Po opadach deszczu, które nawiedziły Częstochowę w czwartek, tor przy Olsztyńskiej był bardzo grząski. Arbiter tego pojedynku, Leszek Demski, zadecydował żeby ubić nawierzchnię. W tym celu na owal Areny Częstochowa wpuszczono kilkanaście samochodów, które około godzinę pracowały nad poprawą stanu toru. Już pierwszy wyścig pokazał jednak, że zawodników czeka nie lada wyzwanie. Dość niebezpieczny upadek zaliczył bowiem Jakub Jamróg. Po tym zajściu inny junior "Jaskółek", Szymon Kiełbasa przejeżdżając obok wieżyczki sędziego pukał się w głowę, dając sędziemu do zrozumienia, że mecz należało odwołać. - Pierwsze co, to wiedziałem, że tak to się może skończyć. W tamtym roku jechałem na podobnym torze w Rzeszowie. Wtedy też sędzia strasznie był nastawiony na to żeby jechać, a zawodnicy byli na nie. Skończyło się szybko, bo po pierwszym biegu, kiedy mój kolega złamał rękę. Dzisiaj widziałem co się dzieje. Te samochody tylko przemieliły to wszystko, a nie ubijały. Czułem, że tak będzie. Po prostu te zawody były katastrofalne. Głównie walczyło się z motocyklem, aby się na nim utrzymać. A jak się wyszło na drugą czy trzecią pozycję no to fajnie, jakoś się jechało, ale to próbowało się bardziej dojechać do mety - powiedział w rozmowie z naszym portalem młodzieżowiec tarnowskiej ekipy.
To, że tor nie sprzyjał walce nie dziwiło nikogo. Głównymi czynnikami, które decydowały o kolejności na mecie był start i rozegranie pierwszego łuku. - Tak, decydował start, a później, kto się utrzyma na motocyklu i kto zdoła dojechać do mety. Kurczę, nie wiem, czemu sędzia się tak uparł. Przecież można było zrobić fajny tor i się pościgać w innym terminie, a nie odstawiać chałę - ostro komentował Kiełbasa.
Sędzia postanowił przerwać zawody dopiero po potwornie wyglądającym karambolu z udziałem Borysa Miturskiego i Jonasa Davidssona w wyścigu dwunastym, który notabene nie został już zaliczony. Całe wydarzenie miało miejsce na wejściu w pierwszy wiraż. Swój wkład w tym wypadku miał także nasz rozmówca, który startował w tej gonitwie tuż przy krawężniku. Kiełbasa słusznie zauważył, że nie miał innego wyjścia jak złożyć się w łuk. - Brałem udział w tym zdarzeniu, ale co ja miałem zrobić? Wystartowaliśmy równo, ja wchodziłem w łuk, Borys próbował się założyć. Sczepiliśmy się rączkami i on spadł z motora. A to dużo nie trzeba było, aby zanotować upadek. Wystarczy, że się odchylił, motor pojechał do przodu. Puścił motocykl, który jeszcze wpadł w kolegę - mówił Szymon.
Sytuacja z Częstochowy przypomina tę z Tarnowa z pierwszej w tym sezonie kolejki ligowej, kiedy to zespół Tauron Azoty podejmował Falubaz Zielona Góra. Wtedy to również tor był w złym stanie i sędzia zarządził dosypanie nawierzchni. Na tym owalu kompletnie nie radzili sobie wówczas goście. Według Kiełbasy obu wydarzeń nie można ze sobą absolutnie porównywać. - W Tarnowie była inna sytuacja. Tor przede wszystkim był śliski. My robimy tor w taki sposób, jeśli wiemy, że będą opady, że go ubijamy i robimy na twardo. Tak też zrobił wtedy nasz trener. Po opadach zrobiła się ślizgawica, a tu straszna glina, na której nie szło złożyć motocykla. Jeden błąd, człowiek zamknie gaz i wtedy motocykl jeszcze bardziej przyspiesza, prostuje się i można w kogoś wjechać, i zrobić krzywdę. No i mieliśmy w dzisiejszym meczu niepotrzebnie złamaną rękę kolegi*. Przecież sędzia teraz pojedzie sobie grzecznie do domu i będzie sobie w nim siedział, a kolega ma złamaną rękę i cierpi. To jest chore moim zdaniem - zakończył junior z Tarnowa.
* - Rozmowę przeprowadzono tuż po zawodach, kiedy to posiłkowano się najświeższymi informacjami o złamaniu ręki u Borysa Miturskiego. Dokładne badania wykazały jednak, że do złamań nie doszło, o czym już Państwa informowaliśmy.