Teraz ja, Janowicz - portret tenisisty i anarchisty

W stulecie polskiego debiutu w Wimbledonie Jerzy Janowicz sam wpisuje się do annałów najważniejszych turniejów tenisowych. Ma 21 lat. Fibak na starcie wielkoszlemowej kariery miał lat 23.

Bardzo blisko upragnionego wielkoszlemowego debiutu był już w maju, na paryskich kortach im. Rolanda Garrosa, gdzie w samym powietrzu - jak w tym wimbledońskim - wyczuwa się historię tenisa. I gdzie nigdy nie brakuje Polaków. Na korcie małym, ciasnym, bez trybun, na stojąco dopingowali Jerzyka rodacy i nie tylko. "Come on, Jerzy!". Radość Janowicza po zwycięstwie nad Gilem była niesamowita. Wytrzymał presję, a widać było, że napięcie nosił w sobie gigantyczne. Celebracja po drugim meczu była krótka: był już myślami przy ostatnim pojedynku.

Ten przyniósł jednak tylko zdruzgotanie. 4:6 w decydującej partii z Sijslingiem, kiedy od sukcesu dzieliło niewiele... Długo się musiał Janowicz zbierać w sobie, żeby wypowiedzieć kilka zdań do mikrofonu: - Jestem strasznie rozczarowany, przy 4:2 w drugim secie wysiadło mi kolano. Przejąłem inicjatywę, byłem po prostu lepszy od rywala. Ale w ostatniej partii serwowałem tylko drugim podaniem, jakbym był kulawy. Wiedziałem, co mam zrobić, żeby wygrać, ale zdrowie mi na to nie pozwoliło - mówił, nie bacząc na słowa.

Wściekły i rozczarowany zmarnowaną szansą, nie wiedział że miesiąc później zadebiutuje w londyńskiej świątyni tenisa - jako 22. Polak w Erze Otwartej (dotąd 11 singlistów i 10 singlistek).

Młodszy od Fibaka

Z piętnastu łącznie polskich singlistów (mówimy tylko o panach), którzy wystąpili w Wimbledonie, sześciu debiutowało takim startem w Wielkim Szlemie. Do tego grona zaliczają się: Ignacy Tłoczyński - nasz najwybitniejszy tenisista przed wojną, Władysław Skonecki - uważany za najlepszego Polaka w erze amatorskiej, Wiesław Gąsiorek - kolekcjoner krajowych tytułów mistrzowskich, oraz Dawid Olejniczak (2008) - ostatni przed Janowiczem polski debiutant w Wielkim Szlemie, dziś komentator Eurosportu.

POZNAJ HISTORIĘ TENISA: Wszyscy Polacy w Wielkim Szlemie

Janowicz w momencie "chrztu" w Wimbledonie będzie młodszy od Wojciecha Fibaka, kiedy ten po raz pierwszy wystąpił w Wielkim Szlemie. Łodzianin może także stać się młodszym od poznaniaka w momencie pierwszego zwycięstwa w najważniejszych turniejach tenisowych. Od obu młodszy był Tłoczyński, gdy 22 czerwca 1931 roku, jeszcze przed 20. urodzinami, w I rundzie Wimbledonu rozbił Brytyjczyka Partridge'a (6:2, 6:1, 6:1).

Wielki Szlem + Top 100 w pakiecie

Nie chcemy sięgać po banał, ale z Janowiczem naprawdę tak chyba musiało być. Już jako nastolatek miał za sobą sponsorów, agencję menedżerską i dziką kartę do amerykańskich zawodów ATP World Tour. Organizuje turniej dla dzieciaków. Jego rodzice wypuścili go z domu, przekazując doświadczenie ze sportowych karier w siatkówce (mama była reprezentantką kraju). O takich - komfortowych bądź co bądź - warunkach rozwoju mógł tylko pomarzyć Łukasz Kubot, syn piłkarskiego trenera.

Ale lubinianin nie będzie już za to jedynym polskim singlistą w Wielkim Szlemie. Może także mieć za niedługo ziomka w czołowej setce rankingu ATP. Na początku lutego na konferencji prasowej podczas Pucharu Davisa na pytanie o to, czego brakuje mu do pierwszej setki, Janowicz przyznał, że... 140 miejsc. - Na to nie ma odpowiedzi - dodał. Wiedział, że poprzedni sezon nie wyszedł mu tak, jakby tego chciał.

CZYTAJ: Tenisowe dojrzewanie Janowicza

Janowicz w tym sezonie wydostał się z tenisowego Hadesu - rozpoczynał od turniejów ITF, zagra w Wimbledonie. Ubiegły rok to właściwie wyrwa w jego karierze. - Jeszcze do marca [2011] był na wznoszącej - przyznał w rozmowie z portalem SportoweFakty.pl Radosław Szymanik, kapitan kadry narodowej w Pucharze Davisa. Janowicz był członkiem ekipy, która wróciła na tarczy z Izraela. - Czuję się jak g... - nie ukrywał swojego stanu łódzki - wtedy - lider reprezentacji, jej pierwszy singlista.

Z Łodzi na Wimbledon

Jest wychowankiem Szkoły Mistrzostwa Sportowego im. Kazimierza Górskiego w Łodzi. Mieszka z rodzicami na przedmieściach. W Łodzi wszystko się zaczęło i nawet dziś pięknie wiąże Wimbledon ze swoim miastem - w najstarszym turnieju świata zagra z tytułem mistrza Polski, wywalczonym na kortach MKT (jest pierwszym od 1975 roku i Fibaka krajowym polskim czempionem w Wimbledonie i w ogóle w Wielkim Szlemie).

Najbardziej marzył o występie w US Open, gdzie grał w finale rozgrywek juniorskich. W 2009 roku niemal mu się udało zadebiutować tam w "dorosłym" Wielkim Szlemie. Wimbledon? - Drażni mnie - nie ukrywał przed dwoma laty w rozmowie z nami. - To jednak Wimbledon: trzeba grać w białej koszulce, a na trybunach siedzą głównie kibice po 80-ce.

Nastolatek z Polski mocnym słowem wyrażał własne zdanie i przez to raz trafił na tenisowe łamy dzienników zagranicznych. Do turnieju ATP World Tour w Houston, w 2010 roku, dostał dziką kartą - owoc współpracy z agencją menedżerską SFX Tennis, reprezentowaną w Polsce przez Magdaleną Grzybowską, eks nr 1 polskiego tenisa. W I rundzie przegrał z Odesnikiem, który - według samego Janowicza - nie miał prawa nawet grać, bo ciążyło na nim oskarżenie o kontrabandę hormonu wzrostu.

Podczas występów w Polsce był zdecydowanym ulubieńcem kibiców. Po meczach rozdawał autografy, rozmawiał i chętnie robił sobie zdjęcia z fanami. Na korcie bywało różnie. Łodzianin wydaje się być bardzo pewny siebie i lubi zagrzewać się do boju okrzykami po udanych akcjach, co niekoniecznie podoba się rywalom. Kiedyś się nazbyt denerwował i irytował po nieudanych zagraniach, po tym gra mu się jeszcze bardziej psuła i przez to wielokrotnie przegrywał. Ale już się tak nie frustruje, co ma odzwierciedlenie także w wynikach.

Nie stroni od mediów. Na konferencjach prasowych, mimo zmęczenia, chętnie odpowiada na wszystkie pytania. To tenisista zarówno ze sporym dystansem do siebie, jak i dużym poczuciem humoru. Podczas dekoracji na małym turnieju w Katowicach-Janowie (2009) bodaj legendarny Andrzej Zydorowicz, w roli konferansjera, zapytał go o sympatie piłkarskie w Łodzi: - Nie zajmuje mnie ten nieciekawy sport - wydukał z siebie dryblas.

Dryblas może podobać się paniom. Umówiliśmy się na wywiad z nim w Bytomiu, ale Janowicz trochę przeciągnął nasze oczekiwanie, wdając się w dłuższą dysputę ze stałą (blond) bywalczynią kortów Górnika. Wcześniej, we Wrocławiu, mimo przybicia porażką w tie breaku decydującego seta, nie wygonił z szatni dwóch (słuszne brunetki) współpracowniczek portalu SportoweFakty.pl.
Murray, żaden szok

Houston był jednym z sześciu turniejów premierowego cyklu (ATP World Tour), w jakich wystąpił. Czeka na pierwsze zwycięstwo. Tak to się kreci, nawet dla bad boya: pierwsza próba to zobaczyć, że elita tenisowa nie jest z kosmosu, druga to nawiązać walkę, potem już tylko walczyć o zwycięstwo. Janowicz grał już przeciw Andy'emu Murrayowi (3:6, 4:6, 3:6). - Wcale nie byłem zszokowany jakąś jego solidną grą, ani nie byłem zawiedziony swoją postawą - tłumaczył nam. - Wiedziałem, że ten poziom to nie jest coś nie do przejścia.

Był wrzesień 2009 roku, tuż po tak bliskim sukcesu debiucie w wielkoszlemowych eliminacjach.

Nieco wcześniej, podczas Challengera poznańskiego, zaczął współpracę z fińskim trenerem Kimem Tiilikainenem. Fińskim, ale trochę też polskim: kapitan kadry Suomi jest żonaty z Polką i mieszka w Poznaniu. To ten człowiek wyzwolił w nadziei polskiego tenisa (jak my nie lubimy tego zwrotu...) pokłady wielkich możliwości: Janowicz za Tiilikainena zaczął grać ofensywniej. Nie mniej ważne, że między obu panami wytworzyła się chemia: - Oj rozumie czasami po polsku i trzeba uważać, co się do niego mówi! - śmiał się Janowicz junior do swojej mamy.
Wielki chłop a czeka


Był "naturalnym" kandydatem na kolejnego Polaka w którymś z czterech najważniejszych turniejów tenisowych. Od 2009 roku, i próby w Nowym Jorku, wzloty i upadki były normą. Ale wszystko w atmosferze niemal stoickiego oczekiwania na moment, który zmienia życie każdego tenisisty - debiutu w Wielkim Szlemie i/lub Top 100 rankingu. Pierwsze za chwilę się spełni, drugie prawdopodobnie już wkrótce.

Plasujący się dziś w Top 50 Łukasz Kubot nie nazywał siebie prawdziwym tenisistą, dopóki nie wszedł do czołowej setki. To oczywisty cel Janowicza. - Już jednej szansy nie wykorzystał, nie wszedł do Top 100, gdzie pewnie by się utrzymał - uważa Szymanik. - Utrzymałby się, bo wszystko predysponuje go do tego, by być w Top 100: wielki chłop, z serwisem, sprawny, mający od długiego czasu trenera, rodzice sportowcy, czyli w domu wiedzą, jak smakuje sport.

Rachunek sumienia, plusy i minusy... Do tego sezonu Janowicz przystąpił z nowym trenerem przygotowania fizycznego, nową rakietą i nowym nastawieniem - tak przynajmniej mówił. W jego przypadku od zawsze było wiadomo, że ma szansę na sukces, bo zawodnik z takimi warunkami fizycznymi często się nie trafia. Wśród tenisistów jednak byli i tacy, którzy mieli podobne, a nie wykorzystali tego atutu. Widocznie nie byli tak uparci. - Wiadomo, że będę robił wszystko, aby znaleźć się w setce: to jest moje zadanie. Mam nadzieję, że w tym roku setka się pojawi. Chociaż jeśli jej nie osiągnę, to nie będę zawiedziony, tylko będę dalej pracował - mówił w lutym.

Droga do Top 100 (dziś jest 135., najwyżej w karierze) rozpoczęła się zaraz po warszawskim występie w Pucharze Davisa. Janowicz osiągnął finał Challengera w Wolfsburgu, zaliczył ćwierćfinał w Sarajewie. Następnie był o krok od zakwalifikowania się do turnieju ATP World Tour w Barcelonie. Potem zanotował ćwierćfinał w Tunisie (Challenger). Nie zwalniał: wygrał Challenger w Rzymie, a później niewiele brakowało mu do zakwalifikowania się do Rolanda Garrosa. Następnie osiągnął półfinał w Prościejowie i przeniósł się na trawę. Bilans: awans o ponad sto miejsc, dwa tytuły, czterech pokonanych tenisistów z pierwszej setki.

W chwili ubiegłorocznej stagnacji Szymanik nie zawahał się stwierdzić, że jest postawą Janowicza rozczarowany. Od niedzieli będzie mógł oglądać w akcji obu swoich kadrowiczów na najsłynniejszych kortach świata.

Szymanik (rocznik 1975) zna Janowicza odkąd dzisiejszy drugi tenisista kraju był dzieckiem. - Od kiedy był wzrostowo jeszcze mniejszy ode mnie - śmieje się trener, który wzrok musiałby podnosić nawet w rozmowie z Davidem Ferrerem. - Jurek jest bardzo ambitny, choć tego po nim nie widać: często daje zupełnie inny przykład swoim zachowaniem i językiem ciała. Kiedyś miał problem z motywacją, ale przeszedł znaczną transformację.

W związku z ową transformacją-ewolucją Szymanik zwraca uwagę na rolę Tiilikainena, ale też na zasługi Mieczysława Bogusławskiego. - Od małego - tłumaczy kapitan kadry - pracował on z Jurkiem nad przygotowaniem fizycznym i zaprzeczył poglądowi, że wysocy ludzie nie mogą być sprawni.

Do ośmiu razy sztuka

Ósmy raz przystąpił do wielkoszlemowych kwalifikacji, czwarty raz dotarł do ich finału, pierwszy raz go wygrał. Najpierw był, jak się rzekło, Nowy Jork (2009): w decydującej rundzie lepszy okazał się Somdev Devvarman. Kolejna próba - rok później, przegrał w II rundzie. W 2011 roku oczekiwania były już większe, polski tenisista walczył już we wszystkich lewach Wielkiego Szlema. Najbliżej było na Wimbledonie, gdzie w meczu o wejście do głównej drabinki uległ Martinowi Fischerowi, 6:8 w piątej partii.

W tym roku nie poleciał do Australii, sezon zaczął w małych turniejach w Europie. - Z powodów finansowych nie mogłem pojechać na Australian Open. To nie jest przyjemne, kiedy mamy jeden z najważniejszych turniejów w roku, Wielki Szlem, i nie ma możliwości pojechania tam, jest to dość bolesne - mówił, rozgoryczony.

Całkiem już bezpośrednie zarzuty o bierność ze strony Polskiego Związku Tenisowego rzuca Sandra Zaniewska, która dotarła do finału eliminacji w Paryżu i Wimbledonie (w czwartek gra o główną drabinkę).

Trawiaste korty w Roehampton (tam rozgrywane są eliminacje Wimbledonu) okazały się szczęśliwe dla Janowicza, który szybko otrząsnął się z dramatu w Paryżu. Pokonał bez straty seta Petera Gojowczyka (Niemiec poddał mecz po przegranej pierwszej partii), Kamila Čapkoviča i Denisa Kudlę. Łodzianin zadebiutuje w turnieju głównym - losowanie w piątek.


współpraca: Robert Pałuba i Krzysztof Straszak

Źródło artykułu: