Przełomowy moment w karierze i łzy smutku Kamila Stocha

Getty Images / Alexander Hassenstein / Na zdjęciu: Kamil Stoch
Getty Images / Alexander Hassenstein / Na zdjęciu: Kamil Stoch

W 2013 roku Kamil Stoch zdobył w Predazzo tytuł mistrza świata, jednak kilka dni przed tym sukcesem przeżył bardzo trudne chwile. Po konkursie na średniej skoczni Polak z trudem ukrywał łzy, a wszystko przed telewizyjnymi kamerami.

W tym artykule dowiesz się o:

To był najważniejszy moment w jego dotychczasowej karierze. O krok od pierwszego medalu mistrzostw świata, w znakomitej sytuacji przed drugą serią. W niej wszystkie marzenia o podium prysły, a po zawodach w oczach 25-latka pojawiły się łzy.

Kamil Stoch przeżył w 2013 roku w Predazzo prawdziwą huśtawkę emocji. 28 lutego, dokładnie w 10. rocznicę mistrzostwa świata Adama Małysza wywalczonego w dolinie Val di Fiemme, jego następca wygrał mistrzowski konkurs na dużej skoczni i trafił do panteonu największych skoczków w historii tej dyscypliny.

Ogromny wpływ na jego znakomite skoki w zawodach miało to, co kilka dni wcześniej wydarzyło się w zawodach na normalnym obiekcie.

Początek sezonu był fatalny. W pierwszych pięciu konkursach sezonu Stoch zdobył tylko jeden punkt! Wszystko zmieniło się w grudniu w Engelbergu. Od tego momentu lider kadry zaczął regularnie zajmować miejsca w czołówce, trzy razy dostając się na podium.

ZOBACZ WIDEO Kulisy wyboru na najlepszego polskiego sportowca. "Kurek objął prowadzenie dwie minuty przed końcem"

Przed mistrzostwami świata w Val di Fiemme nastroje były optymistyczne. Stoch był kandydatem do medalu, chociaż więcej szans dawano Gregorowi Schlierenzauerowi i Andersowi Jacobsenowi, którzy dominowali w pierwszej części sezonu. Chętnych na znalezienie się na podium było zresztą bardzo wielu - sezon 2012/2013 był bardzo wyrównany i każdy z czołowej "10" mógł zostać zwycięzcą.

W treningach przed konkursem na normalnym obiekcie Stoch skacze równo, jednak zajmuje miejsca poza czołówką. Wielkie nadzieje rozbudził za to w serii próbnej, którą wygrywa. W pierwszej serii również skacze znakomicie - 102 metry, co na półmetku daje mu drugą pozycję, ze stratą 2,8 pkt do prowadzącego Andersa Bardala.

Polak był wtedy o krok od pierwszego w swojej karierze medalu mistrzostw świata. Wystarczyło do tego powtórzyć wynik z pierwszej serii. U 25-latka wzięły jednak górę nerwy i emocje. - Kamil był spięty i usztywniony. Nie trafił precyzyjnie w próg, trochę "przepchał" odbicie. Dlatego zabrakło mocy i odpowiedniego toru lotu, by polecieć dalej - przekonywał prezes Polskiego Związku Narciarskiego Apoloniusz Tajner.

- To techniczny błąd, który zdarzał mu się także tutaj, w pierwszych skokach treningowych. Po niezłym wyjściu z progu, trochę przykurczył górną część ciała. To spowodowało, że zaczęło go skręcać - dodawał ówczesny trener naszej kadry, Łukasz Kruczek.

Stoch skoczył zaledwie 97 metrów, a na dodatek miał problemy przy lądowaniu. Ostatecznie spadł dopiero na ósme miejsce, co okazało się dla zawodnika z Zębu ogromnym rozczarowaniem. Przekonali się o tym wszyscy, gdy po konkursie Polak stanął przed kamerami Telewizji Polskiej.

Skoczek nie zdjął do wywiadu gogli, jednak można było wyczuć z jego słów, że łzy napłynęły mu do oczu i ściskały mocno gardło. Tak naprawdę Stoch nie był w stanie normalnie rozmawiać i spokojnie odpowiadać na pytania Sebastiana Szczęsnego.

To był jeden z najtrudniejszych, ale prawdopodobnie też jeden z najważniejszych momentów w jego karierze. - Całą noc po konkursie rozmyślałem nad tym, że miałem medal w garści. Zastanawiałem się dlaczego w tym sezonie miałem już kilka podobnych sytuacji i nie potrafiłem ich wykorzystać. Do niczego nie doszedłem - mówił na łamach "Faktu". W końcu udało się jednak znaleźć przyczynę i wyciągnąć wnioski.

Kilka dni później, 28 lutego 2013 roku, Stoch nie pozwolił, by zawładnęły nim nerwy i emocje. W konkursie na dużej skoczni nie miał sobie równych i sięgnął po złoty medal mistrzostw świata. Zapisał kolejny rozdział w polskiej historii Val di Fiemme, powtarzając sukces Adama Małysza dokładnie sprzed 10 lat.

Po zawodach Stoch znów stanął przed kamerami TVP. Tym razem kibice zobaczyli człowieka, który promieniał ze szczęścia. - Kiedyś mój tata powiedział mi, że muszę 100 razy przegrać, żeby raz wygrać. Dzięki tato, nauczyłem się - wyznał nowy mistrz świata pod skocznią w Predazzo.

Potem przekonywał, że konkurs na średniej skoczni był mu bardzo potrzebny do tego, żeby wygrać potem złoto. - Dużo się wtedy nauczyłem. W myślach powtarzałem sobie tylko elementy techniczne, które miałem należycie wykonać. Reszta już się nie liczyła - zapewniał.

Nie brakuje głosów, że porażka na średniej skoczni w Predazzo była przełomem w karierze Stocha. Od tej pory nie miał już problemów z wytrzymaniem ciśnienia podczas najważniejszych konkursów. Choć indywidualnie, złoto z 2013 roku wciąż pozostaje jego jedyny medalem na mistrzostwach świata.

Tegoroczne MŚ wydają się idealną okazją do poprawienia tego dorobku.

Źródło artykułu: