Rohan Tungate: Nie uciekałem z Polski przed wirusem. Bardziej bałem się samego lotu do Australii (wywiad)

WP SportoweFakty / Adrian Skorupski / Na zdjęciu: Witold Skrzydlewski i Rohan Tungate
WP SportoweFakty / Adrian Skorupski / Na zdjęciu: Witold Skrzydlewski i Rohan Tungate

Rohan Tungate wyjechał w drugiej połowie marca z Polski do Australii. Media rozpisywały się, że zrobił to ze strachu przed koronawirusem. Australijczyk zaprzecza.

Jarosław Galewski, WP SportoweFakty: Jak to z panem było? W mediach czytałem, że tak się pan bał koronawirusa w Polsce, że z tego powodu uciekł jak najszybciej do Australii.

Rohan Tungate, żużlowiec Orła Łódź: Nigdzie nie uciekałem. Od samego początku czułem się w Polsce bezpiecznie, bo wasz rząd podejmował właściwe decyzje. Uważam, że wprowadzanie wszystkich obostrzeń było naprawdę przemyślane. Zawsze jest jednak dobrze wrócić do domu, bo tam czuję się najlepiej. Poza tym mieliśmy jedną wielką niepewność. Nikt nie potrafił przewidzieć, ile to jeszcze potrwa. Tak zresztą jest nadal.

Bardziej niebezpieczna od sytuacji w Polsce była podróż samolotem do Australii?

W sumie tak. Przyznaję, że trochę obawiałem się lotu do Australii. Dobrze się jednak zabezpieczyłem. Kupiłem maskę, często myłem ręce, a kiedy przyleciałem, to od razu zarządziłem sobie dwutygodniową izolację. Trzymałem się przez ten czas daleko od mojej rodziny i przyjaciół. Chciałem, żeby byli bezpieczni. Tyle mogłem dla nich zrobić. Teraz czuję się dobrze. Wszystko jest w porządku.

A to prawda, że na czas sezonu planował się pan przeprowadzić do Łodzi?

Nawet już to zrobiłem. Polskę wybrałem tak naprawdę w zeszłym roku, kiedy zacząłem mieszkać we Wrocławiu. Z czasem uznałem jednak, że Łódź będzie dla mnie lepszą opcją, więc się przeprowadziłem.

ZOBACZ WIDEO: Reprezentantka Polski była podejrzana o zarażenie koronawirusem. "Wszystko wyglądało jak z jakiegoś horroru"

Gdzie pan obecnie przebywa i jaka jest tam sytuacja?

Mieszkam w Kurri Kurri, a życie w Australii wygląda podobnie do tego, co macie teraz w Polsce. Zakazy są zbliżone, ale ich wprowadzenie zajęło trochę więcej czasu.

Proszę powiedzieć coś więcej.

Wiele miejsc w naszym kraju jest zamkniętych. Puby są nieczynne. Do restauracji można pójść, ale w grę wchodzi tylko zabranie jedzenia na wynos. Na ulicach cisza i spokój, ale nie jest też tak, że zostaliśmy uwięzieni w domach. Pogoda jest piękna i możemy z niej trochę skorzystać. Można wyjść i poćwiczyć, a poza tym załatwić niezbędne sprawy. W Polsce chyba jest tak samo?

W Polsce od czwartku musimy zasłaniać usta i nos.

U nas tego nie ma. Musimy tylko trzymać od siebie odpowiedni dystans. Wszyscy się do tego stosują. Ludzie w Australii przestrzegają obostrzeń. Uważam zresztą, że w Polsce i w moim kraju widać pod tym względem duży rozsądek. Od początku pandemii byłem w trzech miejscach. Tym trzecim była Anglia i tam wyglądało to wtedy najgorzej.

A kiedy wszystko wróci do normy w Australii?

To jeden wielki znak zapytania, ale na pewno jeszcze długa droga. Tego jestem pewny. Na normalność przyjdzie nam sporo poczekać.

Kiedy chce pan wrócić do Polski?

Nie wiem, ale wydaje mi się, że Polska będzie pierwszym krajem, w którym ruszy sezon żużlowy. Obawiam się konieczności jazdy bez kibiców i tego, że w pierwszej lidze to nie wypali. Żużel bez fanów to jakaś abstrakcja. To będzie także bardzo trudne dla klubów, bo przecież w pierwszej lidze nie ma takich wpływów z telewizji. Brak kibiców byłby fatalny. To dzięki nim atmosfera jest niesamowita. Są znakiem firmowym polskiego żużla.

Nie jeździ pan, więc nie zarabia. Jak wygląda pana sytuacja finansowa?

Moje szczęście polega na tym, że mam podpisany kontakt w takim klubie jak Orzeł Łódź. A tam szefem jest Witold Skrzydlewski. Rozmawiałem z nim nawet dzień przed moim wylotem do Australii. W sumie pomógł mi podjąć decyzję.

To znaczy?

Zapytałem, czy powinienem wracać do ojczyzny, czy jednak zostać. Chciałem poznać jego zdanie. To on polecił mi powrót do domu. Wracając jednak do wcześniejszego pytania, niczego mi nie brakuje. Mam za to do szefa wielki szacunek. Jak zawsze z wszystkiego się wywiązał. Pieniądze zostały wypłacone. Tak było zresztą do tej pory zawsze, a współpracujemy już od 2016 roku.

A rozgląda się pan za inną pracą, gdyby okazało się, że żużla nie będzie?

Codziennie.

Naprawdę?

Tak, dzwonię i pytam, ale nie jest łatwo. U nas to trochę skomplikowane. W moich stronach przed rozpoczęciem pracy musisz przejść szkolenia. Chodzi o wyjaśnienie wszystkich zasad, które obowiązują w nowym miejscu. To ważne ze względów bezpieczeństwa, a teraz jest z tym pewien problem. Koronawirus zrobił swoje, ale może się uda. Jest szansa, że od poniedziałku pójdę już do pracy. Na razie nie chciałbym jednak jeszcze zapeszać.


Zobacz także:
Witold Skrzydlewski: Hejterów mam dość, a minister odebrał mi nadzieję
PGE Ekstraliga pojedzie bez kibiców

Źródło artykułu: