Robert Noga - Moje Boje: Wracamy do korzeni?

No i oto jesień już mamy, a kiedy nastaje przełom września i października, wtedy wiadomo, że trzeba się powoli układać do żużlowego snu.

W tym artykule dowiesz się o:

Niby jeszcze największe atrakcje przed nami, bo i boje o medale Drużynowych Mistrzostw Polski, jeszcze tradycyjne żużlowe święto u bratanków w Pardubicach, jeszcze Łańcuch Herbowy w Ostrowie, w godnej, jak donoszą, obsadzie i to by było na tyle jak mawiał z telewizyjnego ekranu profesor mniemanologii stosowanej. A wydarzeniem obecnego weekendu jest mecz Rosja - Polska. Przyznam szczerze, że bardzo tęsknie za taką formą międzynarodowej konfrontacji. Może dlatego, że jestem z pokolenia, które doskonale pamięta takie klasyczne mecze dwóch zespołów narodowych w oparciu o ligowe zasady. Niegdyś, to były wielkie wydarzenia gromadzące na naszych trybunach rekordowe ilości kibiców. Potem troszkę nam to spowszedniało, ale konfrontacje z Anglikami, Czechami, Rosjanami czy Szwedami zawsze traktowano jako sprawę honoru polskiego speedwaya. A bywały przecież i takie czasy, kiedy walczono jednocześnie na dwóch frontach. Jedna reprezentacja podejmowała na przykład Anglików na kilku test meczach (jak to ładnie nazywano) w Polsce, druga leciała za Kanał La Manche, którego wszak żaden Anglik tak nie nazwie, bo dla nich to po prostu Kanał Brytyjski. Bywały więc świetne mecze, radość i duma z wygranych naszych chłopaków, smutek kiedy dostawali przysłowiowe baty. Dla kibiców była to także nieczęsta okazja zobaczyć w akcji zagranicznych zawodników, także tych ze światowej czołówki. Ta epoka w dziejach naszego, ale nie tylko naszego żużla, trwająca dobrze ponad trzy dekady skończyła się gdzieś chyba na początku lat 90-tych. Może kibice pamiętają jeszcze ciekawe konfrontacje Polska - Australia z tamtych czasów?

To był jednak schyłek rywalizacji towarzyskiej w takiej formule. Nastąpiło to z kilku przyczyn. Po pierwsze na przyjacielskie test - mecze zwyczajnie zaczęło brakować czasu, to znaczy wolnych terminów w kalendarzu. Zawodnicy zaczęli jeździć w kilku ligach naraz, a wieko do trumny domknął cykl Grand Prix i ostatnio rozbudowane do monstrualnych rozmiarów, niewspółmiernych zupełnie do swojej rangi rozmaite zabawy zwane szumnie mistrzostwami Europy wszelkich odmian. Po drugie zawodnikom tego typu imprezy nie bardzo opłacają się finansowo, a wiadomo, że w dzisiejszym skomercjalizowanym żużlu wszystko co nie pachnie konkretnym sianem jest przez czołówkę traktowane po macoszemu. Po trzecie coraz mniej mamy zespołów narodowych, które są w stanie wystawić siedmioosobową drużynę złożoną z zawodników potrafiących płynnie pokonywać wiraże. No i mamy to co mamy, czyli praktycznie nic nie mamy. Mecze szumnie reklamowane jako pojedynek Polska-Reszta Świata były fajnym chwytem marketingowym, tyle, że powtarzanie ich cykliczne nie ma najmniejszego sensu. Ale mecze narodowych reprezentacji? Na przykład pojedynek Polska - Dania, albo Polska - Szwecja? Mogłoby być ciekawie? A gdyby tak spróbować rozegrania Drużynowych Mistrzostw Świata w formule meczowej? Kto wie, być może pojedynek biało-czerwonej młodzi wspartej wujaszkiem Tomaszkiem Gollobem, stanie się wskrzeszeniem dawnej tradycji? Czymś, czym kibic żużlowy żył naprawdę? Oczywiście możemy utyskiwać, że nasza reprezentacja narodowa wystawiona na to spotkanie nijak się ma do rzeczywistej, bo gdzie Hampel, Kołodziej, Kasprzak, Protasiewicz, dlaczego znowu pominięty został rewelacyjny ostatnio wśród naszej młodzieży Krystian Pieszczek, i tak dalej i tak dalej. Nowe, jak mawiają rodzi się w bólach, stare być może wraca w podobnym stanie. Ale myślę, że warto takie mecze organizować i mam nadzieję, że pojedynek Rosja-Polska to otwarcie drogi do powrotu do pięknej tradycji, czas powrotu do korzeni. Mimo kryzysu, mino komercjalizacji i tego wszystkiego, co negatywnie odbija się na tym sporcie. Ale czy tak będzie, czas pokaże. Ja w każdym bądź razie chciałbym bardzo.

Robert Noga

Źródło artykułu: