Piotr Protasiewicz: Na papierze są mocniejsze zespoły od nas

Piotr Protasiewicz z optymizmem patrzy w przyszłość zarówno co do swojej osoby jak i klubu. Wciąż wierzy w powrót do Grand Prix. Liczy też, że jego klubowy zespół wyczerpał już limit pecha i sezon 2016 będzie dużo szczęśliwszy, choć rywale są mocni.

W drużynie Ekantor.pl Falubaz Zielona Góra przed sezonem 2016 zaszło kilka zmian. Jest nowy trener, a także nowi zawodnicy. Trzon drużyny pozostał jednak z poprzedniego roku. - Potencjał w naszej drużynie jest. Fajnie to wygląda, aczkolwiek na papierze jest kilka drużyn mocniejszych od Falubazu. Nie ma co za dużo spekulować przed sezonem. Wszystko i tak wyjaśni się na torze, a wpływ na końcowy wynik ma wiele czynników, także łut szczęścia - ocenił Piotr Protasiewicz.

Jeden z liderów zielonogórskiej drużyny wierzy, że limit pecha, który towarzyszył Falubazowi w zeszłym sezonie został wyczerpany. - Przykład z zeszłego sezonu pokazuje, jak ważne w sporcie jest szczęście, którego ostatnio nam zabrakło. Jestem optymistycznie nastawiony. Wierzę, że karta dla nas się odwróci i będziemy mieli znacznie więcej sportowego szczęścia - dodał nasz rozmówca.

Piotr Protasiewicz intensywnie przygotowuje się do nowego sezonu i wierzy, że będzie skuteczny nie tylko w lidze, ale także wszelkiego rodzaju eliminacjach. - Trenuję bardzo dużo i ciężko. Zdecydowanie więcej niż z pięć, dziesięć lat temu. Ostatnie trzy lata poświęciłem tylko żużlowi. Patrząc na moje wyniki, obrałem właściwą drogę, co nie oznacza, że nie jestem otwarty na nową wiedzę, nowe metody przygotowań do sezonów. Żużel się zmienia. Trzeba więc być chłonnym na te zmiany. Wiem, że nie mam już 20 lat i muszę być lepszy od młodszych kolegów, by chociażby załapać się do kadry. Na zdrowych zasadach gotów jestem podjąć każdą rękawicę. Marzę o powrocie do Grand Prix. Ja dobrze wejdę w sezon, chciałbym również powalczyć o jazdę w SEC. Nie wybiegam daleko w przyszłość, bo zdaję sobie sprawę, ile mam lat. Biorą to, co przyniesie mi los. Wierzę jednak, że nadal stać mnie na walkę na najwyższym poziomie - kończy "Pepe".

Źródło artykułu: