Kilka dni temu Adnrzej Witkowski powiedział w wywiadzie dla Pzeglądu Sportowego, że zawarł układ z FIM. - Po ubiegłorocznym GP Challenge w Vojens, w którym Janusz Kołodziej pechowo zajął czwarte miejsce, powiedziałem kolegom z FIM, że nie wyobrażam sobie, by zabrakło go w tegorocznym cyklu Grand Prix. Oni odparli, że jest trzech Polaków w gronie stałych uczestników, a Kołodzieja możemy zgłaszać do turniejów u nas w kraju. Po konsultacji uznałem, że lepiej mieć jedną stałą kartę niż trzy pojedyncze, bo jest w interesie polskiego żużla, by zdolny Kołodziej się rozwijał. Miedzińskiego mi szkoda, dlatego powalczymy, by pojechał z dziką kartą w Gorzowie. Poza tym musimy myśleć o tym, by w innych częściach świata żużel nie zniknął. Dając kartę Wardowi, pomagamy Australii - twierdził prezes PZM.
Dyrektor Wydziału Sportu i Turystyki UMT był mocno zaskoczony tą informacją. - Nic nie wiedzieliśmy o jakimś układzie PZM z FIM. Chyba można byłoby najpierw się skonsultować z organizatorami zawodów. Nie chcę tego na gorąco komentować. My, jako miasto, wysłaliśmy zapytanie do firmy IMG BSI, dlaczego Adrian Miedziński nie dostał dzikiej karty.
Jarosław Więckowski dodał, że na nic zdały się próby wysyłania oficjalnego pisma do władz FIM-u w sprawie przyznania "dzikiej karty" dla Adriana Miedzińskiego. - Zwróciliśmy uwagę, że zeszłoroczna impreza w Toruniu została uznana za najlepszą w historii GP i choćby z tego powodu, w nagrodę, powinniśmy mieć możliwość wyznaczenia swojego zawodnika. Otrzymaliśmy odpowiedź, że trzeba promować żużel w innych krajach, że Polaków i tak jest czterech w cyklu... Szkoda, że tak to się skończyło - stwierdził.
Źródło: Nowości