Polski olimpijczyk grzmi. "Bezczelne kłamstwo. Czuję obrzydzenie"

Newspix / Tomasz Jastrzębowski/FotoOlimpik / Michał Siess komentuje zarzuty Jakuba Zborowskiego
Newspix / Tomasz Jastrzębowski/FotoOlimpik / Michał Siess komentuje zarzuty Jakuba Zborowskiego

- Na to, co się wydarzyło, patrzę z zażenowaniem i obrzydzeniem. Nie tędy droga - mówi w rozmowie z WP SportoweFakty florecista Michał Siess. Po raz pierwszy odnosi się tym samym do zarzutów komentatora Eurosportu, Jakuba Zborowskiego.

Reprezentacja Polski wywalczyła historyczny brąz w turnieju drużynowym szpady kobiet, ale tuż po sukcesie w polskiej szermierce wybuchła afera. Drużyna florecistów odpadła w ćwierćfinale z Włochami. W czasie transmisji z tego starcia prawdziwą burzę wywołały słowa komentatora Eurosportu, Jakuba Zborowskiego.

"Tak się kończy się kolesiostwo i układy w Polskim Związku Szermierczym. Mówię to z pełną odpowiedzialnością. Gdybyśmy mieli uczciwe klasyfikacje, to takich momentów na igrzyskach, nie tylko w szermierce, mielibyśmy zdecydowanie mniej" - mówił Zborowski. Stwierdził też m.in., że Michał Siess zadał rywalowi trzy punkty, a zawodnik, który był przed IO w najwyżej formie, "trenuje teraz dzieci w Polanicy-Zdroju".

Michał Siess nie komentował do tej pory całej afery. Robi to po raz pierwszy w rozmowie z WP SportoweFakty. Skontaktowaliśmy się także z Jakubem Zborowskim, który zapowiedział, że po lekturze wywiadu odniesie się do słów Siessa. Wkrótce przedstawimy jego stanowisko.

Dariusz Faron, WP SportoweFakty: Pojechał pan na igrzyska dlatego, że pana tata jest w zarządzie Polskiego Związku Szermierczego?

Michał Siess, szermierz, uczestnik igrzysk olimpijskich w Paryżu: Nie. Spodziewałem się, że podczas naszego startu pan Jakub Zborowski będzie wygłaszał w Eurosporcie swoje teorie, natomiast i tak zaskoczył mnie skalą. Na to, co się wydarzyło, patrzę z zażenowaniem i obrzydzeniem.

Zborowski stwierdził, że Leszek Rajski, który "miał przed igrzyskami najwyższą formę, trenuje teraz dzieci w Polanicy-Zdroju", a tymczasem pan zdobył w swojej walce tylko trzy punkty. Mówił też o "kolesiostwie i układach".

Atak na mnie zaczął się już w maju. Okres kwalifikacji trwał od 1 kwietnia 2023 do 31 marca 2024. Każdy kraj ma swoje zasady. W USA kwalifikuje się pierwsza czwórka z rankingu krajowego, ale już np. we Włoszech, innej potędze, zupełną dowolność ma trener. Rankingi nie mają tam znaczenia. Nasz związek wybrał system dwa plus dwa: dwóch zawodników kwalifikuje się z rankingu, dwóch dobiera trener.

PZS miał ogłosić nominację po mistrzostwach Polski na początku kwietnia. W przypadku floretu kobiet i mężczyzn sprawa była jasna. Natomiast w szpadzie kobiet trwały dyskusje na temat składu. Związek zarządził dogrywkę między Aleksandrą Jarecką i Ewą Trzebińską, co odebrano negatywnie. Zrobiło się zamieszanie. Na przykład do będącej w kadrze, dziś już brązowej medalistki IO, Martyny Swatowskiej-Wenglarczyk kierowano posty, że powinna oddać miejsce.

Sytuacja dotyczyła szpady kobiet. Dlaczego, jak pan twierdzi, zaatakowano pana?

Jako rada zawodnicza, którą tworzę z Magdaleną Pawłowską i Małgorzatą Kozaczuk, wystosowaliśmy oświadczenie z prośbą, by nie atakować zawodniczek. Nie wyraziliśmy ani poparcia, ani krytyki powołań. To wynika jasno z oświadczenia i chcę, by to wybrzmiało. Parę dni później jako rada napisaliśmy pismo do członków zarządu PZS na temat polskich zasad kwalifikacji na igrzyska. Nie zabrakło w nim merytorycznej krytyki, w tym także o zarządzeniu dogrywki dla szpadzistek.

Po opublikowaniu pisma pan Zborowski zarzucił mi hipokryzję, bo sam byłem powołany na igrzyska z doboru trenera. Powołanie połączył z faktem, że mój tata (Cezary Siess, przyp. red.) jest członkiem zarządu związku. Gdy udostępniłem w mediach społecznościowych post koleżanki proszącej o oddanie krwi, napisał w komentarzu, że jestem "oszustem w swoim zakłamanym świecie". Prywatnie wypisywał do mnie agresywne wiadomości.

Co konkretnie pisał?

Gdy zarzucił mi hipokryzję, napisałem, że proszę o wyjaśnienia i ewentualnie kontakt prywatny. Na początku zachowywał kulturę, ale nie trwało to długo. Pisał na przykład: "chłopie, od lat machasz swoją wędką i nic z tego nie wychodzi", "sport tym razem wygra, przekaż to tacie i jego kolegom", "odpiszesz, czy tata ci zabroni?". Wysyłał mi rankingi. "Kto jest lepszy, pan czy Leszek? Rozumiesz, czy ci to matematyką rozpisać?”. Albo: "Miej wartości, zadzwoń i oddaj miejsce. I jedź na ryby. Tyle w temacie".

Jak pan zareagował?

Nie ukrywam, że byłem w szoku. Oskarżenia pod moim adresem to totalny absurd. W tym sezonie, a także w poprzednich pokazałem swoją wartość.

Podjął pan jakieś kroki?

Napisałem do Polskiego Komitetu Olimpijskiego z prośbą o interwencję. Załączyłem zrzuty ekranu i wskazałem, że moim zdaniem pan Zborowski nie powinien komentować szermierki, zwłaszcza występów z moim udziałem. PKOl zwrócił się do Eurosportu. O ile wiem, pan Zborowski nie poniósł jednak żadnych konsekwencji. I podczas IO w Paryżu na antenie wygłosił swoje teorie.

Czytał pan wywiad z Jakubem Zborowskim w Onecie Przeglądzie Sportowym?

Tak. Pan Zborowski dostał dwa pytania bezpośrednio o mnie. Na pierwsze praktycznie nie odpowiedział. A na pytanie o jego stwierdzenie, że jestem oszustem, odpowiada: "Napisałem wiadomość z rozpędu pod złym postem i potem wdałem się w dyskusję. Niepotrzebnie. Mój błąd, biorę go na siebie". Przepraszam, ale co dokładnie oznacza, że bierze błąd na siebie? Nic z tego nie wynika.

Pan Zborowski mówi też: "proszę, by to podkreślić: nie chciałem zaatakować zawodników". Jest to po prostu bezczelne kłamstwo. Sam zostałem przecież przez niego zaatakowany. Teraz dostaję mnóstwo hejterskich wiadomości od anonimowych kont. Nie nadają się do cytowania.

Jak rozumiem, czuje się pan skrzywdzony.

Może pan Zborowski ma dobre cele – walka o zdrowie mentalne zawodników i tak dalej – ale jeśli robi to poprzez obrażanie i ataki na szermierzy, nie tędy droga. Jest mi przykro, że ludzie, którzy rzekomo walczą z przemocą psychiczną, sami ją stosują. Cóż, ja sobie poradzę, mam twardą skórę. Poza tym prócz hejterskich wiadomości, dostaję też mnóstwo wyrazów wsparcia i to z całej Polski. Jestem za to niesamowicie wdzięczny.

Jak odniesie się pan do stwierdzenia, że na igrzyska nie załapał się Leszek Rajski, który był w najwyższej formie?

Jan Jurkiewicz i Adrian Wojtkowiak uzyskali dwa pierwsze miejsca. Z trójki Leszek Rajski, ja, Andrzej Rządkowski dwóch zawodników miał wybrać trener. Bardzo to przeżywałem, bo wszyscy zasłużyliśmy na Paryż. Współczuję Leszkowi, że nie został wybrany. Od kiedy pojawiłem się w reprezentacji jako 20-latek, jest przykładem dla mnie i innych zawodników. Na prawie każdym wyjeździe mieszkamy w jednym pokoju, dobrze się dogadujemy. Poróżnianie nas w ten sposób przez pana Zborowskiego jest naprawdę obrzydliwe.

Decyzja trenera was nie poróżniła?

Nie. Gdy okazało się, że ja jadę do Paryża, a Leszek zostaje w domu, nie było między nami żadnego konfliktu. Odbyliśmy z trenerem Radosławem Glonkiem dłuższe spotkanie. Przedstawił swoją decyzję i argumenty. Parę dni później znów dzieliliśmy z Leszkiem pokój na obozie.

Spodziewałem się, że mogę zostać wybrany. Dwa razy dotarłem do szesnastki Pucharu Świata, co nie udało się żadnemu innemu zawodnikowi kadry. Byłem najwyżej w światowym rankingu. Polskie turnieje szły mi gorzej i tu byłem na listach niżej. Natomiast przez cały okres kwalifikacji wystartowałem we wszystkich turniejach drużynowych Pucharu Świata i walczyłem we wszystkich meczach prawie zawsze jako kończący. Czułem, że jestem drużynie potrzebny. Miałem na nią istotny wpływ.

W całym zamieszaniu chodzi nie tylko o pana. W cytowanym już wywiadzie Zborowski mówi, że jako szermierz był ofiarą przemocy psychicznej. Jak pan to skomentuje?

Nie znam tego pana i nie wiem, jakim był zawodnikiem. Trudno mi się odnieść do jego słów, że był nękany psychicznie. Po prostu nic mi na ten temat nie wiadomo.

Zborowski mówi też o setkach pokrzywdzonych szermierzy. Funkcjonuje pan w środowisku, więc do tego może się pan odnieść.

Tak naprawdę chodzi wyłącznie o systemy kwalifikacyjne do najważniejszych turniejów - mistrzostw Europy, świata czy igrzysk olimpijskich. Na przykład na ME zawodników całą czwórkę wybiera trener, nie jest to regulowane listami. Na pewno są zawodnicy, którzy chcieli wystąpić w danym turnieju, a nie wystąpili i poczuli się skrzywdzeni i moim zdaniem sprawę powołań na mistrzostwa Europy powinno się doprecyzować w regulaminie.

Żyję w środowisku floretu męskiego, u nas organizacja i komunikacja stoją na najwyższym poziomie. Nie zdarza się, że czegoś nie wiemy, bo trener nam nie powiedział czy nie znamy zasad. Wszystko jest jasne i żyjemy w dobrych relacjach.

Wróćmy do głównej tezy Zborowskiego: nie ma w Polskim Związku Szermierczym układów i kolesiostwa?

Nie chcę tego komentować, bo pan Zborowski mówi to jako przedstawiciel grupy, która stoi dzisiaj w opozycji do związku. Po raz pierwszy od dawna na igrzyska zakwalifikowały się trzy polskie drużyny. Zdobyliśmy medal, na który czekaliśmy od 2008 roku. Mamy pierwszy krążek w historii szpady kobiet na IO. Tymczasem nie rozmawiamy o sukcesach, a o tym, co powiedział pan Zborowski.

Jarecka była trzecia w krajowym rankingu, a o igrzyska walczyła w dogrywce. Zborowski twierdzi, że gdyby nie to, że głośno mówił o sprawie, nie pojechałaby do Paryża.

Wiem, że panowie Zborowski i Dariusz Zieliński, mentor pana Jakuba, zawodnik weteranów i trener mentalny, przypisują tu sobie zasługi. Dwa miesiące temu pan Zieliński także snuł insynuacje w mediach społecznościowych na mój temat, sugerując, że nie powinienem być powołany na igrzyska. Post miał bardzo wiele komentarzy. Ostatecznie pan Zieliński przeprosił mnie w wiadomości prywatnej i w komentarzu. Szkoda tylko, że nie zrobił tego w osobnym poście, bo nie sądzę, żeby wiele osób doczytało wszystkie komentarze, a negatywny nagłówek pozostał, zapewne nie przez przypadek.

Przy okazji chciałbym podkreślić, by wszyscy zawodnicy uważali, z czyjej pomocy korzystają w treningu mentalnym. Od tego są psychologowie sportowi, wykwalifikowani specjaliści, którzy przeszli odpowiedni proces edukacji i których obowiązuje etyka zawodowa. Trenerem mentalnym, coachem czy mentorem może ogłosić się każdy i nawet mając dobre intencje, może nieświadomie zaszkodzić sportowcom.

Wracając do sprawy powołań szpadzistek, myślę, że decyzja o składzie zapadła na podstawie list klasyfikacyjnych i wyników z tego sezonu. Ostatecznie nikt nie powinien mieć pretensji. Podkreślę jeszcze raz: na pewno samo ogłoszenie dogrywki wywołało spore zamieszanie.

Prócz tej dogrywki nie ma pan związkowi absolutnie nic do zarzucenia?

Pojawiają się w środowisku pretensje o brak odpowiedniego wsparcia finansowego. Fakt jest taki, że związek nie jest najbogatszy. Dzieli pieniądze, których po prostu ma za mało. Wielu może się czuć pokrzywdzonych, ale nie wiem, czy winiłbym za to PZS.

Jednego ze stwierdzeń Zborowskiego na pewno pan nie podważy: w pojedynku z Aleksandrem Choupenitchem zdobył pan trzy punkty. Jak pan ocenia swój występ na igrzyskach?

Walka indywidualna nie potoczyła się po mojej myśli. Rywal wybitnie mi nie leży. To zawodnik z mojego rocznika, nigdy z nim nie wygrałem. Przygotowałem taktykę, ale przeciwnik zneutralizował moje atuty.

A jeśli chodzi o turniej drużynowy, w meczu z Włochami, mówiąc łagodnie, nie byliśmy faworytami. Rywale to absolutny światowy top. Byliśmy dobrze przygotowani taktycznie i mentalnie. Było blisko, zabrakło sześciu trafień. Każdy z nas pewnie sobie zarzuca, że mógł zrobić więcej. Marzyliśmy o medalu. Natomiast szóste miejsce na igrzyskach w sytuacji, gdy uzyskanie samej kwalifikacji jest piekielnie trudne, to sukces. I nie chciałbym, żeby o tym zapominano.

Źródło artykułu: WP SportoweFakty