Któż z kibiców żużla nie pamięta rozegranego 5 kwietnia 2014 roku Grand Prix Nowej Zelandii na malowniczo położonym stadionie Western Springs w Auckland? Wspomnieniem tego turnieju jest rewelacyjna jazda Martina Smolinskiego, który na 413-metrowym torze czuł się jak ryba w wodzie. Niemiec w finale wyprzedził Nickiego Pedersena, Krzysztofa Kasprzaka i Fredrika Lindgrena. - Ale jaja! - emocjonował się komentujący zawody dla Canalu+ Marian Maślanka.
To był najlepszy moment w karierze Smolinskiego w klasycznym żużlu. Jako junior nie zapowiadał się na gwiazdę. Owszem, wywalczył awanse do finałów Indywidualnych Mistrzostw Świata Juniorów, ale w najlepszym występie był szósty. W dwóch pozostałych był maruderem w stawce i zajmował 15. miejsca. Do światowej czołówki przebijał się długo, a gdy wydawało się, że w niej zagości, przeszkodziły w tym kontuzje.
Dziadek pochodził z Polski
Kibice od lat zastanawiają się nad tym skąd polskobrzmiące nazwisko niemieckiego żużlowca. - Mój dziadek był Polakiem. Urodził się i mieszkał niedaleko Katowic, ale w trakcie drugiej wojny światowej wylądował w Bawarii. Moi rodzice są z kolei Niemcami i ja także tam się urodziłem. Czuję się Niemcem, ale w moich żyłach płynie polska żużlowa krew. Chciałbym sprawić, by niemiecki speedway wrócił na miejsce, w którym był w latach 70. i 80. za sprawą Egona Müllera - mówił w 2013 roku Smolinski.
ZOBACZ Nicki Pedersen: Miałem oferty, ale nie chcę wracać do Grand Prix
Wtedy właśnie przebijał się do światowej czołówki. Dzięki czwartemu miejscu wywalczonemu w Grand Prix Challenge na torze w Poole dostał się do grona stałych uczestników cyklu. W nim miał być outsiderem, ale już w debiucie odniósł wygraną. Później wiodło mu się gorzej i sezon zakończył na dwunastym miejscu w klasyfikacji generalnej.
Smolinski miał przebłyski dobrej jazdy, ale brakowało mu doświadczenia w rywalizacji ze światową elitą. Powodem tego mogły być też problemy, z jakimi zmagał się w Polsce. W naszym kraju nigdy nie pokazał pełni potencjału. Fani bardziej pamiętają go z innych historii niż dobra jazda.
Spotkanie ze sponsorami zamiast meczu
W 2013 roku Smolinski podpisał kontrakt z KSM-em Krosno. Na Podkarpaciu dużo obiecywano sobie po jeździe Niemca. I na obietnicach się skończyło. Zawodnik pojechał tylko w dwóch meczach. W pozostałych nie brał udziału, bo albo miał wtedy... spotkania ze sponsorami albo musiał odpocząć przed zawodami, które miał za 6 dni.
Tłumaczenia były kuriozalne. W końcu kierownictwo klubu z Krosna nie wytrzymało i ukarało go grzywną w wysokości 100 tysięcy złotych. Niemiec długo jej nie płacił i został zawieszony, przez co nie mógł startować w innych klubach. Do naszej ligi wrócił dopiero w 2017 roku, gdy wystąpił w jednym meczu zespołu z Lublina. Dwa lata później zdobył sześć punktów w trzech meczach Falubazu Zielona Góra w Ekstralidze.
Zresztą Smolinski od zawsze stawiał na marketing. W Niemczech powstał nawet film dokumentalny o jego karierze. Kamera towarzyszyła mu przez trzy lata i kręciła dosłownie wszystko, co robił niemiecki żużlowiec.
Pasmo nieszczęść
Ostatnie lata nie były dla Smolinskiego łatwe. Przed sezonem 2020 otrzymał stałą dziką kartę na występy w elicie. Cykl jednak, jak i cały sezon został opóźniony przez pandemię koronawirusa, a w maju Niemiec przeżył wielką tragedię. Podczas treningu motocrossowego zaliczył upadek, w wyniku którego złamał i zwichnął biodro, a na dodatek zaraził się infekcją MRSA (odporność i brak wrażliwości na antybiotyki). Szansa na starty w elicie przepadła, ale najważniejszy był powrót do zdrowia.
Po dwóch miesiącach wrócił na tor, ale wciąż czuł ból biodra. Przeszedł kolejną operację, a jego dalsza kariera wisiała na włosku. Jednak wrócił na tor i w 2021 roku był liderem drużyny z Landshut. Tak też miało być w minionym sezonie, ale znów Niemiec doznał groźnej kontuzji, przez którą stracił cały sezon. Smolinski przeszedł zabieg wszczepienia sztucznego biodra.
- Martwica kości i związany z nią brak dopływu krwi do głowy kości udowej postępuje niezwykle szybko, zwłaszcza od czasu złapania koronawirusa w lutym. Nie wolno mi było uprawiać żadnego sportu przez pięć tygodni, a później za szybko i za dużo od siebie wymagałem - mówił Smolinski.
Kariery kończyć nie zamierza. Gdy po pięciu miesiącach wrócił w końcówce sezonu, wygrał turniej Night of the Fights w Cloppenburgu. Jego celem jest tytuł mistrza świata. Ma na to szansę w rozgrywkach na długim torze. Na sezon 2023 dostał stałą dziką kartę na starty w cyklu Grand Prix wyłaniającym najlepszego zawodnika świata w longtracku.
Czytaj także:
Niemcy ostro o przepisach: "To gów***** pomysł!". Rywale bronią Polaków i szukają plusów
Adrian Cyfer mówi, dlaczego zmienił klub i czego zabrakło Kolejarzowi do awansu. "Nie było nad czym się zastanawiać"