Czyli mecze "o coś", które w rozumieniu prezesów wraz z dotacjami miejskimi "załatwią" im budżet. Po raz kolejny okazuje się, że mam rację i nie będę się z tym skrywał. Podobnie jak w sprawie tłumików, fali upadków, formy Tomka Golloba na upragnionych przelotówkach, czy układania jednorazowego toru w Warszawie. Od 15 lat niezmiennie utrzymuję, że żużla w Polsce nie stać na trzy ligi. Nie ma tylu drużyn, a ów podział wytwarza więcej zła niż pożytku. Naczelnym argumentem na "tak" zwolenników podziału na trzy dywizje jest zapewnienie emocji sportowych związanych z awansami i utrzymaniem się w lidze. Ja natomiast odpowiadam, że ów mechanizm, który rzekomo pomaga rozwijać się naszemu żużlowi powoduje dokładnie odwrotny proces - zwija polski żużel.
Sytuacja przypomina psa, który zjada swój własny ogon. Wizja awansów i spadków działa paraliżująco na prezesów, sponsorów, włodarzy miast i media. Wszystkie te grupy manipulują i sterują kibicami, którym wmawia się, że jedynym sensem pójścia na żużel są mecze "o coś", które zamiast być wisienką na torcie są niezbędną codziennością w oczach wszystkich prezesów i podstawowym elementem spinającym ich budżet, który lawiruje nad przepaścią bankructwa. Od kilkunastu lat w polskim żużlu trwa błędne koło i zaciskanie pętli na własnej szyi. Efekty tego widzimy w coraz większym stopniu. Jeśli nie mam racji, to czekam na odpowiedź wszystkich tych, którzy twierdzili, że trzy ligi zapewniają emocje, rotację i rozwój dyscypliny. Czekam na ich odpowiedź, czy to nastąpiło?
Nie nastąpiło i nie nastąpi. Od lat dyskutuje się nad sprawnymi przepisami, które ukrócą samowolę finansową. Od lat w ogóle ich nie czytam. Każdy, kto choć odrobinę ma oleju w głowie nie będzie do nich przywiązywał wagi, a po drugie ich wymyślał, bowiem nikt nie wymyślił i nie wymyśli regulaminu rozgrywek sportowych, który skutecznie respektowałby i nadzorowałby ludzi w wydawaniu ich własnych bądź klubowych pieniędzy. Jeden jedyny skuteczny nadzór to własny mózg. Każdy, kto będzie chciał zadłużyć żużlowy klub zrobi to bez wahania. Tak często się dzieje, bo funkcja prezesa klubu żużlowego, to szansa na lans i furtka do prywatnych interesów. Przykładów z ostatnich lat nie brakuje. To bardzo ciekawe, że ci ludzie - na co dzień właściciele prywatnych firm - zadłużyli kluby żużlowe, ale nie własne firmy, które ciężko budowali od podstaw i z powodzeniem rozwijają.
Tam doskonale wiedzą jak rachować pieniądze, natomiast żużel to trampolina do kariery politycznej, biznesowej bądź działacza żużlowego na poziomie centralnym, z czego też można nieźle żyć i przy okazji zwiedzać świat. Zresztą z tym naszym żużlem pod względem finansowym wcale nie jest tak źle! Na przestrzeni ostatnich 25 lat, czyli wolnej Polski i pluralizmu, wszystkie kluby żużlowe albo stały na skraju bankructwa albo zbankrutowały! Różnica polegała na tym, że wcześniej wystarczyło zmienić literkę w nazwie klubu i można było hulać od zerowego konta w następnym sezonie, a teraz trzeba zginać kark nad fakturami i ugodami.
Kogel-mogel, czyli żużlowy galimatias
Bankructwo z de facto utworzeniem nowego klubu przerabialiśmy w Bydgoszczy, Wrocławiu, Grudziądzu, Krośnie, Rybniku, Ostrowie, Opolu, Łodzi, Gdańsku, Tarnowie, Częstochowie, Pile, Lublinie, czy Zielonej Górze. Bankrutem był bądź ponownie jest: Leszno, Gorzów, Rzeszów, Toruń, Gniezno, padła Warszawa, Machowa, Świętochłowice i Poznań. Tak często zachwalane z perspektywy upływającego czasu lata 90. w niczym nie były lepsze od obecnych. Ostrów nie jeździł w lidze, prezesa Marcinkowskiego z Wrocławia prokurator za przekręty wsadził do pierdla, działacze w Lublinie rozkradli Motor, Roman Niemyjski z Rybnika w ciągu jednego sezonu zniszczył ROW, cudotwórca z USA i sprzedawca pieczarek Zbigniew Morawski zbankrutował w Zielonej Górze, a w Rzeszowie latem podczas meczu z Polonią Bydgoszcz w 1992 roku na koronie stadionu porozstawiano kubły przypominające wyborcze urny na datki od kibiców, bo w klubowym sejfie grasowało echo. W urnach najwięcej uzbierało się powrzucanych przez dzieci papierków i połamanych gałęzi.
Od tamtej pory minęło 23 lata, a mentalność i sposób uprawiania żużla przez działaczy nie tylko w Rzeszowie nie uległy zmianie. Prowizoryczne urny zastępuje internet, gdzie działacze Stali Rzeszów wydali oświadczenie z prośbą o datki i zobowiązali się każdą złotówkę wydać rzetelnie. Gospodarność klubów żużlowych nie zmieni się dopóki prezesi nie będą ryzykować własnym majątkiem, bądź rada nadzorcza nie będzie pociągała ich do odpowiedzialności cywilnej. W radach powinni zasiadać główni sponsorzy oraz przedstawiciele urzędów miasta i innych sponsorów, którzy kładą niemałe pieniądze. Prezesem powinien być menedżer, który realizuje strategię właścicieli klubu. Tylko ktoś taki będzie zainteresowany bytem klubu żużlowego, bo inaczej straci dobrze płatną pracę. Tak jest w Gorzowie, czy Lesznie, gdzie istnieje funkcja dyrektora sportowego, i takie rozwiązania zdają egzamin. Tymczasem w Rzeszowie od dwóch lat prezes "pracuje" za darmo.
Obecnie dla prezesów-dyktatorów bez odpowiedniego nadzoru klub żużlowy to trampolina do kariery bądź biznesu za cudze pieniądze bez żadnego ryzyka. Byliby frajerami, gdyby nie ryzykowali i nie balansowali na krawędzi ryzyka na zasadzie: a nuż się uda i wejdę do play-off, nikt nie złapie kontuzji, a na trybunach będzie komplet publiczności. Jeśli plan się powiedzie nagroda może być sowita, jeśli nie... to nie. W temacie płynności finansowej klubów nic nie zmienimy. Ani ja, ani nikt inny nie wymyśli patentu na zdrowe finanse w sporcie żużlowym. Pozostaje mieć nadzieję, że kluby w coraz mniejszym stopniu będą przypominały prywatne folwarki, w których prezes-dyktator pociąga za wszystkie sznurki i w razie najmniejszego sprzeciwu usuwa niewygodne pionki na klubowej planszy, czego przykładem jest nawet tak potężny klub jak Falubaz Zielona Góra. Natomiast pozostaje kwestia zasad sportowych.
Dalsza część tekstu na drugiej stronie.
[nextpage]Więcej sportu w sporcie, więcej żużla w żużlu
Jestem maniakiem żużla. Interesuje się tym sportem od 30 lat. Żużlowi poświeciłem całe życie, ale nie nadążam nad regulaminami w polskiej lidze żużlowej. Powiem więcej - i nie zamierzam, bo zwyczajnie mam tego dość. Niby żadna strata - jeden Drozd. Tyle, że kochani prezesi, możecie wierzyć bądź nie, ale tak myśli coraz więcej kibiców. Ci niedzielni już dawno temu stracili jakąkolwiek rachubę w regulaminach. Gdy zasiadłem na meczu barażowym w 2014 roku na trybunach ostrowskiego stadionu i otworzyłem program dotarło do mnie, że nie mam pojęcia o wielu zasadach rozegrania tego meczu. Po ile biegów jadą juniorzy? Czy za taśmę jedzie rezerwowy? Czy jeszcze w tej lidze są jokery? W których biegach można zastosować taktyka? Czy juniorzy mogą jechać w nominowanych?
Reguł nie ogarniają nie tylko kibice, dziennikarze, ale również i działacze. Gdy odbywałem staż sędziowski bardzo często zdarzało się, że odmawialiśmy przyjęcia zmiany kierownikowi drużyny, bo zabraniał tego regulamin. Zdarzało się, że i sędziowie główni zapominali się, że to nie ta liga.
Do znudzenia będę powtarzał, że każda zmiana, każde udziwnienie i komplikacja regulaminów rozgrywek jest ciosem w dyscyplinę i w cierpliwość kibica. Nie wiem, w jaki sposób jaśniej można wam to przedstawić. Wszystko, co jest proste, klarowne i czytelne broni się samo i najskuteczniej. Te żelazne reguły rządzą zwłaszcza showbiznesem, a takim jest sport zawodowy. Kiedyś dziennikarz z Gorzowa Robert Borowy napisał piękne słowa: żużel jest prostym, małym i fajnym w odbiorze sportem i po co go komplikować? Takie też jest moje zdanie. Próbujemy z żużla zrobić salony, a taki nigdy nie będzie. Tymczasem to, co wy drodzy prezesi od lat proponujecie, to wyższa szkoła gimnastyki sportowej. Z przystępnego sportu motorowego robicie qwazi światowe i profesjonalne rozgrywki. Życie zmusza was do normalności, ale wy jednak za wszelką cenę nie dajecie za wygraną. Grupy, play-offy, dodawanie punktów, ten w grupie z tamtym, a tamci gdzie indziej, bo jeżdżą nad Morzem Bałtyckim.
Co to wszystko ma być? Żyjecie oderwani od rzeczywistości. Komu i czemu to ma służyć? Chyba tylko wam, żeby szybko odjechać sezon za sołtysowe pieniądze i ewentualnie dorobić na play-offie, który każdy z was przed sezonem zakłada jak jeden mąż, że się w nim znajdzie. Władysław Gollob zmyśla, że nie było więcej terminów, gdy tymczasem finaliści odjadą 16 spotkań. Większość z was narzeka, że nie ma kasy na kilka spotkań więcej. Wystarczy mniej płacić, aby znaleźć fundusze na dodatkowe mecze i starczy nawet przy obecnych budżetach. Skoro biedny Rawicz stać było na 10 meczów za 400 tys., to wychodzi, że za milion spokojnie można odjechać dwadzieścia spotkań. Tymczasem budżety są 2-3 razy większe. Przy większej liczbie meczów więcej będzie sprzedanych biletów i łatwiej o sponsora. Przy dziesięciozespołowej ekstralidze w naturalny sposób wyłoni się kandydat na beniaminka w normalnej sportowej walce oraz rozłożą się siły drużyn.
Nie odpowiadajcie mi o spadku poziomu. Ludzi, którzy chodzą na żużel dla poziomu i mają pojęcie o poziomie jest maleńka garstka. Chodzi się na swoją drużynę, punkty i miejsce w tabeli. Nie piszcie mi, że nie ma zawodników na 10 drużyn w ekstralidze. To brednia do kwadratu. Sensem sportu jest różnorodność klasy zawodników, ich rozwój, dążenia do bycia lepszym, niespodzianki i sensacje. Tymczasem wy niczym Dyzio marzyciel bujacie w chmurach o samych pewniakach ze średnią 2,0 i wtedy wszyscy będziecie mistrzami na poziomie. Słyszę głosy, żeby nie powiększać ekstraligi, bo wtedy będzie brakować dobrych zawodników i zacznie się przebijane. Jesteście jak dwuletnie dzieci z założonym pampersem, przed którymi chowa się wszystkie niebezpieczne przedmioty, żeby sobie krzywdy nie zrobiły. Jak można was poważnie traktować, gdy wypowiadacie podobnie żałosne słowa? To zróbcie 4-zespołową ekstraligę. Kto wie, może wtedy żużlowcy będą wam płacić?
Podążacie tropem zachodnich kolegów po fachu, którzy na przestrzeni dziesięcioleci dokonywali cudownych korekt w przepisach, które miały zasypać ich kieszenie pieniędzmi. Wprowadzili zamknięcie ligi, które zadało ogromy cios sportowemu duchowi dyscypliny. Spowodowało odpływ kibiców i mniejsze zainteresowanie. W Anglii i Szwecji zanikło poczucie sensu sportowej rywalizacji. Jokery, ksm-y, zet zetki i inne dziwactwa już się im przejadły i odbijają się czkawką. Wiele tych cudownych zmian mających uatrakcyjnić żużel nie wypaliło i przypominały krzyk wołającego na pustyni. Brytyjscy promotorzy wprowadzili ksm w 1977 roku i od tamtej pory liga brytyjska notuje regularny spadek popularności. Polscy prezesi uczą się, ale nauki bywają bolesne. W tym kopiowaniu zachodnich bzdur wykazują się mentalnością prowincjonalnych chłopków roztropków. Recepta na to wszystko jest jedna – prostota:
- 2 ligi, ekstraliga 10, 1 liga reszta,
- ten sam regulamin w każdej lidze,
- play-off maksymalnie rozbudowany do 4 drużyn i półfinałów,
- brak jokerów,
- brak ksm,
- brak zz (ewentualnie za lidera drużyny pod wglądem ksm),
- brak rezerw za taśmy,
- 8 osobowy zespół,
- 6 zawodników w tym min. jeden junior i max. dwóch obcokrajowców,
- dwóch krajowych rezerwowych, pod siódemką junior, pod ósemką dowolnie,
- rezerwowy junior może zmieniać każdego zawodnika, senior wyłącznie seniorów,
- wymagana liczba zawodników w drużynie to sześciu,
- gość tylko na zasadzie, że z niższej ligi do wyższej,
- otwarta ekstraliga.
Te zasady wydrukujcie sobie prezesi i powieście w klubie, w samochodzie i nad łóżkiem. Każdy zapis jestem w stanie obronić argumentami i chętnie to zrobię w każdych okolicznościach, czasie i miejscu. Tych zmian nie żądam ja, tych zmian żądają kibice.
Grzegorz Drozd
No to mają upadki klubów,bankructwa,kadłubowe rozgrywki i żenująco niską Czytaj całość