Ernest Koza pogrążył Unię Tarnów. Dzwonił po pomoc do Janusza Kołodzieja

WP SportoweFakty / Ilona Jasica / Ernest Koza w niebieskim kasku
WP SportoweFakty / Ilona Jasica / Ernest Koza w niebieskim kasku

Ernest Koza był obok Mateusza Szczepaniaka jednym z głównych bohaterów niespodziewanego zwycięstwa Arge Speedway Wandy Kraków nad Grupą Azoty Unią Tarnów 46:44.

Przed 15. biegiem Arge Speedway Wanda Kraków remisowała z Grupą Azoty Unią Tarnów. O wszystkim miał decydować ostatni wyścig. W nim Mateusz Szczepaniak rozprawił się z Peterem Ljungiem, a Ernest Koza przywiózł za swoimi plecami Artura Czaję. Gospodarze mogli się cieszyć z wygranej z faworytem Nice 1.LŻ.

Przed finałowym biegiem Koza wziął do ręki telefon i zadzwonił do swojego przyjaciela, a zarazem mentora Janusza Kołodzieja. Dla niego krakowski tor nie ma żadnych tajemnic. Żużlowiec Fogo Unii Leszno przy okazji różnych turniejów osiąga na nim przeważnie znakomite rezultaty. Korzysta też z uprzejmości miejscowych działaczy i często tam trenuje.

- Zadzwoniłem do Janusza przed piętnastym biegiem. Oglądał mecz w telewizji więc zapytałem jak to wygląda z perspektywy kanapy. Jakie ma spostrzeżenia i jaką jego zdaniem powinienem ścieżkę obrać na koniec zawodów. Starałem się z tych podpowiedzi wyciągnąć jak najwięcej - zdradził.

Życie niekiedy weryfikuje pewne ustalenia. I tak też było w tym przypadku. - W praniu okazało się, że ciężko będzie zrealizować to co uzgodniliśmy. Zauważyłem, że Mateusz jest dużo szybszy, dlatego puściłem go do przodu. Później jechałem trochę z tyłu i martwiłem się tylko o to żeby Artur Czaja mnie nie dogonił - dodał.

ZOBACZ WIDEO Nowy pakiet w żużlu? To może być złoty interes

Plan się powiódł. Koza utarł tym samym nosa klubowi, którego jest wychowankiem i z którego odszedł dwa lata temu po ukończeniu wieku młodzieżowca. Przeciwko swojemu pierwszemu zespołowi miał okazję rywalizować po raz pierwszy. Motywacja też była podwójna, bo 23-latek nie dość, że mierzył się z drużyną bliską sercu, to chciał zmazać plamę po całkowicie zawalonej inauguracji z Orłem Łódź.

- Plan był taki, aby mecz z Orłem wymazać z pamięci najszybciej jak to możliwe - komentuje Koza. - Bardzo mi zależało na tym, aby pokazać, że mecz w Łodzi był tylko wypadkiem przy pracy. Tamten występ mnie nie zdołował. Przyczyny? Na pewno stres związany z występem w nowym zespole. Najważniejsze, że wraz z teamem szybko wyciągamy wnioski. Inna sprawa, że sparing przed inauguracją wyszedł mi całkiem nieźle więc wydawało się, że zawojuję całą ligę. Tymczasem szybko zostałem sprowadzony na ziemię. Żużel na każdym kroku uczy pokory. Wiedziałem jednak, że do sezonu jestem świetnie przygotowany zarówno pod względem fizycznym jak i sprzętowym. Kwestią czasy było tylko udowodnienie tego - wyjaśniał.

Po zakończeniu meczu Koza był wdzięczny tarnowskim kibicom za to jak ciepło go przyjęli i szczerze mu kibicowali. - Cieszę, że jak podjechałem po zawodach pod sektor gości to zostałem przyjęty bardzo pozytywnie. Nie usłyszałem żadnych gwizdów, czy wyzwisk, a wręcz przeciwnie. Usłyszałem brawa i szczerze im za to dziękuję - mówił.

Źródło artykułu: