W czwartek dwóch byłych reprezentantów Polski poinformowało, że zakończyło bogatą w sukcesy karierę żużlową. Najpierw gruchnęła wiadomość ze strony Adriana Miedzińskiego, a następnie ze strony Krzysztofa Kasprzaka. Ten drugi w 2014 roku odjechał wprost fenomenalny sezon. Przede wszystkim został wtedy indywidualnym wicemistrzem świata.
Droga do największego osiągniecia w sportowym życiu nie była jednak usłana różami. W pierwszej części sezonu leszczynianin doznał urazu kolana, z którym musiał się borykać przez kolejne miesiące. Pomimo tego Kasprzak jeździł znakomicie na każdym polu. W cyklu Grand Prix aż ośmiokrotnie wystąpił w finałowym biegu, siedmiokrotnie stając na podium i w tym trzykrotnie na najwyższym stopniu.
Ostatnia runda odbywała się na Motoarenie w Toruniu, gdzie tytuł mistrzowski zapewniał sobie Greg Hancock. Kasprzak próbował go gonić, lecz sam musiał uważać na kilku rywali, którzy znajdowali się za nim w klasyfikacji, z niedużymi stratami punktowymi. Reprezentant Polski stanął na wysokości zadania i nie tylko utrzymał drugą pozycję, ale i zwyciężył w całych zawodach. Była to zarazem jego ostatnia taka wygrana w Indywidualnych Mistrzostwach Świata.
Wówczas 30-latek srebrny krążek zapewnił sobie w piątej serii GP Polski. Rywalizował w niej z Nickim Pedersenem, Troyem Batchelorem i Chrisem Harrisem. Świetnie wystartował i pognał do mety po trzy "oczka". Tym samym matematycznie było już jasne, że nikt mu wicemistrzostwa globu nie odbierze. Tuż po minięciu linii mety mógł więc paść w ramiona najbliższych.
Zobacz bieg GP Polski w Toruniu, po którym Kasprzak był pewien życiowego sukcesu:
ZOBACZ WIDEO: Orzeł z innym prezesem zyska nową jakość? Jest jeden warunek