WP SportoweFakty: Jak w momencie gdy wygrywałeś pierwsze biegi ligowe w swojej karierze wyobrażałeś sobie pierwszy sezon w kategorii seniora?
Kacper Gomólski: Mówiąc szczerze, przed sezonem bardzo denerwowały mnie te wszystkie pytania: Jak sobie poradzisz w gronie seniorów? To było takie nadmuchiwanie jakiegoś balonu, który nie wiem co miał na celu. Każdy żużlowiec w pewnym momencie do tego etapu dojdzie, a ja się tego nie bałem. Bardziej obawiałem się zmiany klubu i toru. Życie pokazało, że mimo wszystko był to ciężki sezon i nie najlepszy w moim wykonaniu. Z perspektywy czasu wydaje mi się, że to, że był on akurat pierwszy w roli seniorów, to tylko jeden z powodów, ale nie główny.
Mówi się, że wejście w wiek seniora weryfikuje umiejętności zawodnika. Jak po tym sezonie możesz ocenić swoje perspektywy na przyszłość?
- Tak się stało, że podczas pierwszego roku w gronie seniorów miałem dużo jazdy. Właśnie to był cel, jaki postawiliśmy sobie z teamem przed sezonem. Analizowaliśmy inne przypadki zawodników i głównym problemem w pierwszym sezonie po przejściu w wiek seniora był brak jazdy. Ja podpisałem kontrakt w Szwecji, a przed samym sezonem doszła Anglia. Wbrew wszystkiemu obie ligi dużo mnie nauczyły. W Szwecji co prawda nie błyszczałem, bo gdziekolwiek jechałem, debiutowałem na tych torach. Z kolei Anglia dużo mi dała i wierzę, że podniesie to moje umiejętności i zaprocentuje.
Skład KS-u Toruń był tak zbudowany, że o miejsce w składzie walczyłeś mimo wszystko tylko z juniorami. Czy brak walki o miejsce w kadrze meczowej był dla ciebie plusem, czy jednak element rywalizacji by się przydał?
- Przed sezonem klub jasno stwierdził, że walki o skład nie będzie, a mi zależało na częstotliwości jazdy. To, że tej walki nie było nie oznaczało, że nie miałem motywacji. Przecież na plecach miałem Pawła Przedpełskiego, zresztą mojego dobrego kumpla. Był on w tym roku niesamowity. Każda wpadka w meczu otwierała mu szansę wskoczenia za mnie, więc gdzieś siedziało w głowie to, że trzeba od początku jechać, bo Pawełek tylko czeka na to by wyskoczyć z rezerwy zwykłej, a w ciężkiej sytuacji i taktycznej.
Z pewnością cele przedsezonowe dla całej drużyny były dużo wyższe. Co było głównym czynnikiem, przez który nie zdobyliście medalu?
- Tak naprawdę nasz przedsezonowy cel został zrealizowany, bo awansowaliśmy do play-offów, ale apetyty rosną. Półfinał z Fogo Unią Leszno, to była nasza szansa. Jestem pewien, że gdyby nie moja czerwona kartka, to zaliczka przed rewanżem byłaby wyższa. Ta kartka trochę wybiła drużynę z rytmu w meczu. Czego jeszcze zabrakło? Jak już kiedyś wspomniałem mi osobiście, jako nowemu zawodnikowi w drużynie zabrakło czasem podpowiedzi od starszych kolegów, którzy MotoArenę znają od pierwszego treningu z 2008 roku. Wiem, że jestem zawodowcem i muszę z tym sobie radzić i w wielu przypadkach się udało, bo z teamem szukaliśmy wiele razy i czasami coś wypaliło.
Moim zdaniem kolejnym problemem jest to, że Motoarena jest świetnym stadionem ze znakomitą infrastrukturą, a co za tym idzie jest tutaj dużo imprez. Inne kluby ekstraligowe mają maksymalnie po jednym turnieju w sezonie, a w Toruniu był turniej jubileuszowy Adriana Miedzińskiego, Speedway Best Pairs, eliminacje do SEC, SEC, czy na koniec sezonu Grand Prix. To masa imprez, w których startują zawodnicy z czołówki i gdy mieli kilka okazji, by w danym roku pojechać na toruńskim torze, łatwiej im było się spasować podczas meczów ligowych, przez co my się męczyliśmy.
Mówi się, że toruński klub sonduje wiele uznanych nazwisk w kontekście wzmocnień na nowy sezon. Czy widzisz dla siebie miejsce w składzie KS-u w 2016 roku?
- Zdaję sobie sprawę, że zawiodłem oczekiwania klubu, jednak nie uciekam od odpowiedzialności i biję się w pierś. Przyznaję, że kilka meczów zawaliłem. Rozmawiałem już z wiceprezesem Gajewskim i on doskonale wie gdzie leżały problemy, które chcę wyeliminować. Chciałbym się zrehabilitować bo wiem, że w przyszłym roku może być już tylko lepiej. To od prezesa zależy, czy jest w stanie mi zaufać. Ja daję od siebie zawsze sto procent. Tak było w Gnieźnie, w Tarnowie, a w tym roku starałem się w Toruniu. Sezon był ciężki. Play-offy zapewniliśmy sobie wygrywając jednym punktem. Liga była wyrównana, a żużel to nie skoki narciarskie i stylu się tutaj nie ocenia. Nikt nie będzie pamiętał, że wygrałem w Zielonej Górze z Protasiewiczem, czy w Lesznie z Pedersenem, co z perspektywy czasu mogło przyczynić się do awansu do fazy play off. Klub rozliczy mnie za całokształt. Wierzę, że dostanę szansę, a ja będę mógł się odpłacić.
Mówi się o ogromnych problemach Startu Gniezno, który jednak się utrzymał w Nice PLŻ. Czy wierzysz w to, że sytuacja klubu którego jesteś wychowankiem wyjdzie na prostą?
- Mieszkam w Gnieźnie, a w Starcie jeździ mój brat Adrian. To miasto i klub zawsze są mi bliskie pomimo, że wiele osób będzie myślało inaczej. W tych ciężkich chwilach, klub z Gniezna zawsze mógł na mnie liczyć, czy też na moich mechaników. Trenowałem z chłopakami, brat mógł korzystać z mojego sprzętu, a w trakcie meczów mechanicy pomagali innym chłopakom. Nie umiem przejść obojętnie wobec tego, co tu się dzieję i bardzo bym chciał, żeby się poukładało.
[nextpage]Czy wierzysz w to, że jeszcze kiedyś wrócisz do Startu jako zawodnik tego klubu?
- Nigdy nie mów nigdy. Wiem, że kiedyś bardzo mocno mnie rozliczano z pewnej deklaracji ale wierzę, że kiedyś będą takie możliwości. Kiedy wszystko będzie tu poukładane, wyjdzie na prostą, a ja będę widziany przez miejscowych działaczy, to czemu nie?
Wiele klubów ma ogromne problemy finansowe. Czy po doświadczeniach zawodników z ośrodków budujących wirtualne kontrakty należy obecnie mocno sondować rynek, czy myślisz że zawodnicy nadal będą głównie patrzeć na obiecane sumy pod kontraktami?
- Mówiąc szczerze, sam nie wiem. Ja patrzę na siebie i wiem, że mogę wskoczyć na wyższy poziom. W moim przypadku kontrakty budowane są tak, żebym mógł zakupić dobry sprzęt umożliwiający mi starty z najlepszymi. Ja w porównaniu do innych nie mam tak bogatej bazy sponsorskiej, a i tak jest lepiej, bo w tym roku dołączyły do mnie dwie firmy - Nice oraz Kapi Meble, które mi zaufały i było mi dużo łatwiej zbudować budżet. Pieniądze z kontraktu staramy się wyliczyć tak, żeby moja oferta była korzystna dla klubu, przy równoczesnej możliwości zbudowania dobrej bazy sprzętowej.
Czy bierzesz pod uwagę starty w niższej lidze, czy po przejściu do najwyższej klasy rozgrywkowej trudno jest pochylić głowę i szukać motywacji szczebel niżej? Co by ci więcej dało na tym etapie kariery?
- Wierzę w siebie i swoje możliwości. Potrafię rywalizować z najlepszymi. Nie boję się tego i nigdy nie bałem. W tym roku udało mi się pokonać kilku świetnych zawodników. Wierzę, że jeśli wyeliminuję błędy, które zauważyliśmy z moim teamem i dostanę szansę z toruńskiego klubu udowodnię, że mogę jeździć w najlepszej lidze świata.
Z KS-em Toruń nie udało ci się osiągnąć sukcesu, ale inaczej było w Anglii. Jak smakowało zwycięstwo w Elite League?
-To było coś niesamowitego. Zresztą cała faza play off, była dla mnie i dla całej drużyny udana. Co prawda mecze wyjazdowe remisowaliśmy, ale w spotkaniach przeciwko Coventry Bees udało mi się łącznie uzbierać 20 punktów. Bardziej obawialiśmy się Belle Vue w finale, ponieważ w fazie zasadniczej zrobili dobry wynik u nas na torze. Dodatkowo tor w Manchesterze nie jest moim ulubionym - mogę powiedzieć wprost, że go nienawidzę. Wiedziałem, że tam każdy punkt będzie ważny. Udało mi się przywieźć za swoimi plecami rywali w dwóch biegach, ale w trzecim starcie już zanotowałem upadek i skasowałem motor. Mieliśmy dwa dni na dojście do ładu z potłuczeniami i z motocyklem. Finał rozpocząłem fatalnie, później jednak pozmieniałem z moim mechanikiem trochę w motorze i dwa ostatnie wyścigi wyszły mi fenomenalnie. Bieg czternasty mógł już zadecydować o naszym tytule. Wyszliśmy z Dakotą Northem dobrze, jednak on upadł i widząc, że prowadzę zbiegł na murawę. Ja gnałem ile sił do przodu, a gdy okazało się, że dowiozłem trzy punkty zapewniające nam tytuł, byłem niezmiernie szczęśliwy. Cieszyłem się jak dziecko, bo cały sezon nie układał się dla mnie, a w tak ważnym biegu wytrzymałem presję i dowiozłem te ważne punkty. To wspaniałe uczucie. Poole Pirates to świetny klub, a my mieliśmy znakomitą atmosferę. Razem żyliśmy, jeździliśmy na obiady, czy na spacery po mieście. Ta atmosfera według mnie dała nam złoto. Cieszę się, że mogłem być częścią tej drużyny, bo dużo się nauczyłem w tym roku w Anglii, a moja zdobycz punktowa pomogła zdobyć trzeci tytuł z rzędu dla Poole, bo cały finał wygraliśmy tylko jednym punktem!
Jak byś porównał atmosferę, która jest i w parku maszyn i na trybunach w Polsce i w Anglii?
-Jak wspomniałem byliśmy drużyną z prawdziwego tego słowa znaczenia. Gdy były odwoływane mecze, kolejne spotkanie było za kilka dni, zostawaliśmy wszyscy w Anglii i przykładowo jechaliśmy do Davey'a Watta, albo z Maćkiem Janowskim spędzaliśmy długie noce grając w FIFĘ. Ta atmosfera potem przenosiła się na parking. Każdy żył wynikiem drugiego kolegi, a jak tylko mogliśmy, to sobie pomagaliśmy. Najlepszym przykładem jest Krzychu Holder. W Anglii, gdzie nie ma tej presji jest wyluzowany, podpowiada, chodzi, żartuje w parku maszyn. A w lidze polskiej w Toruniu dochodzi już większa presja na wynik i ten sam zawodnik siedzi w swoim boksie skoncentrowany i poważny.
Mimo, że mówi się że jest to szkoła żużla, z brytyjskiej ligi odeszło w ostatnich latach wielu zawodników. Jakich elementów nauczyłeś się na wyspach, co możesz przełożyć podczas jazdy w Polsce?
-Dla mnie osobiście Anglia to szkoła, w której uczę się dużo techniki, ale też sam muszę znaleźć ustawienia motocykla i dużo z tego wynoszę. Jeżdżąc w Poole jestem sam z moim mechanikiem. Nie ma mojego taty, który ma dużą wiedzę i w Polsce często podpowiada. Tam jestem zdany na siebie i mechanika i musimy czasami metodą prób i błędów wybrać odpowiednie rozwiązania. To dla mnie najważniejsze co daje Anglia. No i liczba spotkań - to jest na wielki plus.
[nextpage]Jest powszechna opinia, że w Polsce się zarabia, a w Anglii się jeździ i szlifuje formę. Czy jako zawodnik mistrza Elite League możesz powiedzieć, że w pewnym stopniu musiałeś dołożyć do interesu, czy jednak nie jest tak źle jak się mówi?
- W Poole Pirates bardzo profesjonalnie podchodzi się do tematu. Pomimo, że stawki za punkt może nie były tak duże, jakie z moich informacji bywają w innych klubach, dba się tu o wszystkie inne aspekty, których inne drużyny nie gwarantują. Mam 22 lata, a byłem już w trzech angielskich drużynach. Peterborough było świetnym klubem, jednak ja wtedy nie byłem jeszcze na tyle przygotowanym zawodnikiem, żeby osiągnąć lepszy wynik. Osobna kwestia to poukładanie wszystkiego logistycznie. Ja nie musiałem się o to martwić. W Polsce dbał o to mój menadżer. Wyglądało to tak, że dzień przed wylotem pisał mi, że lecę z danego miejsca o odpowiedniej godzinie do konkretnego hotelu. Ja dawałem tylko cynk mojemu mechanikowi w Anglii, gdzie ma mnie odebrać. Często zdarzało się, że leciałem w to samo miejsce, co Maciek, czy Chris. Wówczas zdarzało się, że jeden mechanik odbierał nas razem. Z tego co już wyliczyłem, na pewno nie dołożyłem do Anglii.
Czy planujesz zostać w Elite League? Jak tak, to w jakim klubie?
- Bardzo bym chciał i to jest mój plan. Był moment w tym roku, że nagromadzenie startów było naprawdę dużo, ale mogę z pełną świadomością powiedzieć, że Anglia mnie uratowała. Nie miałem czasu na zaprzątanie głowy słabą niedzielą, bo musiałem wziąć się w garść i jechać na całego dla Pirates. Jeśli będzie szansa, to chciałbym zostać w Poole. Zżyłem się z miastem, klubem i kibicami. Poznałem wiele wspaniałych osób i chciałbym tam zostać.
W Elitserien zająłeś ostatnie miejsce z Lejonen. Czy zaledwie jedno zwycięstwo w dwunastu meczach było dla ciebie zaskoczeniem? Stać was było na więcej, czy jednak inne zespoły miały wyższy potencjał?
- Ciężko mi powiedzieć. Mieliśmy fajną drużynę, a jednak to nie zagrało. Ja sam debiutowałem w Szwecji i wiele razy nie wiedziałem jak jechać, bo przyjeżdżałem na dany tor pierwszy raz w życiu. Do tego sprzętowo też się gubiliśmy. Jeśli chodzi o całą drużynę, to czasami zabrakło moich punktów, ale też nie mieliśmy lidera z prawdziwego zdarzenia. Dużą robotę robił Peter Kildemand, ale myślę, że reszta chłopaków z którymi jeździliśmy w jednym klubie miała po prostu gorszy sezon.
Czy spodziewałeś się tego, że po ciężkim sezonie w Lejonen otrzymasz ofertę z Dackarny, która awansowała do play-offów?
- Szczerze? Nie. Nie sądziłem, że jakikolwiek klub będzie zainteresowany moją osobą w Szwecji. Mój menadżer co prawda dał mi jakiś czas temu sygnał, że jest zainteresowanie ze strony mistrza tego kraju - Elit Vetlanda. Ale z tego co wiem, nie udało się dogadać kilku kwestii i ostatecznie Vetlanda postawiła na innego zawodnika. Kilka dni później okazało się, że Dackarna chce mnie w składzie. Gdy tylko usłyszałem koncepcję składu, od razu przypadła mi ona do gustu. W zespole z Mallili mają jeździć moi dwaj bliscy kumple - Patryk i Maciek, a także Michael Jepsen Jensen, z którym się dobrze znam oraz koleguję. Jest on Duńczykiem, mającym inny charakter niż większość zawodników z jego kraju. Razem jeździliśmy przez dwa lata w Grindsted w lidze duńskiej. No i dochodzi do tego Szwed Peter Ljung, który jeździł w Starcie Gniezno podczas, gdy byłem jeszcze juniorem. Z tego co pamiętam był zawsze pomocny i uśmiechnięty, sam zresztą nazywał mnie Mr. Upadek, bo pierwsze lata juniora dosyć często kończyłem wysiadką z motoru.
Jak rozwiązywałeś logistycznie starty w trzech ligach? Czy nie był to dla ciebie problem, w kontekście regeneracji i odpowiedniego przygotowania się do zawodów?
- Na całe szczęście ja nie musiałem o to dbać. Mam tak zbudowany team, że każdy wie co ma robić. Ja tylko wsiadałem do samolotu i busa. Po wylądowaniu czekali na mnie chłopacy w Szwecji albo mój mechanik w Anglii - Kamil. Logistycznie byliśmy więc dobrze zorganizowani, ja musiałem zregenerować się w hotelu lub busie. Inaczej było, gdy mecz był w Poole. Dosyć wcześnie byłem już u siebie w domu i do wieczora mogłem spokojnie się wyspać, zjeść i jechałem na mecz.
Czy w drugim sezonie w wieku seniora myślisz o sukcesach indywidualnych, czy wolisz skupiać się na jeździe w lidze?
-Z racji tego, że w sezonie 2014 zająłem drugie miejsce w finale Złotego Kasku, w tym roku w nagrodę byłem rozstawiony w eliminacjach światowych do cyklu Grand Prix. Przed sezonem postanowiłem, że chce znaleźć się w finale Grand Prix Challenge i ten cel przy odrobinie szczęścia udało się zrealizować. Przed kolejnym sezonem również postawię przed sobą jakieś cele indywidualne, do których będę dążył. Na ten moment priorytetem jest sprawa przynależności klubowej w Polsce.
Rozmawiał Michał Gałęzewski
Klub toruński miał to chyba wkalkulowane w swój sezon. Jest tekst w SF: "KS Toruń zadowolony z sezonu. Cel został zrealizowany...Kacper Gom Czytaj całość