Żużel. Linus Sundstroem o swoim stanie zdrowia. "Moment krytyczny trwał naprawdę krótko"

WP SportoweFakty / Arkadiusz Siwek / Na zdjęciu: Linus Sundstroem
WP SportoweFakty / Arkadiusz Siwek / Na zdjęciu: Linus Sundstroem

- Moment krytyczny trwał naprawdę krótko - powiedział Linus Sundstroem, który pod koniec września brał udział w wypadku na torze w Gdańsku. Żużlowiec PGG ROW-u Rybnik nabawił się poważnej kontuzji, która zaalarmowała kibiców w Polsce.

Pod koniec września PGG ROW Rybnik poinformował, że Linus Sundstroem po wypadku w Memoriale im. Henryka Żyto na torze w Gdańsku znajduje się w krytycznym stanie i potrzebuje wsparcia ze strony kibiców. Jak się później okazało, sprawy wcale nie wyglądały tak poważnie.

Po tym jak Sundstroem wrócił do domu, postanowił sam wyjaśnić jak dokładnie wyglądały pierwsze chwile po feralnym wypadku.

Czytaj także: Chomski nie dziwi się Cieślakowi

- W szpitalu w Gdańsku nie potrafili znaleźć żadnych nieprawidłowości w mojej głowie. Kask po wypadku był cały, więc wydawało się, że wszystko jest dobrze. Dlatego podjęto decyzję o transporcie do szpitala w okolicach Katowic (do Piekar Śląskich - dop. aut.). To tam przeszedłem operację nogi i ramienia. Podróż zajęła sześć godzin - opowiedział zawodnik PGG ROW-u w "Speedway Starze".

ZOBACZ WIDEO Grzegorz Zengota zszokował kibiców. "Lekarz w Polsce widząc moją nogę zbladł"

W trakcie transportu Sundstroem poczuł się znacznie gorzej i to zaniepokoiło lekarzy, którzy towarzyszyli mu w podróży na Śląsk. - Gdy wsadzano mnie do ambulansu, też wszystko było dobrze. Jednak w trakcie jazdy moja głowa zaczęła świrować. Był moment krytyczny i dlatego pojawiły się informacje, że znajduję się w bardzo nieciekawym stanie i jestem bliski utraty życia. Tak naprawdę ten moment krytyczny trwał krótko. Szybko wszystko wróciło do kontroli - dodał.

Żużlowiec zdradził, że zaraz po wypadku na gdańskim torze nie stracił przytomności i dość dobrze potrafi odwzorować to, co wydarzyło się w pechowym biegu. Później było jednak znacznie gorzej.

- Pamiętam bardzo dokładnie wypadek. Leżałem na torze i czułem, że moja noga i ramię są złamane. Mechanik rozpiął mi kevlar, włożono mnie na nosze. Wiem, że kibice bili brawo, gdy wkładano mnie do ambulansu. Jednak gdy zamknęły się drzwi karetki, odcięło mi prąd. Nie pamiętam nic, co wydarzyło się od niedzielnego wieczoru do czwartku nad ranem - zdradził 28-latek.

Szwed w szpitalach w Polsce spędził dłuższą chwilę. Wprawdzie nie mógł narzekać na opiekę, ale nie był w stanie zrozumieć wszystkich komunikatów lekarzy. Pomocny w tym momencie okazał się jego mechanik, bo Szymon Bałabuch był w stanie przekazywać mu wszelkie informacje od medyków.

Dlatego Sundstroem odetchnął z ulgą, gdy otrzymał zgodę na powrót do ojczyzny. - Na pożegnanie dostałem płytę CD. Na niej lekarze z Polski umieścili zdjęcia tego, co zrobili podczas operacji, zaprezentowali w których miejscach znajdują się płytki i blachy. Od specjalistów ze Szwecji usłyszałem, że Polacy nie mogli wykonać lepszej roboty. To była miła wiadomość - podsumował.

Czytaj także: Brak DPŚ uderzył w polską kadrę

W tej chwili szwedzki żużlowiec, ze względu na poważnie złamaną kość udową, musi korzystać ze specjalnego chodzika. W dłuższe spacery wybiera się na wózku, ale pobyt z najbliższymi pomaga mu w szybkiej regeneracji. Zawodnik nie chce bowiem tracić czasu i już zaczął delikatną rehabilitację kontuzjowanego ramienia.

Sundstroem jest bowiem przekonany, że już na wiosnę wsiądzie na motocykl. Sezon 2020 ma być dla niego przełomowy, m.in. za sprawą zmiany klubu w Elitserien. Żużlowiec żegna się bowiem z Piraterną Motala. Nazwę nowego pracodawcy już zna, ale nie może jej podać, bo tak dogadał się z działaczami.

Źródło artykułu: