Do prezydenta jechałyśmy maluchem

PAP / R. Pietruszka / Na zdjęciu: Aleksandra Olsza
PAP / R. Pietruszka / Na zdjęciu: Aleksandra Olsza

Szybko jechałam, żeby się nie spóźnić. Patrzę, a tu glina haltuje! Tłumaczę, że my do Wałęsy, ale patrzą jak na kosmitkę. Dopiero jak Olka wyszła, jeden rzucił: "Ty, to ta, co wygrała Wimbledon" - wspomina Barbara Kral-Olsza, matka byłej tenisistki.

W tym artykule dowiesz się o:

Aleksandra Olsza była jedną z największych nadziei polskiego tenisa. W 1995 r. jako pierwsza zawodniczka z naszego kraju wygrała juniorski Wimbledon. Zwyciężyła w singlu i deblu.

- Przyjeżdżam po Olę na Okęcie, a tam pełno ludzi. Córka mówi: "Mamo, chyba ktoś ważny przyleciał". Nie wiedziała, że ten tłum przyszedł dla niej! A kiedy wróciłyśmy do domu, zadzwonił prezydent Wałęsa - opowiada Barbara Kral-Olsza, która trenowała córkę.
Świetnie zapowiadającą się karierę przerwała kontuzja łokcia. W wieku 23 lat Olsza nieoczekiwanie zeszła z kortu i zniknęła z mediów. Dziś mieszka w Kalifornii. Od lat nie udziela wywiadów. - W USA ją zajechali. Pewnego dnia przyjechała i mówi: "Mamuś, nie jestem w stanie utrzymać rakiety". Obie zaczęłyśmy płakać - mówi matka byłej tenisistki.

Dariusz Faron, WP SportoweFakty: Jedni sportowcy marzą, żeby dzieci poszły w ich ślady. Inni mówią: oby nie. W której jest pani grupie?

Barbara Kral-Olsza, 30-krotna mistrzyni Polski w tenisie, trenerka, mama Aleksandry Olszy: Chciałam, żeby Ola i Wojtek grali w tenisa. Przecież nie ma piękniejszej dyscypliny sportu. Tymczasem Ola początkowo uprawiała niemal wszystkie sporty, tylko nie tenis. Szczególnie upodobała sobie gimnastykę akrobatyczną. Cieniutka była, chudziutka, żywe sreberko! I sprawna jak skurczybyk! Czasem się chwaliła, że ma rakietę w domu, ale jak chciałam z nią potrenować, to gdzie tam, bez szans! Koniec lat 80. i początek 90., czasy zmiany ustroju.

ZOBACZ WIDEO: Tomasz Majewski dementuje. "Muszę zmienić to, co jest na Wikipedii"

Jak przekonała pani córkę do tenisa?

Któregoś dnia zabrali mnie do szpitala. Coś złego działo się w brzuchu. Podłączyli mnie nawet pod te wszystkie aparatury i "głupoty". Dzieci przyszły mnie odwiedzić. Olka zobaczyła, że matka ledwo zipie, i chyba postanowiła, że coś dla mnie zrobi. Jak się wylizałam, mówi: "Mamuś, zapisz mnie do klubu na tenis". Tylko na to czekałam. Prowadziłam przecież kadrę narodową. Spędzałam cały dzień na kortach, a córka się gdzieś plątała! Więc się ucieszyłam, że chce grać. No i nie powiem, nawet jak robiłam trening o 5.30, to chętnie wstawała. Nigdy się nie buntowała.

Ale pewnie nie spodziewała się pani, że w 1995 r. wygra juniorski Wimbledon.

Przede wszystkim nie mieliśmy pieniędzy, żeby wyjeżdżać za granicę. Dolarów nikt nie miał, a złotówki nic nie znaczyły. Jak wygrałam turniej w Budapeszcie, dostałam równowartość stu dolców. Gdybym grała w późniejszych czasach, wybudowałabym sobie pałac. A tak – nie było później pieniędzy, żeby zapewnić Oli dobre warunki. Pamiętam, jak byłyśmy na Spartakiadzie w Bytomiu. Jeździłam wtedy maluchem. Był pan na kortach w Bytomiu?

Nie byłem.

Zostawiłam auto na parkingu i poszłyśmy z Olą zobaczyć, kiedy grają moje zawodniczki. Wracamy, okazuje się, że rakiet nie ma! Ktoś ukradł z bagażnika. Olka nie miała czym grać. Nie było nas stać na nowe. Dałam Olce te, które dostałam jako trenerka kadry. A wie pan, gdzie trenowałyśmy? Na hali straży pożarnej, gdzie strażacy ćwiczyli sprawność. Mieli parkiet i siatkę do siatkówki. Spuszczałyśmy ją trochę niżej i odbijałyśmy piłkę. Gdybym wtedy na Zachodzie powiedziała komuś, jak trenuje jedna z najlepszych juniorek na świecie, to by nie uwierzył. Taka Anna Kurnikowa miała menedżerów, sztab, reklamy – inny świat niż nasz. Ja wszystko sprzedawałam, żeby Ola mogła jeździć na turnieje.

Czego się pani pozbyła?

Pierścionków i ubrań. Miałam też taką ładną torebkę ze skórki. No ale jak się człowiek urodzi za wcześnie, to tak właśnie jest.

Nie wiem, czy ktoś to kiedyś pani mówił, ale świetnie pani opowiada.

To są wszystko fakty, nic nie zmyślam! Ola bardzo szybko robiła postępy. Tenis młodego zawodnika zwykle dojrzewa z czasem, a ona wyskoczyła od razu. Widocznie miała dobrą bazę. Przecież jak leżała w wózku na kortach, to te piłki cały czas przy niej hulały! Może dlatego tak szybko później łapała? No i przede wszystkim zawsze wierzyła w moje słowa.

Czytaj także: Świątek podjęła decyzję. Wiadomo, co z kolejnymi turniejami

A co jej pani mówiła?

"Wygrasz ten mecz, zobaczysz". Potem przyznawała: "Miałaś rację". Co jakiś czas przychodzili redaktorzy. Ja się wtedy odsuwałam, przecież niech sobie gada, co chce. No ale wszystko słyszałam! Raz dziennikarz zagaduje: - Wszędzie jeździsz z mamą. Jesteś z nią na każdym turnieju.

- Ale ja się z mamą nigdy nie nudzę.

Ucieszyłam się, bo to oznaczało, że ciągle mogę ją czegoś nauczyć. Wierzyła we mnie. Tyle że zrobił się problem: Polski Związek Tenisowy nie daje mi urlopu, a trzeba Olę przygotować do turniejów, jest już piątą juniorką na świecie. Miała grać w Belgii, w Anglii na trawie, a tu nie mogę wyjechać z Polski, bo trenuję też inne zawodniczki. Trochę mi było żal, że nie mogę towarzyszyć Oli. Obiecałam jej, że przyjadę na French Open i Wimbledon. Przyjeżdżam do tego Paryża i wie pan, co widzę?

Na zdjęciu: Aleksandra Olsza w 1995 roku w Warszawie/Fot. Paweł Kopczyński PAP
Na zdjęciu: Aleksandra Olsza w 1995 roku w Warszawie/Fot. Paweł Kopczyński PAP

Zamieniam się w słuch.

Wrak człowieka! Ola chora jak nie wiem co! "Mamuś, zabierz mnie do domu". Myślałam, że padnę! Mówię jej: "Dziecko, zaraz ci tu ktoś pomoże". Poszłam do organizatorów, zawieźli nas do kliniki. Olka dostała lekarstwa i poczuła się lepiej. Zrobiła półfinał w deblu, ale to by było na tyle. Pamiętam jeszcze, że jak jechałam do Paryża, kupiłam jej bluzkę i spódniczkę, bo wcześniej wszystko miała z innej parafii. Jak jej to dawałam, mówię: "To dla ciebie na Wimbledon, żebyś wygrała ten turniej". Pan sobie wyobraża, jaki numer?! No wierzyć się nie chce!

Po zwycięstwie w Anglii o pani córce zrobiło się bardzo głośno.

Już przed turniejem grała bardzo dobrze. Miałam kupione bilety do Anglii, ale myślę sobie: "Jezus Maria, jak się tam zjawię, jeszcze zacznie mi płakać na ramieniu i się rozkojarzy". Dzwoni do mnie z szatni:

- Mamuś, kiedy będziesz?
- Przyjadę na finał.

I przyjechała pani?

Nie, w końcu w ogóle nie dotarłam. Ola była wykończona serią meczów. Uznałam, że mój przyjazd naprawdę może źle na nią wpłynąć. Opowiadała później, że jak wchodziła na kort, by rozegrać finał, to ją cofnęło. Myślała, że nikogo nie będzie, a na trybunach full ludzi! Miała tak "związane" nogi, że przez pierwsze dwa gemy nie mogła się ruszyć. W telewizji pokazywali finał seniorek, Steffi Graf kontra Arantxa Sanchez. Ale komentatorzy co jakiś czas podawali wynik decydującego meczu juniorek. Nie mogłam wytrzymać! Z nerwów zaczęłam myć drzwi. Na szczęście Ola wygrała. Puchar wręczała jej na trybunie honorowej księżna Kentu. Jak tylko skończył się mecz, córka dzwoni do mnie ze stacjonarnego, który miała w szatni.
 - Mamo, ja dla ciebie wygrałam ten Wimbledon!

Czytaj także: Przegrał, ale zachwycił. Te zagranie to poezja [WIDEO]

Jak pani zareagowała?

Więcej już sobie nic nie powiedziałyśmy, bo zaczęłyśmy płakać. Takie są fakty, proszę pana. Później Ola mówi: "Słuchaj, jestem tak zmęczona, że nie wiem, czy dam radę zagrać debla". Odpowiedziałam, że finał turnieju deblowego jest dopiero następnego dnia. "A jak nie wyjdzie, to nie ma co płakać. Swoje zrobiłaś". No i oczywiście wygrała jeszcze tego debla.

Jak wyglądało wasze pierwsze spotkanie po triumfie córki?

Niech pan słucha, jaki numer! Jadę po Olkę na Okęcie. Puszczam radio w maluchu, a w wiadomościach dnia mówią, że Lech Wałęsa zgoli wąsy i że Aleksandra Olsza wygrała juniorski Wimbledon. "Nieprawdopodobny sukces"! Ha! Przyjeżdżam na Okęcie, patrzę, pełno ludzi. Olka wychodzi bocznym wyjściem i mówi: "Mamo, chyba ktoś ważny przyjechał, bo tłum". Jak zobaczyli córkę i ruszyli w jej stronę, uświadomiła sobie, że chodzi o nią. Gratulacje, kwiaty, oklaski... Nawet nie przypuszczałam, że ją tak przywitają. Na tym nie koniec. Przyjeżdżamy do domu, a mama do mnie:

- Prezydent dzwonił.
- Co ty opowiadasz, mamo? Naprawdę dzwonił prezydent Katowic?!
- Nie no, Wałęsa!

Później zadzwonili z kancelarii jeszcze raz. Pytają, czy następnego dnia o 10.00 nie wpadłybyśmy do Pałacu Prezydenckiego. No to co zrobić? Pojechałyśmy z powrotem do Warszawy. Przecież prezydentowi się nie odmawia. I teraz panu powiem jeszcze lepszy numer!

Tylko proszę nie mówić, że się maluch zepsuł.

Wręcz przeciwnie. Nie było ruchu, więc szybko jechałam, żeby się nie spóźnić do Wałęsy. Patrzę, a tu glina haltuje! Dwóch ich było. Tłumaczę, że się spieszę, bo jedziemy do prezydenta. Oni patrzą jak na kosmitkę. Dopiero jak Olka wyszła z samochodu, to uwierzyli. Skojarzyli ją z telewizji. Jeden mówi do drugiego: "To jest ta Olsza, co wygrała Wimbledon". Puścili nas. Dojechałyśmy do Pałacu Prezydenckiego na czas.

Jak przebiegła wizyta u Wałęsy?

Było pełno dziennikarzy sportowych. Prezydent zaprosił nas do siebie i mówi, że mu przykro, ale ma niewiele czasu, obowiązki wzywają. Ale cieszy się, że przyjechałyśmy. Dał Oli długopis.

Długopis?!

No, długopis ze swoim nazwiskiem. A myśmy mu dały koszulkę sportową.

Koszulka lepsza niż długopis.

Jeszcze od nas piłki dostał, żeby sobie pograł w tenisa. Tylko, wie pan, tu zaszła pomyłka. Usłyszałam od kogoś, że on gra. Ale okazało się, że w tenisa stołowego, a nie ziemnego. No więc takie piłki mu się nie przydały. Komedia! Zwiedziłyśmy Pałac Prezydencki. Spotkałyśmy przy tym Józefa Oleksego, gratulował nam na schodach. Opowiadał, że jego córki też coś pogrywały w tenisa. Nic nie zmyślam, to są wszystko fakty!

Po zwycięstwie w Wimbledonie życie córki całkowicie się zmieniło?

Stała się rozpoznawalna. Wyrobiła sobie markę w świecie tenisa. Pamiętam, jak rok przed Wimbledonem zapukałam do Nike. Ola była już w pierwszej dziesiątce, bodajże na siódmej pozycji. Zapytałam, czy nie dadzą jej jakiegoś sprzętu.

- Niech przyjdzie menedżer.
- Jestem jej mamą, trenerką i menedżerką.
- My rozmawiamy tylko z firmami i menedżerami.

A po wygranym Wimbledonie sami przyleźli! Niedługo później poleciałyśmy do USA na US Open. Byłyśmy na jakimś bankiecie. Gdy Ola mówiła, że trenuje ją tylko mama, nie mogli uwierzyć. A nas przecież nie stać było na dodatkowego trenera. Usłyszałam z kilku ust, że drzwi każdej akademii tenisowej są dla mnie otwarte. Miło mi się zrobiło.
Czytaj także: Nie wierzył w Świątek. A teraz takie słowa po porażce

Obrałyście kierunek USA na dłużej.

A gdzie by pan chciał klasyfikację robić? Trzeba jeździć wszędzie tam, gdzie są turnieje. Niestety zaczęłam mieć ogromne kłopoty ze zdrowiem. Przez dwa lata nie umiałam chodzić, wstawili mi endoprotezy. Olę prowadzili różni szkoleniowcy. Między innymi pewien pan z Niemiec, nazwiska już nie pamiętam. To był cyrk. Trwa trening, wybija dwunasta, a on mówi, że musi sobie zrobić przerwę na kawę. No, proszę pana, jaja! Ola miała lecieć na pięć turniejów do Stanów i ten sam trener stwierdza, że musi trochę odpocząć. Córka poleciała sama. Z tymi trenerami to różnie bywa. Trzeba dobrze trafić.

Trenerzy swoją drogą, ale pani córce przede wszystkim posypało się zdrowie. Zakończyła karierę w wieku 23 lat. Kiedy zdały sobie panie sprawę, że sytuacja jest naprawdę poważna?

W USA trenerzy, którzy pracowali z Olą, po prostu ją zajechali. Codziennie ćwiczyła serwis przez 1,5 godziny. Załatwiła sobie łokieć. Ale grała dalej, więc kontuzja się pogłębiała, łokieć wysiadał jeszcze bardziej. Przecież córka to nie jest żaden koń albo słoń! Gdybym była na miejscu, w życiu bym na coś takiego nie pozwoliła. Była bardzo sprawna, jednocześnie delikatna, finezyjna. A w USA trenowała bardzo ciężko. Myślałam, że pomoże jej międzynarodowa federacja, skoro płaciłyśmy te wszystkie składki, ubezpieczenia... Ale nie pomógł nikt. Ola coraz częściej schodziła z kortu z płaczem, aż nie mogła ruszyć ręką. Próbowałyśmy szukać pomocy w kraju. Tyle że to były inne czasy. Bez armii fizjoterapeutów.

Jak Ola radziła sobie z tym mentalnie?

Bardzo to przeżywała. Mama w szpitalu, nie może chodzić, a na dodatek jej przytrafiła się poważna kontuzja. Przykry czas. Długo nie mówiła, że kończy karierę, żeby mi nie dokładać. Aż przyjechała i powiedziała: "Mamuś, ja już nie mogę utrzymać rakiety". Obie zaczęłyśmy płakać. Próbowała wracać, ale za każdym razem kończyło się płaczem. No i dała sobie spokój.

Wyobrażam sobie, że trudno było to zaakceptować.

Trzeba się było pogodzić, takie życie. Są większe tragedie. Poza tym to niejedyny taki przypadek. "Grzybcia" (Magdalena Grzybowska - przyp. red.) też miała duży talent i niestety posypało jej się kolano. Wcześniej z Olą mocno rywalizowały. Były zupełnie różne. Pamiętam, jak Magda musiała czekać na swój mecz na Roland Garros, bo padał deszcz. Spokojnie usiadła i czytała książkę. A jak Ola była w podobnej sytuacji, nosiło ją po całym korcie. Obie miały naprawdę wielkie możliwości. Byłam dumna, że prowadzę takie zawodniczki.

Niektórzy zupełnie nie potrafią się odnaleźć po karierze, ale pani córki to nie dotyczyło. Zatrudniła się w firmie organizującej imprezy promocyjne. Opowiadała w jednym z nielicznych wywiadów, że klientami są m.in. gwiazdy show biznesu – sportowcy, muzycy, aktorzy.

Dalej pracuje w branży. Ostatnio jeździł do niej syn, ja już dawno nie byłam. Jak były te pożary w Ameryce, opowiadała mi przez telefon, że ogień jest od niej 80 km. I że powietrze ciężkie, ale jest bezpieczna. Swego czasu bałam się, że syn też wyfrunie do USA. Aż pewnego dnia oznajmił: "Mamo, ja sobie w Polsce życie ułożę". No i sobie ułożył. Zrobił doktora, jest menedżerem w klubie tenisowym. A z Olką prawie codziennie gadamy przez telefon. Obie regularnie śledzimy, co się dzieje w tenisie.

Po karierze pani córka zniknęła z mediów.

Zawsze unikała dziennikarzy. Trochę się zraziła, bo niektóry przeinaczają. Powtarzała: jak chcecie rozmawiać, to idźcie do mamy.

No więc przyszedłem. I chciałem zapytać na koniec, czy po latach nie dręczy panią myśl, że Ola mogła osiągnąć znacznie więcej?

Owszem, mogło być jeszcze piękniej. Ale Olka jako pierwsza pokazała, że Polka może wygrać taki turniej jak Wimbledon. Dlatego jestem z niej bardzo dumna.

Rozmawiał Dariusz Faron, WP SportoweFakty

Komentarze (21)
avatar
Kuba Olsza
18 h temu
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
Top! 
avatar
steffen
25.01.2025
Zgłoś do moderacji
24
15
Odpowiedz
Skoro wg redaktorka Olsza była *wielką gwiazdą*, docierając ledwo do końcówki pierwszej setki WTA, to Urszula Radwanska jest mega gwiazdą, Linette i Frech giga gwiazdami, zaś na Agnieszkę Radwa Czytaj całość
avatar
Włodzimierz Kubiak
25.01.2025
Zgłoś do moderacji
9
1
Odpowiedz
W PZTenisowym też były układy, kto miał plecy wchodził do kadry. Smutne:( 
avatar
nemo76
25.01.2025
Zgłoś do moderacji
42
3
Odpowiedz
Olsza i Grzybowska to były pierwsze dziewczyny które coś osiągnęły w polskim tenisie. Wcześniej latami wspominano tylko Fibaka tak jak mecz na Wembley w piłce nożnej. Szkoda że tak się ułożyło Czytaj całość
avatar
Michał Jankowski
25.01.2025
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz