Na emocje związane z siatkówką reprezentacyjną czekaliśmy kilkanaście miesięcy. Niektórzy od mistrzostw Europy rozgrywanych jesienią 2019 roku, inni jeszcze od kwalifikacji olimpijskich w styczniu 2020 roku. Nieliczne sparingi rozegrane tuż po lockdownie to była tylko namiastka, by wypełnić pewne zobowiązania kontraktowe wobec sponsorów. Wszyscy wówczas dochodziliśmy do siebie po pierwszej fali pandemii.
W tym roku FIVB zafundowała nam coś, co dotąd nie mieściło się w głowie. 124 mecze Ligi Narodów mężczyzn na przemian z 124 meczami Ligi Narodów Kobiet. Łącznie 248 spotkań w ciągu 34 dni. I ani jednego dnia wytchnienia (dla nas oglądaczy, bo uczestnicy dostawali trzy dni wolnego na trzy dni meczowe). Przypominam sobie, jak narzekaliśmy na Puchar Świata i jego formułę. W tym roku dostaliśmy jego wersję rozszerzoną (ale zdecydowanie nie "premium").
W domu Wielkiego Brata
Trzeba oczywiście pamiętać o tym, że światowa federacja także zawarła umowy ze sponsorami i chciała się z nich wywiązać. Wszak Liga Narodów to turniej towarzyski, ale na horyzoncie jest walka o milion dolarów. Wiadomo, pieniądze to świetny czynnik motywacyjny. Tyle, że w tym roku sportowcy zamknięci w rimińskiej bańce mieli prawo czuć się jak zwierzęta w zoo lub cyrku. Albo w domu Wielkiego Brata, bo przecież byli odizolowani od kibiców czy dziennikarzy, skazani sami na siebie.
ZOBACZ WIDEO Apator traci przez Motoarenę. Per Jonsson tłumaczy, co jest problemem
To - w połączeniu z rygorystycznym protokołem bezpieczeństwa - niezmienianie stron, brak moppersów, piłki podawane do koszyka, wirtualna strefa wywiadów, medale odbierane gdzieś za kulisami, itp. - sprawiło, że siatkówka została odarta z niemal całej otoczki, która czyniła tę dyscyplinę przyjemniejszą - zarówno dla zawodników, jak i dla kibiców. Drużyny zostały zabunkrowane i miały tylko trenować lub grać. Ogromny szacunek, że nie powariowali.
Jeśli ktoś nowy miał zarazić (sic!) się siatkówką, to raczej dzięki tej Lidze Narodów tego nie zrobił. Osiem meczów dziennie od 10:00 do 24:00 to dawka, która powaliłaby nawet słonia. Nie wyobrażam sobie, by ktoś obejrzał wszystko od dechy do dechy. Ba, sam się przyznam, że obejrzałem nie wszystkie mecze reprezentacji Polski, a inne spotkania (poza fazą finałową) właściwie dla mnie nie istniały. Zero elitarności i ekskluzywności. Ot, granie dla grania. Dla samych siebie.
Nieco ponad rok temu o tej porze pisałem, że okres zamrożenia sportu na niemal całym świecie był szansą na swego rodzaju "nowy ład" w siatkówce. Dyscyplinie pięknej, emocjonującej, ale niestety z roku na rok rozwałkowanej tak bardzo, że za każdym razem nie tyle wstajemy od stołu najedzeni, co już do niego zasiadamy pełni. Na szczęście wygląda na to, że FIVB wyleczyła się z nikomu niepotrzebnych turniejów typu Klubowe Mistrzostwa Świata. O Pucharze Świata już też coś przycichło. A więc jest nadzieja.
Przejedzenie w Polsce
Czas na ruch po polskiej stronie. Tyle, że nie w tę stronę. Od sezonu 2022/2023 w PlusLidze znów będziemy oglądać 16 zespołów. Aż 16 zespołów. Już nieważne, czy w tym gronie będzie Kazhany Barkom Lwów, choć moim zdaniem lepiej byłoby dać szansę ukraińskiej ekipie najpierw w TAURON 1. lidze, by do ekstraklasy mogła awansować w sposób sportowy.
Już teraz organizacja ligowego kalendarza przyprawia wiele osób o ból głowy w związku z brakiem wolnych terminów. W poprzednim sezonie jeszcze doszedł aspekt zakażeń koronawirusem, więc kluby szły sobie na rękę, bo lepiej było zagrać dwa mecze w trzy dni niż w ogóle. Tyle, że znów dwoma dodatkowymi drużynami zabieramy sobie terminy meczowe. Grozi nam po prostu przesyt. Każda kolejka składać się będzie z ośmiu spotkań. Ośmiu! Kto to obejrzy?
Zadaję to pytanie też w kontekście tego, co działo się w poprzednim, absolutnie wyjątkowym sezonie. Mam z tyłu głowy oczywiście, że karty rozdaje Telewizja Polsat, która wykonała ogromny ukłon w stronę klubów oraz kibiców, by transmitować niemal wszystkie mecze w telewizji, bo odbywały się one bez publiczności. Dużym krokiem było też zezwolenie na transmisje internetowe na platformie Ipla. Do tego właśnie teraz zmierzam.
Terminy meczów układane są tak, by się nie zazębiały a więc kolejka ligowa rozciągnięta jest od piątku do poniedziałku, a często jeszcze coś zostaje na wtorek, środę lub czwartek. Pytam więc, dla kogo ta liga jest i kto ma ją oglądać? Czy nie lepiej byłoby wybrać dwa, trzy lub maksymalnie cztery hitowe mecze w kolejce, a resztę puszczać w internecie i ewentualnie retransmitować w telewizji? To wszystko też za chwilę się przeje.
Dwunastozespołowa PlusLiga i dziesięciozespołowa TAURON Liga w zupełności spełniałyby potrzeby zarówno głównych bohaterów, czyli zawodników i zawodniczek, jak i nas, kibiców. Nie chodzi tu o to, że komuś bronię grać więcej czy mniej. Chciałbym tylko, by spotkania - zwłaszcza te decydujące - miały w sobie choć odrobinę atmosfery święta, a nie były "jednym meczem z wielu". Jesteśmy zmęczeni fazą zasadniczą, czekamy na play-offy, czyli najbardziej elektryzującą część sezonu i... rozgrywamy je w kilkanaście dni, bo terminy gonią. Finałami nie zdążymy się nacieszyć, bo dwa mecze i po sprawie. Szkoda marnować taki potencjał.
Siatkówko, mamy Cię dosyć. Daj nam chociaż chwilę zgłodnieć! Tak samo jak niezdrowe jest niejedzenie cały dzień i wchłanianie dwóch tysięcy kalorii na kolację, tak samo niezdrowa była koronawirusowa przerwa, którą teraz wszyscy chcą za wszelką cenę nadrobić. To się przeje, a skutki uboczne, gdy nasz żołądek nie wytrzyma i wybuchnie mogą być naprawdę nieprzyjemne. Wtedy na leki wspomagające trawienie będzie za późno. O zdrowiu zawodników chyba wspominać nie muszę.
Felietony Krzysztofa Sędzickiego ->
Czytaj też: Kraków czeka na CEV EuroVolley 2021
Oglądaj siatkówkę mężczyzn w Pilocie WP (link sponsorowany)