Grzegorz Wojnarowski, WP Sportowefakty: Żeby wywalczyć awans do ćwierćfinału Ligi Mistrzów, musieliście zagrać trzy mecze na wyjeździe w ciągu ośmiu dni i pokonać autokarem i samolotami dziewięć tysięcy kilometrów. W czasie ostatniego etapu tej wyprawy, podróży z Włoch do Polski, były ponoć chwile grozy.
Kamil Semeniuk, siatkarz Grupy Azoty ZAKSY Kędzierzyn-Koźle i reprezentacji Polski: Były. Wiemy, jaką mieliśmy pogodę w środę oraz w czwartek i jak to wpłynęło na ruch lotniczy. Wiało strasznie i w samolocie to czuliśmy. Były turbulencje i trochę strachu. Kiedy lądowaliśmy w Katowicach, za pierwszym podejściem pilotom się nie udało. Musieliśmy podchodzić drugi raz. Na całe szczęście wtedy już się udało, bo ponoć nie mieliśmy dość paliwa, żeby dolecieć do jakiegokolwiek innego lotniska. Cieszę się, że trafiliśmy na dobrych pilotów, którzy mimo trudnych warunków byli w stanie bezpiecznie posadzić maszynę. Nie byliśmy jedynymi, którzy mieli problemy. Słyszałem o drużynie Manchesteru City, która musiała lądować w Liverpoolu, oraz o samolocie z Krakowa do Warszawy, który przez wichury przekierowano do Budapesztu.
Norbert Huber powiedział, że on teraz będzie się bał latać. A ty?
Nie. Takie sytuacje nie zdarzają się przecież często. Ja po raz pierwszy w życiu byłem w samolocie, który musiał dwa razy podchodzić do lądowania.
ZOBACZ WIDEO: Dramatyczne wyznanie polskiego olimpijczyka. Powiedział, ile zarabiają sportowcy
Zanim do tego samolotu wsiedliście, mocno się napracowaliście, żeby znaleźć się wśród ośmiu najlepszych drużyn LM.
W czasie "EuroasiaTrip", jak to nazwano, spędziliśmy kilkadziesiąt godzin w autokarze i w samolotach. To był dla nas trudny okres. Zwłaszcza że przystąpiliśmy do niego tuż po zakończeniu kwarantanny. Spotkanie z Merkurem Maribor było dobrym przetarciem, ale mimo to w Nowosybirsku okazało się, że nie byliśmy jeszcze gotowi, żeby grać na tak wysokim poziomie, jak Lokomotiw. Odstawaliśmy nie tyle sportowo, co fizycznie. Przez tamtą porażkę nasza sytuacja mocno się skomplikowała, zaczęliśmy analizować, kto musi wygrać, a kto przegrać, żebyśmy wyszli z grupy. Mieliśmy rozpisane, co musi się wydarzyć. W tym wszystkim najważniejsze było, żebyśmy my pokonali Civitanovę i to się nam udało.
Awansowalibyście, nawet gdybyście przegrali, bo przysługę wyświadczyli wam Bułgarzy z Hebara Pazardżik, którzy pokonali belgijski Knack Roeselare. Śledziliście to, co działo się w Bułgarii?
Tak. Jak Knack prowadził 2:0, byliśmy przekonani, że trzeba będzie wziąć sprawy w swoje ręce. Potem na rozgrzewce poszła informacja, że jest 2:2. A w trakcie pierwszego seta przekazano nam informację, że Hebar wygrał. Wtedy mi ulżyło, ale wiedziałem, że mamy jeszcze robotę do wykonania. Wykonaliśmy ją i koniec końców wyszliśmy z grupy dzięki sobie, a nie na plecach Bułgarów.
Wasze mecze z Civitanovą w europejskich pucharach stają się już tradycją.
Śmieję się, że to taki nasz zagraniczny sparingpartner. Kto wie, czy wkrótce znów nie spotkamy się z Lube, bo możemy na nich wpaść w półfinale Ligi Mistrzów. Dla nas każde spotkanie z tą drużyną, z czołowym zespołem ligi włoskiej, jest cennym doświadczeniem. Pokazuje nam, w jakim miejscu jesteśmy.
We Włoszech zagrałeś przeciwko Lube kapitalne zawody. Wysoka forma wróciła po koronawirusie?
Jeszcze momentami czuję, że niedawno byłem chory. Akurat ja jako jeden z nielicznych w zespole trochę się z wirusem pomęczyłem. Przez trzy dni COVID pokazywał swoją siłę, potem na szczęście objawy ustąpiły i mogłem trenować w domu. Powoli wracam do dobrej dyspozycji fizycznej, ale teraz nie ma możliwości, żeby się odbudować, bo przez przesunięcie kilku spotkań z powodu naszej izolacji mamy bardzo napięty terminarz.
Przed wami jeszcze jedna długa podróż. Z Kędzierzyna-Koźla do Suwałk, na mecz ligowy.
Spędzimy w autokarze kolejne kilkanaście godzin, ale sam fakt, że cały czas będziemy na ziemi, zwiększy nasz komfort podróży.
W przyszłym tygodniu nie będziecie mieli czasu na odpoczynek, bo czeka was mecz ze Stalą Nysa w Pucharze Polski i być może również turniej finałowy tych rozgrywek we Wrocławiu.
Chcąc nie chcąc, musimy grać co trzy dni. To czas, żeby pokazać swój profesjonalizm i umieć znaleźć dość czasu na odpoczynek. Swoich organizmów nie oszukamy, nie da się grać z taką częstotliwością bez odpoczynku.
Twój kolega z reprezentacji Polski Tomasz Fornal stwierdził, że on chciałby częściej grać mecze, ale pod warunkiem, że ktoś wymyśli teleportację, bo to podróże męczą was najbardziej.
Zgadzam się z nim. Gdybyśmy mieli grać cały czas w Kędzierzynie, moglibyśmy wychodzić na boisko dzień w dzień. W zeszłym sezonie w ramach Ligi Mistrzów braliśmy udział w dwóch turniejach i wtedy rozgrywaliśmy trzy spotkania z rzędu. Z tego co pamiętam, w turnieju w Bełchatowie najlepiej fizycznie czułem się w trzecim meczu. Kiedy podróżujemy, jest trudniej. Przez nie bolą plecy i kolana, bo musimy siedzieć przez kilka godzin w niezbyt komfortowej pozycji. Próbujemy kłaść się w przejściach czy między siedzeniami, ale nie każdy ma tyle miejsca, żeby się rozłożyć. W samolocie "złoty bilet" to miejsce przy wyjściu ewakuacyjnym, bo można wyciągnąć nogi, ale nawet u tych, którzy taki bilet trafią, w dłuższych trasach odzywają się plecy czy barki.
Chciałbym poznać twoje zdanie w sprawie, o której dyskutują teraz szefowie PZPS i prezesi klubów Plusligi. Jesteś za zwiększeniem limitu obcokrajowców na boisku z trzech do czterech? Przeciwnicy tej zmiany przekonują, że przy większym limicie taki Kamil Semeniuk mógłby nigdy nie dostać szansy gry w pierwszym składzie ZAKSY i nie rozwinąłby się w gracza europejskiego formatu.
Wydaje mi się, że obecny system jest w porządku. Mamy bardzo wielu polskich zawodników na wysokim poziomie, zarówno doświadczonych, jak i młodych. Myślę, że nasza liga powinna się koncentrować przede wszystkim na polskich siatkarzach, to oni powinni stanowić o jej sile i poziomie. Oczywiście, obcokrajowcy też są lidze potrzebni, ale jeśli teraz zwiększymy limit, to kto wie, czy za kilka lat znowu to nie nastąpi i nie doprowadzimy do sytuacji, w której jakiś klub nie wystawi w pierwszej szóstce ani jednego Polaka. Trzech obcokrajowców na boisku to moim zdaniem właściwa liczba. Nie ruszałbym tego przepisu.
Czytaj także:
Przystanek Maaseik dwukrotnie zdobyty. Projekt Warszawa godnie żegna się z Ligą Mistrzów
Bitwa o zwycięstwo w Lubinie. Ponad dwugodzinne starcie zakończyło się tie-breakiem