolnej chwili. Potem wymieniałem im olej i robiłem inne tego typu rzeczy. Jak mój syn zobaczył, że takie małe motory istnieją, to przymierzał się tydzień, potem drugi. W końcu mnie zamęczył i nie miałem innego wyjścia, jak kupić motor dla niego.

Pozostając w temacie młodzieży. Jak ocenia pan przepis o zawodniku do lat 24? Wielu zawodników, w podobnym do pana wieku, z tego powodu nosi się z zamiarem zakończenia kariery.

Nie skreślałbym tego przepisu, ale lekko go zmodyfikował. Dla mnie to powinno być miejsce dla chłopaków do 24 roku życia, ale z polską licencją. Jeśli mamy kogoś chronić, to chrońmy swoich sportowców. Mamy wiele przypadków, w których koniec wieku juniora oznacza koniec kariery. Cudzoziemcy dysponują trochę innym zasobem portfela i jest im łatwiej wejść w ten rynek. Na ten temat trzeba będzie porozmawiać za 2-3 lata i wtedy zobaczymy, jak zadziałały nowe wytyczne.

Jak mają sobie poradzić młodzi ludzie, którzy nie mają taty za żużlowca, albo majętnych rodziców? Nie sądzi pan, że to obecnie jest największy problem?

Przede wszystkim musi być samozaparcie. Wiele razy już widziałem, że ojciec chciał, a syn niekoniecznie. Fajnie jak pracę można poprzeć finansami, ale to nie w tym leży problem. Teraz młodzież woli wybierać życie przed komputerem. To rodzice muszą pokazać, że istnieje inna rzeczywistość. Za moich czasów tego nie było, a jak się pojawiły komputery, to i tak woleliśmy z kolegami iść grać w piłkę. Dzisiaj niestety jest odwrotnie.

Jak kluby mają szukać adeptów do szkółek?

Moim zdaniem największe problemy są w dużych miejscowościach, gdzie jest dużo innych rozrywek. W Lesznie mamy małe miasteczko otoczone wioskami. Tam trzeba się spotkać i pokombinować, aby znaleźć rozrywkę. Na szczęście często taką rozrywką jest żużel. Kluby teraz muszą zainteresować się pit-bike'ami i innymi małymi motocyklami. Jest to czasochłonne i trochę kosztuje, ale może przynieść efekt. Nie zapominajmy też, że z 20-30 kandydatów, może jeden chłopak zostanie żużlowcem.

Jeśli mamy zachęcić młodych ludzi do jazdy na żużlu, to czy zawodnik z eWinner 1. Ligi może godnie żyć z czarnego sportu?

Trzeba to wszystko odpowiednio poukładać i mieć kilku sponsorów. Bez nich byłoby ciężko. Sprzęt pierwszoligowy nie różni się zbytnio od tego ekstraligowego. Może nie mamy wszystkich części i detali z najwyższej półki, ale silniki w większości są takie same. Dodatkowo mechanicy nie mają osobnego cennika dla mnie, a innego dla zawodnika z PGE Ekstraligi.

A jak o PGE Ekstralidze mowa. Żałuje pan 2019 roku i kontraktu w Toruniu?

Nie. Nie jestem tego typu człowiekiem. Każdy rok może czegoś nauczyć. Nawet jak jest bardzo słaby. Z każdego trzeba wyciągnąć wnioski. Taka nauka jest bezcenna. Można coś od kogoś usłyszeć, ale najcenniejsze jest własne doświadczenie.

Tamten sezon wybił panu z głowy PGE Ekstraligę?

Nadal chciałbym się tam znaleźć. Pewne rzeczy mi się nie ułożyły, a może ja też gdzieś popełniłem błąd. Dziś mam większe doświadczenie i będę wiedział, co poprawić. Nie zamierzam kończyć kariery pomimo swojego wieku. Patrząc na niektórych zawodników widać, że ten okres kariery się wydłuża. Starsi ode mnie jeżdżą i robią fajne wyniki. To jest kwestia podejścia do obowiązków. Jeśli ktoś ciągle o siebie dba i żyje sportowym trybem, to wiek nie ma większego znaczenia.

Myśli pan, że jest szansa na to, aby w PGE Ekstralidze ścigać się w barwach Orła?

Prezes Witold Skrzydlewski ma jasny plan. Jak już będzie na to gotowy, to na pewno awansuje. Sięgając do historii, to Orzeł miał już szansę na jazdę w PGE Ekstralidze, ale nie skorzystał z niej. Myślę, że to była bardzo dobra decyzja. Łatwo jest awansować i popsuć swój wizerunek, na który pracuje się latami. Według mnie Witold Skrzydlewski chce PGE Ekstraligi, ale musi mieć pewność, że jest na to gotowy.

Zobacz także:
- ZOBACZ TAKŻE: Niewiele brakowało, zostałby kaleką. Nadal kocha sporty ekstremalne i adrenalinę [WYWIAD]
- CZYTAJ TAKŻE: Jego wujek tragicznie zginął na torze. Rodzinny dramat nie przekreślił jego marzeń o ściganiu [WYWIAD]

Źródło artykułu: