Jadąc do Lahti Stanisław Marusarz był już pięciokrotnym mistrzem Polski w skokach (łącznie zdobył w swojej karierze 11 tytułów). Ponadto świetnie spisywał się na arenach międzynarodowych. Blisko pierwszego medalu mistrzostw świata był już w 1935 roku w Wysokich Tatrach.
Polski skoczek był u szczytu formy. Ponadto cieszył się dużą popularnością wśród kibiców i dziennikarzy. Był jednym z głównych faworytów do odniesienia zwycięstwa podczas mistrzostw świata w Lahti w 1938 roku.
"Była ona [skocznia] cała zbudowana z rusztowań o płaskim progu (w odróżnieniu od zjazdowego i loopingowego), niesłychanie powietrzna w konstrukcji, aczkolwiek łatwa. Punkt krytyczny skoczni wynosił 58 m, rekord - 63 m" - wspominał po latach Marusarz w książce "Na skoczniach Polski i świata".
ZOBACZ WIDEO Karne zdecydowały o zwycięstwie Manchesteru City! Skandaliczne zachowanie bramkarza Chelsea! [ZDJĘCIA ELEVEN SPORTS]
Czytaj także: Trudna przyszłość skoków w Polsce. "Musimy dbać o zaplecze"
Nierówne otwarcie
Już podczas serii treningowych Stanisław Marusarz pokazał wielką klasę. Oddał dwa skoki - oba w granicach rekordu obiektu. Oprócz niego solidnie spisywali się m.in. Josef Bradl czy Asbjoern Ruud - młodszy brat Birgera i Sigmunda, norweskich legend.
Również wśród rywali Polak był wymieniany jako faworyt do wywalczenia tytułu mistrzowskiego. Konkurs kombinacji norweskiej pokazał, że ich przewidywania mogły być błędne. Marusarz zanotował upadek na skoczni i choć dzień wcześniej nieźle pobiegł, zajął ostatecznie 21. miejsce.
Zaledwie pół godziny po konkursie skoków w ramach kombinacji norweskiej, miała rozstrzygnąć się walka o medale w skokach narciarskich. Marusarz miał nadzieję na powetowanie sobie słabszego występu w kombinacji.
Czytaj także: MŚ w skokach 2019. Dawid Góra: Absurd w Seefeld. Zupełnie niezrozumiała decyzja
Deklasacja rywali
Już w pierwszej serii konkursu Marusarz pokazał ogromną klasę. Osiągnął 66 metrów, co było nowym rekordem skoczni w Lahti. Jego najgroźniejszy rywal, Asbjoern Ruud, skoczył o 2,5 m bliżej. Co ciekawe, fińska publiczność oszalała z radości.
"Trybuny szalały. Z radości rzucano w górę kapelusze. Rozentuzjazmowani widzowie wynieśli mnie na rękach z wybiegu podrzucając i oddając sobie z rąk do rąk. Doprawdy nie podejrzewałem Finów o taki temperament" - wspominał po latach polski skoczek.
Kibice tak długo świętowali z polskim skoczkiem, że ten ledwo zdążył wrócić na górę skoczni, aby oddać swój drugi skok.
"Wciąż sapiąc nie ruszałem się z miejsca. Jeszcze kilka sekund wytchnienia... Sędzia startowy zauważywszy, że zmęczyłem się szybkim podchodzeniem, porozumiał się telefonicznie z trybuną sędziowską. Sędziowie pozwolili mi odpocząć, ale nie pozwoliła publiczność (...) skandowali moje nazwisko domagali się oddania skoku".
Mimo zmęczenia Polak oddał kapitalny skok, jeszcze dłuższy niż podczas pierwszej serii. Pojawiły się jednak rozbieżności jeżeli chodzi o pomiar długości. Fiński sędzia przyznawał Marusarzowi 67,5 m, podczas gdy Norweg upierał się, że Polak osiągnął o metr mniej. Ostatecznie zaliczono odległość 67 m.
Ogromne kontrowersje
Dwa rekordy skoczni i rywale pokonani o kilka metrów. Wszystko wskazywało na to, że mistrzem świata został Marusarz. Kibice znów nosili go na rękach, a rywale gratulowali zwycięstwa. "Pięć i pół metra nad Ruudem oraz dwa i pół metra nad Myhrrą przy dobrym stylu dawało mi stuprocentową szansę" - mówił po latach skoczek.
Marusarz z wielkim spokojem wyczekiwał na ogłoszenie końcowych wyników, które zaplanowano na godz. 18.00. Już kilkadziesiąt minut wcześniej sala szczelnie się wypełniła.
Choć wybiła 18 wyników nie ogłaszano. Nie zrobiono tego także przez następnych kilka kwadransów. Do sali dotarła informacja, że pomiędzy sędziami rozgorzał duży spór. Marusarz usłyszał od jednego z fińskich sędziów, że jego zdaniem był najlepszy, ale Norwegowie twierdzą inaczej.
Ostatecznie ogłoszono, że mistrzem świata został... Asbjoern Ruud. "Gdy jako pierwszego wywołano Asbjoerna Ruuda pojąłem, że mnie skrzywdzono. Przegrałem na trybunie sędziowskiej..."
Rywale kwestionowali decyzję sędziów
Asbjoern Ruud czuł się co najmniej zaskoczony zaistniałą sytuacją i długo nie potrafił się zdecydować, czy zostać na swoim miejscu, czy ruszyć do sędziów po odbiór nagrody za zwycięstwo. Obecni na sali przyjęli tę decyzję milczeniem, a następnie gwizdami.
Gdy po srebrny medal ruszył Marusarz podniósł się wielki aplauz. Polak otrzymał także nagrodę za najdłuższy skok dnia. Pokonał Ruuda łącznie o 5,5 metra, Norweg otrzymał jednak nieznacznie wyższą notę (o 0,2 pkt). Okazuje się, że decydujące znaczenie miało to pół metra, o które "skrócono" skok Polaka.
Wszyscy, włącznie z reprezentantami Norwegii, gratulowali Marusarzowi, którego uznawali za moralnego mistrza. Organizatorzy i sędziowie mieli w tym momencie nietęgie miny.
W zagranicznej prasie nie zabrakło później licznych artykułów na ten temat. Decyzji sędziów nie dało się już jednak zmienić i ogromny niesmak pozostał na lata. Rok później w Zakopanem Marusarz nie był w stanie powetować sobie porażki z Lahti i zajął ostatecznie piąte miejsce. Później wybuchła II wojna światowa...
Marusarz, który cudem przeżył wojnę, pojechał jeszcze na zimowe igrzyska w 1948 i 1952, na mistrzostwach świata już się nie pojawił. Karierę zakończył dopiero w 1957 roku, w wieku 44 lat.
Później pojawiał się jeszcze na skoczni - w 1966 roku, jako 53 latek, otwierał konkurs Turnieju Czterech Skoczni w Innsbrucku. Ostatni skok oddał w wieku 66 lat w Zakopanem. Miał jeszcze pojawić się na skoczni w 1989, gdy Wielkiej Krokwi nadawano jego imię. Warto dodać, że Marusarz miał wtedy już 75 lat. Ze względu na silny wiatr ostatecznie nie oddał skoku. Zmarł w 1993 roku na zawał.