To pierwszy występ ekipy z Bełchatowa przed własną publicznością. Prezes Konrad Piechocki przed spotkaniem cieszył się, że klub mógł uruchomić dodatkową pulę biletów. Oczywiście dostępna była tylko niecała połowa ze wszystkich miejsc siedzących, ale trudno dziwić się tęsknocie fanów za siatkówką ligową. Wszak nie oglądano jej w Hali Energia przez blisko 200 dni.
Niedzielne spotkanie zapowiadało się bardzo dobrze. Zawiercianie byli w poprzedniej kolejce bardzo bliscy pokonania u siebie Jastrzębskiego Węgla, ale ostatecznie przegrali po tie-breaku. Bełchatowianie z kolei wygrali w czterech setach w Lubinie z Cuprum.
- Oglądałem ostatni mecz zawiercian. To trudny rywal, zwłaszcza na swoim terenie. Moim zdaniem jastrzębianie nie mieli szczęścia, trafiając w 1. kolejce na mecz wyjazdowy w Zawierciu. Mamy tam kilku znajomych, chociażby Piotrek Orczyk, który zagrał bardzo dobre spotkanie i mam nadzieję, że w Bełchatowie trochę mu w tym przeszkodzimy - żartował przed meczem Karol Kłos.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: tak bawią się hiszpańscy piłkarze
Co ciekawe, ani Orczyk, ani Kłos w szóstkach swoich zespołów na to spotkanie się nie znaleźli. Pierwsze piłki wskazywały na to, że w Bełchatowie może być dobry mecz. Minusem były tylko zagrywki psute raz po raz przez oba zespoły. To był w pewnym sensie pojedynek atakujących - Dusana Petkovicia z Mateuszem Malinowskim, ale do pewnego momentu. Obu prawoskrzydłowym zdarzały się jednak chwile kryzysu. Wtedy wyższość pokazało lewe skrzydło z Bełchatowa. Milan Katić i Milad Ebadipour, który skończył ostatnią piłkę okazali się kluczowymi postaciami w walce na przewagi wygraną przez PGE Skrę 27:25.
Można byłoby się rozpisywać na temat tego, co działo się do stanu 19:19, ale tak naprawdę nie ma to wielkiego znaczenia, bo najważniejsze rzeczy działy się właśnie po nim. Maximiliano Cavanna wykorzystywał Malinowskiego kiedy tylko się dało i w drugim secie to przyniosło efekt. A sam atakujący piłkę setową przy stanie 25:24 posłał mocno w Katicia i zakończył zabawę w tej partii.
Wydawało się, że zawiercianom powoli jednak kończyło się paliwo, a Malinowski nie będzie w stanie utrzymać tego poziomu intensywności. Tymczasem w trzecim secie mieliśmy powtórkę z rozrywki. PGE Skra prowadziła już trzema punktami prezentując dość szeroki wachlarz możliwości w ataku, aż tu nagle znów jeden błąd, dwa bloki i zrobiło się 19:19. A bohaterem końcówki (ponownie granej na przewagi) znów był Malinowski, który po tym, jak ustrzelił Piechockiego, dał zwycięstwo swojej drużynie ponownie 26:24.
Z każdym kolejnym setem ekipa trenera Michała Gogola była coraz mniej pewna swego. Nawet gdy prowadziła różnicą czterech punktów w czwartej partii (10:6) dość szybko tę przewagę roztrwoniła. Coraz mniej piłek kończyli Petković z Katiciem i Ebadipourem, o środkowych już nie wspominając. Nie pomogło nawet wejście Karola Kłosa pod koniec seta. Po drugiej stronie siatki poza Malinowskim wyróżnić trzeba Garretta Muagututię, który ustawiał się w obronie tak, że wręcz piłka go szukała. I to on właśnie skończył trzecią piłkę meczową dając zwycięstwo 25:23 Aluron CMC Warcie Zawiercie i trzy punkty za wygraną w czterech setach.
W następnej serii gier zespół Igora Kolakovicia zagra w Olsztynie z Indykpolem AZS-em, a bełchatowianie w Hali Energia podejmą Grupę Azoty ZAKSĘ Kędzierzyn-Koźle.
PGE Skra Bełchatów - Aluron CMC Warta Zawiercie 1:3 (27:25, 24:26, 24:26, 23:25)
PGE Skra: Łomacz, Ebadipour, Huber, Petković, Katić, Bieniek, Piechocki (libero) oraz Sawicki, Kłos.
Aluron CMC Warta: Flavio, Malinowski, Depowski, Niemiec, Cavanna, Muagututia, Żurek (libero) oraz Czarnowski, Bociek, Orczyk.
MVP: Mateusz Malinowski (Aluron CMC Warta)