Odchodzą znani i mniej znani

 / Znicz
/ Znicz

Każdego roku odchodzą od nas ludzie, znani - bliscy, często kochani bądź całkiem dla nas obcy - nieznani. Dzień Wszystkich Świętych i Zaduszki przywołują ich naszej głębszej refleksji.

Szczególnie zaś pamiętamy zmarłych z ostatnich miesięcy, tygodni, dni. Środowisko żużlowe jest specyficzną społecznością. Walczymy z sobą, czasem bijemy się na argumenty, czasem krytykujemy bezmyślnie, ale gdy trzeba - w chwilach bolesnych - jesteśmy razem. W mijającym roku pożegnaliśmy ludzi żużla, zawodników, trenerów, działaczy, ale także wielu zwykłych zapaleńców, przepełnionych miłością do speedwaya.
[ad=rectangle]
Szczególne emocje, kontrowersje i rozliczne wątpliwości budzi każdorazowo śmierć

żużlowca po upadku na torze. Grzegorz Knapp miał zaledwie 35 lat, to ostatnimi czasy często bywa wiek szczytu kariery zawodniczej. Niestety pierwszy dzień tegorocznego lata okazał się ostatnim dniem życia młodego człowieka. Grzegorz zginął podczas zawodów w Belgii, uderzając w niebezpieczną twardą bandę z taką siłą, że próby natychmiastowej pomocy spełzły na niczym. Od 2009 roku poczynając Knapp stał się z czasem najlepszym w Polsce specjalistą od lodowej odmiany speedwaya, meldując się w końcu w światowej czołówce. Gdy chodzi o klasyczny żużel, zaczynał w Grudziądzu w 1997 roku, po czym przeniósł się do Lublina, startował w Rosji, a w sezonach 2007 i 2008 reprezentował kluby Gdańska i Rawicza. Później ścigał się też w Krośnie.

Jeszcze w końcówce roku zeszłego, tuż po świętach Bożego Narodzenia 2013 w wieku 79 lat zmarł Ludwik Jaskulski, krotoszynianin uważany za ikonę zielonogórskiego żużla. Śp. Ludwik zaczynał w Gwardii Krotoszyn w 1953 roku, gdzie wytrwał do roku 1957, by po dwóch latach w Ostrowie zawitać do Winnego Grodu. Tu przez piętnaście lat podnosił Zgrzeblarki i Falubaz ku największym sukcesom w historii klubu - jako waleczny do bólu zawodnik, a potem przez kolejne dekady jako mechanik, kierownik drużyny oraz znakomity toromistrz - aż do roku 2004. W 1966 roku "Jaskuła" wykręcił bardzo przyzwoitą średnią w I lidze 1,61 na bieg, zaś najlepszą w drugiej 2,10 miał w roku 1971. Przy czym trzeba pamiętać, że konkurencja była ogromna, bo to były lata wielkich nazwisk polskiego żużla Kapały, Kaisera, Żyty, Maja, Tkocza, Woryny, Wyglendy, Waloszka, Rosego, Migosia, Pogorzelskiego, Podleckiego. Jako działacz był współtwórcą magii wielkiego Falubazu z lat 80 ub. wieku.

W maju br. zanotowaliśmy ze smutkiem aż dwa wielkie odejścia. W połowie miesiąca zmarł Jan Mucha, miał 74 lata. Obok Pawła Waloszka to jedna z dwóch legend wyrosłych na świętochłowickim "hasioku". Zawodnikiem był perfekcyjnym, co dokumentował szczególnie w rozgrywkach ligowych, trochę mniej szczęścia mając do międzynarodowych aren, choć z orłem na piersi występował wielokrotnie w różnych turniejach, m.in. w finałach DMŚ, zdobywając z kolegami dwa brązowe medale w latach 1970 i 1974. W pamiętnym finale IMŚ w Chorzowie w 1973 roku okazał się dziewiątym żużlowcem świata. Najwyżej w IMP był w roku 1976, stając tuż za podium. Był nie tylko świetnym żużlowcem (m.in. pierwsza trójka zawodników z najwyższą średnią w ekstraklasie w latach 1971 i 1973), ale również innowacyjnym mechanikiem i człowiekiem przedsiębiorczym. Do końca życia pozostał wziętym biznesmenem w branży samochodowej.

Pod koniec maja z Anglii nadeszła wiadomość o śmierci światowej sławy speedwaya. Malcolm Simmons miał skończone 68 lat, był wicemistrzem świata indywidualnie (Chorzów 1976), mistrzem świata drużynowo i w jeździe parami z Anglią - niejeden raz. Na brytyjskich torach różnych klubów brylował przez trzydzieści lat (1963-1993).

Naszą polską sławę Bóg zabrał do swej niebiańskiej drużyny 23 września br. na

progu tegorocznej jesieni. Henryk Glücklich, ur. 22 stycznia 1945 roku w Rybniku, zaczynał w Górniku, ale nie dane mu było zasilić sławnej drużyny ROW, bo po kontuzji działacze nie pochylili się nad losem rozbitego młokosa. W 1963 roku wyjechał więc do Bydgoszczy, gdzie znalazł swoje miejsce na Ziemi i swoje sportowe spełnienie. Okazał się wielkim "Małym Wojownikiem". Poprowadził bydgoską Polonię do tytułu DMP 1971 z najlepszą średnią w najwyższej lidze. Był mistrzem Polski najlepszych par w 1974 roku. Wraz ze złotą polską kadrą roku 1969 został w rodzinnym Rybniku mistrzem świata, a jego zwycięski pojedynek z Ivanem Maugerem jest wspominany do dziś.

Mniej trochę znanym żużlowcem, choć uważanym za jeden z większych talentów z Wrocławia, był zmarły w styczniu tego roku Ryszard Jany. We Wrocławiu się rodził w 1954 roku, we Wrocławiu żył, uczył się, Wrocław miłował, tu i tylko tu startował, pracował - żył, kochał, balował - tu niestety stanowczo przedwcześnie zmarł. "Żółty" był ulubieńcem wrocławskich kibiców, piątym żużlowcem MIMP 1974, szóstym zawodnikiem finału IMP 1975, dwukrotnie srebrnym medalistą MPPK i raz brązowym medalistą tych rozgrywek. Dwanaście długich lat reprezentował swoją ukochaną Spartę Wrocław w rozgrywkach ligowych (lata 1974-1985).

Gdy Jany we Wrocławiu karierę zaczynał, u kresu swojej był właśnie w 1974 roku, prawie dekadę od niego starszy, torunianin Bogdan Szuluk (1945-2014). Był on zawodnikiem podobnego formatu, bardzo przydatny dla drużyny, w tym przypadku Stali Toruń, ale mniej tytułowany indywidualnie. Jako utalentowany junior zdobył brązowy medal MIMP w 1967 roku, a wśród seniorów raz błysnął niespodziewanie, zajmując wysokie piąte miejsce w pamiętnym (szczególnie traumatycznym dla śp. Henryka Glücklicha, któremu tylko defekt motoru odebrał zasłużony tytuł czempiona) finale IMP w 1972 roku w Bydgoszczy. Dwie kontuzje w 1973 i 1974 roku przerwały tę karierę u samego jej szczytu. Bogdan Szuluk zmarł w lipcu br. mając 69 lat.

Bardzo znaną i zasłużoną postacią w polskim żużlu był pochodzący z rodzin Kresowych Mieczysław Cichocki, który zmarł we wrześniu 2014 roku, dożywając wieku 85 lat. Był polskim patriotą, harcerzem, żołnierzem AK. Od początku związany z Gorzowem, wpierw jako zawodnik, potem jako uznany trener, gdy w latach 60. Stal Gorzów pukała do elity polskiej klubowej sceny, pozostając w niej do dziś. Na początku lat 50. trafił czasowo do Unii Leszno i to z tą drużyną jako zawodnik trzykrotnie dekorowany był z kolegami szarfą z tytułem DMP (1952-1954). Nie dożył niestety tegorocznej wiktorii swojej ukochanej Stali Gorzów w Ekstralidze, ale śp. Mieczysław Cichocki w pamięci pozostanie jako protoplasta jej dzisiejszej chwały.

Krótko na żużlu startował Jerzy Molin, urodzony w 1942 roku, a zmarły w listopadzie 2013 roku. Był szermierzem, pływał wyczynowo, ale w końcu wybrał speedway. Reprezentował Kolejarz Opole zaledwie dwa lata (1962 i 1963), w końcu rezygnując pokonany przez kontuzje. Uprawiał we Wrocławiu motocross, uwielbiał nurkować i filmować, skutecznie łącząc te trudne dziedziny. Przez lata mieszkał w Niemczech, ale wrócił do ojczyzny i pod Opolem dokonał swego spełnionego żywota.

Andrzej Kołodziejczyk, urodzony w roku 1954, był żużlowcem startującym w barwach Wybrzeża Gdańsk w latach 1977-1981, co pozwoliło mu m.in. sięgnąć z kolegami po wicemistrzostwo polskiej ekstraklasy żużlowej w roku 1978. Sześćdziesięcioletni Kołodziejczyk zmarł w kwietniu br.

Podobnie do mniej znanych żużlowców należał Henryk Gólcz, były zawodnik Polonii Piła, usiłujący w 1968 roku bez powodzenia znaleźć się w składzie Polonii Bydgoszcz, zmarł w czerwcu 2014 roku dożywszy wieku 80 lat.

27 września br. zmarł znany działacz Piotr Nagel, przez długie lata ofiarnej służby

pełniący funkcje kierownika i menedżera Apatora Toruń. Jeszcze kilka lat temu (2011) wspomagał swoim bogatym doświadczeniem sekcję żużlową w Grudziądzu, gdzie piastował stanowisko dyrektora klubu GTŻ. Komentując smutną wiadomość o śmierci działacza, ZIBI1966 napisał na forum SportoweFakty.pl: "Wspaniały był z niego człowiek. Zaczynał od tenisa ale pokochał żużel i tak zostało. Pamiętam jak w Gnieźnie jako kierownik Apatora położył się w bramie parkingu, aby uniemożliwić wyjazd polewaczki na już mocno przemoczony tor. Kondolencje dla najbliższych".

Prawie równy miesiąc po wymienionym działaczu z Torunia w wieku 76 lat zmarł Ryszard Kowalski, oddający serce temu samemu klubowi Apator jako kierownik, dyrektor, wreszcie wiceprezes. Poczynając od roku 1973, aż do 1988 był znanym w Polsce sędzią żużlowym oraz członkiem GKSŻ.

Wiosną w Rybniku pochowano znanego w środowisku żużlowym człowieka. Ryszard Grima należał do nestorów rybnickiego żużla. Urodził się w lipcu 1927 roku w Rybniku. Po wojnie był bokserem Spójni Rybnik, a zarazem od pierwszych powojennych lat udzielał się w sekcji żużlowej RKM i klubach kontynuatorach jego przedwojennych tradycji - Budowlanych, Górnika i ROW. Przez 47 lat wspomagał czynnie rybnicki żużel we wszystkich latach świetności aż do roku 1990, kiedy to przeszedł na zasłużoną emeryturę. Jego nazwisko widniało w programach zawodów od wczesnych lat powojennych. Był m.in. konserwatorem, kierowcą, magazynierem, kierownikiem parku maszyn.

Na koniec pozwolę sobie wspomnieć zwykłego kibica, bardzo drogiego mojemu sercu człowieka, śp. Andrzeja Smołkę. Mój najdroższy brat zmarł tydzień temu, przegrywając trzyletnią nierówną walkę z ciężką chorobą. Był mi nie tylko starszym bratem, ale i najbardziej ofiarnym przyjacielem. To on prowadził mnie sześcioletniego malca na pierwsze świadomie odbierane zawody żużlowe (ojciec czynił to wcześniej, ale w pamięci niewiele zostało). Siadaliśmy na pierwszym łuku, Andrzej tłumaczył, że ten wysoki elegant z fajką to Maj, ten łysiejący wesołek to Staszek Tkocz, a ci dwaj szykowni młodzi - to są Woryna i Wyglenda. Uwielbiał motory, myślał o karierze żużlowca, ale poprzestał na crossach wysłużoną wueską po wyboistym terenie Hajdy, miejskiego parku w Rybniku. Do końca żużel (obok drugiego bzika: komputerów) to była jego największa życiowa pasja. Komentował rzeczowo bieżące wydarzenia na SportoweFakty.pl, posługując się nickiem "rybniczok". Uczestniczył nie tylko w zawodach na rybnickim stadionie, ale również bywał na każdym treningu, choć musiał dojeżdżać około 10 km. To on wspominał, że nie może zapomnieć chłodnego, przeszywającego spojrzenia Łukasza Romanka, tuż po treningu piątkowym 2 czerwca 2006 roku. Około godziny później Romanek już nie żył - sam odebrał sobie życie. Andrzej był wielkim fanem jego talentu, nazywając koniunkturalnych oglądaczy żużla "kibicami sukcesu", gdyż porzucają swoich idoli w razie - naturalnych przecież w sporcie - porażek swojej drużyny.

Potrzebna jest pamięć i modlitwa o spokój duszy brata Andrzeja, Łukasza Romanka i innych zmarłych, za wstawiennictwem wszystkich świętych.

Stefan Smołka

Źródło artykułu: