W Brisbane w styczniu dwie ex liderki rankingu rozegrały bodaj najlepszy mecz kobiecy w tym sezonie. Po raz 11. wygrała wtedy - w tie breaku trzeciego seta - Kim, która jest na Florydzie z córką. - Jeden z najzabawniejszych, najbardziej emocjonujących meczów w mojej karierze. Kocha się grać w takich spotkaniach - wspomina. Prowadząca w bilansie spotkań (12 zwycięstw) JuJu ma większy dorobek własny: siedem tytułów w Wielkim Szlemie wobec dwóch Flamandki.
- Chcę spróbować ulepszyć grę jeszcze trochę, bo wiem, że muszę pokazać swój najlepszy tenis, by ją pokonać - przyznała Clijsters, która w czterech meczach w Miami straciła tylko 15 gemów (ponad połowę przeciw Stosur, której porażka oznacza awans Radwańskiej na ósme miejsce w rankingu). Trafiająca pół na pół Henin odprawiła po ciężkim boju Woźniacką. - Pojedynki z Kim są zawsze szczególne: razem weszłyśmy do Touru, w tym samym czasie grałyśmy dobrze, razem odeszłyśmy i powróciłyśmy. Nasza rywalizacja pomogła nam stać się lepszymi - tłumaczy Walonka.
Pierwszy raz stanęły naprzeciw siebie w Izraelu w 1998 roku. Obie w młodym wieku, jako prawdziwe mistrzynie, odeszły od białego sportu. Clijsters powróciła po ponad dwóch sezonach, latem ubiegłego roku, zdobywając praktycznie z marszu US Open. Henin rozpoczęła - jak sama podkreśla - drugą karierę w styczniu, właśnie w Brisbane, klasę potwierdzając potem w Melbourne, gdzie walkę o wielkoszlemowy tytuł przegrała z Sereną dopiero w finale. - Miło widzieć dwa come backi, oba tak udane - mówi młodsza Kim.
Mogą nie być przyjaciółkami, mogą nawet nie mówić mimo belgijskiego obywatelstwa w tym samym języku, ale obie tworzą historię sportu w swoim małym, usportowionym kraju. - Ona jest jedną z największych profesjonalistek, od której mogę się czegoś nauczyć - przyznaje Clijsters. - Kiedy wychodzi na kort ziemny, sposób w jaki się porusza, rzeczy które wyprawia: to coś, o czym mogę tylko pomarzyć. Jesteśmy kompletnie różnymi zawodniczkami.