Dopiero ósmy czas wykręcił Bartosz Zmarzlik podczas kwalifikacji przed Grand Prix Czech w Pradze. Reprezentant Polski dużo jednak do triumfatora, którym był Max Fricke, nie stracił, bo zaledwie 0,289.
Zawodnik po zawodach przyznał, że podczas tych jazd korzystał z dwóch jednostek napędowych i... z żadnej nie skorzystał w wieczornych zawodach.
- Na treningu jeździłem dwoma motocyklami, a zawody pojechałem trzecim. Nie zmieniałem potem motocykla. Na treningu źle się czułem. Stwierdziłem, że gorzej być nie może (śmiech). A że znam charakterystykę tych silników, to była to przemyślana decyzja - mówił na antenie Eurosport Player.
ZOBACZ WIDEO: Zachwycał jako junior, jako senior zaliczył zjazd formy. Piotr Baron o Bartoszu Smektale
Zmarzlik w rundzie zasadniczej wywalczył jedenaście punktów, a następnie musiał uznać wyższość Martina Vaculika w półfinale. W finale z kolei jechał cały czas za plecami trzech rywali, a do takiego obrazka raczej nie jest on przyzwyczajony.
- Cieszę się, że w Pradze po raz trzeci w życiu byłem w finale. Plan minimum wykonałem, bo byłem w finale i z tego należy się cieszyć - dodał w rozmowie z Marceliną Rutkowską-Konikiewicz.
Reprezentant Polski odniósł się także do szesnastego wyścigu dnia. Doyle zjechał na pierwszym łuku do wewnętrznej, czym przeszkodził Zmarzlikowi, a ten spadł na sam koniec stawki i musiał walczyć na dystansie o punkty. Udało mu się wyprzedzić jedynie Andersa Thomsena.
- Dużo znaczyło, czy jechałeś po równaniu, a jeśli nie, to który to był bieg po równaniu, bo one różnie przebiegały, raz bronowali, a innym razem nie. Były to warunki równe dla wszystkich i trzeba było to dobrze odczytywać - zakończył.
Czytaj także:
Zawodnicy pozbawieni szansy walki o tytuł!
Tor się rozpadł na kilka dni przed Grand Prix!