Wypadek, walka o życie i rozwód. Polska gwiazda stanęła na nogi

Facebook / Na zdjęciu: Karolina Riemen
Facebook / Na zdjęciu: Karolina Riemen

- Moje życie rozpoczęło się od nowa - mówi Karolina Riemen, była polska narciarka, która w 2017 roku przeżyła koszmarny upadek i lekarze nie dawali jej dużych szans. Po sześciu latach jest w niej więcej życia, niż kiedykolwiek wcześniej.

W tym artykule dowiesz się o:

Wylew w pniu mózgu, trzy i pół centymetrowy wylew w lewej półkuli mózgu, blisko splotu nerwowego odpowiedzialnego za mowę, wzrok i prawe kończyny - górną i dolną. Ciało w połowie sparaliżowane, do tego bardzo poważny problem z okiem. Lekarze twierdzili, że resztę życia Karolina Riemen (wcześniej Riemen-Żerebecka - przyp. red.) spędzi pod respiratorem. Samo to, że przeżyła upadek, było już pierwszym cudem.

- Wszystkie połączenia w moim mózgu przerwały się tak, jakby zostały przecięte gilotyną - mówiła potem w rozmowie z naszym portalem (WIĘCEJ TUTAJ).

Dziś była reprezentantka Polski w skicrossie jest pełną życia, zdrową 35-latką, mająca w sobie pasję do działania i nowe cele. Po dramatycznym upadku w Sierra Nevada w 2017 roku nie ma żadnych pozostałości. Jedynie mentalne i to tylko pozytywne. Riemen nie ukrywa, że jest znacznie silniejszą osobą, niż kiedyś.

Rehabilitacja po wypadku była długa i żmudna, zakończyła się ogromnym sukcesem, po której Polka wróciła nawet do zawodowego sportu. W 2019 roku musiała jednak zakończyć karierę ze względu na kontuzję kolana. Oglądając jej media społecznościowe nie widać jednak osoby, której karierę przerwały problemy ze zdrowiem.

- Tak naprawdę w mediach społecznościowych nigdy nie widać negatywnych historii, każdy stara się je trochę ukrywać - zapewnia dziś w rozmowie z WP SportoweFakty. - Natomiast ja jestem szczera, nie piszę, że jest dobrze, jeśli nie jest. Ale z moim zdrowiem wszystko jest w jak najlepszym porządku. Oczywiście - mam za sobą operację kolana, niejedną operację pleców i czasami nie mogę bezboleśnie wstać z łóżka. Ale nie są to bardzo poważne problemy.

Olimpijka z Soczi jest bardzo aktywna, jak sama przyznaje, trenuje więcej niż w trakcie kariery. Ma bowiem bardzo odpowiedzialne zadanie - została szkoleniowcem młodych polskich narciarek.

- Jestem drugim trenerem grupy polskich alpejek, liczy ona 6 dziewczyn i to zajmuje mi najwięcej czasu. Trenowanie, pomaganie, koordynowanie - w skrócie: tworzenie nowego modelu treningu w Polsce. Głównym trenerem jest Austriak i jest to prywatna grupa. Wprowadzamy bardzo dużo nowych bodźców - trenujemy w różnych miejscach w okolicach Tyrolu i jest to inna jakość - zapewnia.

W czasie wolnym? Oczywiście góry. Jej social media są wręcz zalane zdjęciami z takich wypadów. Śmieje się, gdy słyszy słowo "wycieczki". Można się tylko domyślać, że mało kto wytrzymałby jej tempo.

- Po tylu latach element treningu ewidentnie został we krwi. Co ciekawe, trenuję obecnie więcej niż gdy byłam zawodniczką. Ale tak właśnie realizuję siebie. Myślę, że trening pomaga na każdym etapie życia. Wyładowanie energii, odstawienie innych myśli na bok i skupienie się na wysiłku. Ja jestem też uzależniona od bycia zmęczoną i od adrenaliny. Wybierając teren na trening, podświadomie wybieram nawet ten, gdzie adrenalina będzie większa - mówi.

Nie ukrywa, że po zakończeniu kariery było jej bardzo trudno. Problemy z kolanem sprawiły, że w wieku 30 lat została sportową emerytką, bez pomysłu na nowe życie. Bez adrenaliny, od której jest tak uzależniona.

Riemen: - Bardzo mi jej brakowało. I tej rywalizacji, ale też całego towarzystwa ze skicrossu. Jako społeczność byliśmy ze sobą bardzo zżyci. Człowiek przez całe życie przebywał na wyjazdach i przyzwyczajenie do innego życia było bardzo trudne.

Na szczęście pojawił się nowy pomysł, który całkowicie ją pochłonął. Co ciekawe, nie mający nic wspólnego ze sportem. Gastronomia.

- Nie mogłam sobie znaleźć miejsca, ciężko mi było znaleźć coś, co mogłabym robić po karierze. Pierwszy rok był więc bardzo ciężki pod kątem mentalnym, nie miałam koncepcji, pomysłu, co robić. Niby rysowało się wiele projektów, ale nie miałam do żadnego przekonania. W końcu powstał pomysł otwarcia kawiarni w Lądku-Zdroju, to był strzał w dziesiątkę. To była znakomita odskocznia od sportu, gastronomia okazała się dla mnie nową drogą i jednocześnie odpoczynkiem od treningów. Miałam ze sportem mniejszą styczność, musiałam za nim zatęsknić i nabrać sił do działania. Dziś mam jej bardzo dużo - dodaje.

Wprawdzie kawiarnia nie jest już jej własnością, ale nie ukrywa, że myśli o powrocie do prowadzenia małej gastronomii. Obecnie znów mieszka w stolicy polskich Tatr, jest po rozwodzie, jednak w jej głosie nie słychać żalu. Wdzięczność i radość z każdego dobrego momentu dnia.

- Moje życie rozpoczęło się od nowa. Jestem szczęśliwa, pełna energii i cieszę się, że tak to się potoczyło. Zmiany w życiu są potrzebne, żeby nie dopadła nas stagnacja. W moim przypadku mocnym bodźcem do zmian był rozwód, który mnie zmobilizował. Podniosłam się i spojrzałam szerzej na świat. Myślę, że wszystko to miało swój cel - twierdzi.

Pytana, kogo widzi dzisiaj na nagraniach i zdjęciach z okresu rehabilitacji po dramatycznym upadku w 2017 roku, przekonuje, że nie siebie.

- To zupełnie inna osoba. Pod kątem mentalnym bardzo ewaluowałam, pod kątem świadomości, czego chcę. Człowiek, który przez całe życie uprawia sport, w momencie zakończenia kariery nie jest przystosowany do innego, normalnego życia. Pracy od 8 do 16 i wolnych weekendów. To zupełnie inna rzeczywistość. Ciężko się w niej odnaleźć, ale wreszcie mi się udało - zapewnia.

Tomasz Skrzypczyński, WP SportoweFakty

Źródło artykułu: WP SportoweFakty