Łukasz Witczyk, WP SportoweFakty: 24 września jasne stało się, że AZS Częstochowa nie otrzymał licencji na grę w Krispol 1. lidze. Mimo wykonanej ogromnej pracy i porozumienia się ze wszystkimi wierzycielami, komisja licencyjna nie zmieniła swojej decyzji. Jak wyglądały kulisy postępowania licencyjnego wobec AZS-u?
Kamil Filipski, prezes AZS Częstochowa: Uzasadnienie tej decyzji dotarło do klubu miesiąc później. Jeśli ja miałbym rozstrzygnąć jakiś spór, to najpierw zająłbym się uzasadnieniem, a następnie podjął decyzję, bo przecież na jakiejś podstawie ta decyzja musi być podjęta. Skoro Arbitraż potrzebował miesiąc czasu, by przesłać nam wyjaśnienie swojej decyzji, to budzi to pewne wątpliwości. Rozmawiałem tydzień temu z osobą ze związku oddelegowaną do tego tematu i powiedziała, że jeszcze trwają jakieś prace, zebrał się arbitraż, coś dopisywano. Dla mnie to jest abstrakcyjna sytuacja.
To budzi kolejne kontrowersje.
Uzasadnienie decyzji dostaliśmy pod koniec października. Jest to dokument, który nie ma żadnej daty ani podpisów. Są na dole nazwiska trzech osób, które wchodzą w skład sądu apelacyjnego, ale nikt się pod tym nie podpisał. Kiedy odbiorę oryginał dokumentu, będę próbował wnioskować o to, by móc go opublikować. Sama sytuacja jest dość dziwna i niekomfortowa. Rozumiem, że decyzja musiała zapaść szybko, bo trzeba było ewentualną inną drużynę do ligi dokooptować, jednak to, że jej uzasadnienie dostaliśmy po miesiącu budzi moje mocne wątpliwości.
Jaki był oficjalny powód braku przyznania licencji?
Niektóre tematy są tak abstrakcyjne, że ciężko się do nich odnieść. Jednym z powodów, dla których ta decyzja została podtrzymana jest to, że statystyk Adrian Pasierb nie miał możliwości wydrukowania ugody, podpisania jej i przesłania. Nie miał po prostu jak tego zrobić. Mailowo potwierdził, że akceptuje warunki ugody i w najbliższym czasie prześle oryginał. Zrobił to następnego dnia. Maila z dokumentami wysłaliśmy około godziny 23, ostatniego dnia na złożenie apelacji. Niecałe 12 godzin później statystyk przesłał nam podpisany dokument, który później dostała komisja licencyjna. Jednak komisja podważała to, czy mail Adriana Pasierba w rzeczywistości należał do niego, bo przecież nie ma bezwzględnych dowodów na to, że mail z którego do nas napisał należy właśnie do niego… Jeżeli to jest wyjaśnienie decyzji o tym, że tak zasłużony klub jak AZS Częstochowa nie dostaje licencji na grę, to wypada pozostawić to chyba bez komentarza.
ZOBACZ WIDEO: Karol Kłos podsumował sezon reprezentacji Polski. "Tak dobrze jeszcze nie było"
AZS na boisku w tym sezonie nie zagra, ale pana i innych działaczy czeka walka o dobre imię klubu.
Jest wiele innych historii i wydarzeń, sporo z nich wręcz niewiarygodnych i mam nadzieje, że będzie jeszcze okazja by o tym powiedzieć. Na dziś myślimy o odwołaniu do Polskiego Komitetu Olimpijskiego, najpierw jednak chciałbym otrzymać oryginał podpisanego dokumentu, by wiedzieć z kim i o czym rozmawiam.
Trzeba jednak przyznać, że w ostatnich miesiącach klub dał wiele powodów do tego, by nie otrzymać licencji. Zaległości wobec zawodników wynosiły nawet ponad rok.
Oczywiście. Zdajemy sobie sprawę z tego, że gdybyśmy byli czyści jak łza, to związek musiałby nas przepuścić i licencję byśmy dostali. Nikt w klubie od problemów i mówienia o nich nie uciekał. A tych było naprawdę sporo i ja temu nie zaprzeczam. Uważam jednak, że w porównaniu do innych drużyn, które licencje dostały, nie zostaliśmy potraktowani fair. Często też słyszę zarzut, że za późno wzięliśmy się za podpisywanie ugód. Właściwie od maja planowaliśmy takie działania. W krótkim czasie, dwóch tygodni przed odwołaniem, podpisaliśmy tak dużo z nich tylko dlatego, że większość zawodników nie zdawała sobie sprawy, że to co mówimy, jest prawdą.
Zawodnicy nie chcieli podpisywać ugód, które miały im zagwarantować spłatę zobowiązań?
Oni sądzili, że to co mówimy, to blef, by wymusić na nich ugody. Jeden z zawodników rozmawiając ze mną, mówił wprost, że on nie podpisze ugody, bo wie, że AZS i tak dostanie licencje, bo mamy kolegów w związku. Co więcej, on już słyszał, że my tę licencję dostaliśmy. Powstało dziwne przeświadczenie, że tych ugód podpisywać nie ma sensu. Dlatego tak trudno było sfinalizować wiele z nich wcześniej. Jeżeli te rozmowy wyglądałyby w maju, tak samo jak w tych tygodniach przed odwołaniem, to sądzę, że PZPS jak nie byłby zdeterminowany, aby licencji nam nie przyznać, musiałby to zrobić. Decyzja komisji licencyjnej, że AZS licencji nie dostanie wywołała duże zdziwienie w środowisku. Sam dostałem kilka telefonów w tej sprawie. Każdy zaczął rozumieć, że to, co mówiliśmy nie było blefem czy żartem, tylko czystą prawdą. Chcieliśmy, by wszyscy odzyskali pieniądze i do tego dążyliśmy, ale musieliśmy to zrobić na określonych warunkach. Nie był to blef czy żart, a postawienie sprawy dokładnie wprost tak jak wyglądała.
Kontrowersje budzi też termin rozpatrzenia wniosku. Zespół przygotowywał się do rozgrywek, te zresztą już zainaugurowano, tyle że mecze AZS-u były przekładane. Ostatecznie po drugiej kolejce jasne stało się, że AZS zastąpi Chrobry Głogów.
Mieliśmy zawodników, podpisane wstępne umowy, dogadanego sponsora, porozumieliśmy się z wynajmem hali, rozpoczęliśmy treningi, które prowadził sztab szkoleniowy. To jest abstrakcja, że doszło do takiej sytuacji, w której terminy decyzji o przyznaniu lub nie licencji odbywają się już w trakcie sezonu. Kolejną dziwną historią w tym całym zamieszaniu licencyjnym jest przecież sytuacja Warszawy.
ONICO zastąpił Projekt Warszawa.
Skala zadłużenia Onico była ogromna, nieporównywalna z AZS-em. Nagle została zgłoszona inna spółka, która dostała prawo do otrzymania licencji i ją przyznano. Nie wiem, jak tam się dogadano w kwestii długów, nie mam takiej wiedzy. Ale proszę sobie wyobrazić nas, gdy w marcu, wiedząc już, że sportowo zostajemy w lidze, zakładających sobie spółkę z o.o., stowarzyszenie czy fundację. KS AZS Częstochowa SSA oddaje prawo do gry innemu niezadłużonemu podmiotowi. Startujemy jako nowy podmiot, dostajemy licencję z klucza, bo nie mamy żadnych zaległości. I mienimy się ratownikami siatkówki w Częstochowie... A przecież takich historii w siatkówce nie tylko męskiej było już naprawdę sporo.
Jest to jakiś pomysł. Nie brał pan pod uwagę takiego rozwiązania?
Teraz pytanie, które rozwiązanie jest bardziej uczciwe? Dlatego zaczęliśmy działania restrukturyzacyjne, bo wierzyłem w to, że to jest rozwiązane realne, ale przede wszystkim najbardziej uczciwe. Pytanie czy Projekt Warszawa wykupił długi Onico, czy jedynie licencje i akcje PLS-u. Żyjemy w rzeczywistości, w której jeśli masz dużo znajomych w związku, to oni sami podrzucą odpowiednie rozwiązanie. Jeśli nie, to masz problem. Wtedy okazuje się, że najbardziej uczciwe rozwiązanie było grą niewartą świeczki.
Andrzej Grzyb w wywiadzie dla sport.pl mówił o niesprawiedliwości, jaka spotkała AZS. Zacytuję jego wypowiedź: "AZS Częstochowa nie dostał licencji, mimo iż miał podpisane ugody z zawodnikami, managerami, a nawet z ZUS i Urzędem Skarbowym! Zaczął regulować zaległości, zgodnie z podpisanymi porozumieniami - a jednak interesy dolnośląskich działaczy wzięły górę i dla awansu klubu z ich okręgu do 1 ligi położyły klub z tradycjami na łopatki i pozbawiły pracy (i wypłaty zaległości) kilkunastu zawodników. Inne kluby, powiązane z Zarządem PZPS, takie licencje dostały, a miały takie same ugody lub ich nie mają do tej pory - a grają!"
Bardzo niepokojące jest dla mnie to, że słyszałem od kilku zawodników, którzy mieli kontakt z graczami z Głogowa, że Chrobry już w okolicach lipca wiedział, że będzie grał w I lidze. Dziwi mnie też to, że Chrobry, a nie Olimpia Sulęcin został dołączony do rozgrywek, bo to Olimpia była uczestnikiem rozgrywek i wiem, że bardzo długo działacze starali się, by w tej lidze zostać.
Z tego co słyszałem osobą, która miała duże problemy, by AZS został w lidze jest pan Wachowiak z Dolnośląskiego Związku Piłki Siatkowej. Jego brat jest prezesem Norwida. Lobbowali, by nie dać licencji AZS-owi. Teraz zrobili konferencję, na której mówiono, że za trzy lata awansują do PlusLigi. Nigdy nie traktowałem Norwida jako rywala czy wroga. Co więcej, prowadziłem rozmowy na temat połączenia tych dwóch klubów, bo sytuacja która została stworzona przed naszym przyjściem do AZS-u, była po prostu bezsensowna. Byłem wręcz przekonany, że kolejnym krokiem w odbudowie wielkiego AZS-u będzie połączenie klubów. Tyle, że częstochowskie realia panujące w siatkówce pokazały, że ludzie nią się zajmujący, robią to z jakiejś dziwnej i chorej potrzeby władzy. Miałem wrażenie, że ego przykryło całkowicie idee sportu. I działo się to również wokół AZS-u, wśród osób, które nazywają się przyjaciółmi klubu. Różne nieczyste zagrania, próby wykupu przez podstawionych ludzi to tylko część historii jaka towarzyszyła nam przez te dwa lata.
Uczciwe podejście wobec zawodników w temacie spłaty długów nie opłaciło się.
Należy zwrócić uwagę, gdzie byłby AZS, gdybyśmy się zachowali tak, jak Warszawa, jak kiedyś Stal Nysa, gdzie zmienili podmiot i literkę w KRS-ie, by nikt nie zauważył. Rzeczywistość pokazuje, że uczciwość nie popłaca, bo to dzisiaj nas się wyzywa od tych, którzy oszukali ludzi. A my prawdopodobnie byliśmy jedynym klubem w historii, który próbował to rozwiązać na zdrowych zasadach. Zdaje sobie sprawę z tego, że rozłożenie zaległości na dwa-trzy lata nie było komfortowe ani dla wierzycieli, ani dla nas. To przykre i smutne, że do takiej sytuacji doszło, ale nadal było to najbardziej uczciwe rozwiązanie.
Jaka będzie przyszłość AZS-u Częstochowa?
Nie mam pojęcia. Jaka jest przyszłość tej spółki, łatwo się domyślić, że będziemy rozmawiali o procedurach pewnie między upadłością a likwidacją. Z perspektywy czasu uważam, że siatkówkę w Częstochowie można zrobić, gdy ma się luźne dwa miliony złotych w kieszeni na każdy sezon, lub posiadając czerwoną plakietkę członkowską SLD.
Co ma pan na myśli mówiąc o czerwonej plakietce członkowskiej SLD?
Dwukrotnie rozmawiałem z komisją sportu na temat tego, jak wygląda sytuacja, ale to przeszło kompletnie bez echa. Usłyszałem od osoby bardzo mocno związanej z miastem wprost, że AZS upadł, bo tak miało być. Nie tylko nie było pomysłu i chęci pomocy. Była za to chęć tego, by się klubu pozbyć. Chciałem, by zostało zwołane spotkanie z radnymi, ale nigdy nie zostało to zrobione. Łatwo się domyślić, dlaczego. Jest wiele miast, które wyciągają rękę klubom w takiej sytuacji. Tak jest choćby w Bydgoszczy. Nam nawet nie chodziło o jakąś szczególną pomoc, a o realizacje planów budżetowych... Sądzę, że ci ludzie są dziś dumni, że AZS-u nie ma. Mam tylko nadzieję, że nie uda się im zrobić tego samego z Rakowem.
Czyli klub nie mógł liczyć na żadną pomoc miasta?
Jedną z przyczyn upadku AZS-u moim zdaniem jest to, że nie przyjęliśmy legitymacji SLD, nie zostaliśmy słupami tych, czy innych osób związanych z miastem. To smutne, bo gdy trzeba było wręczyć medale za mistrzostwo 1 Ligi, a mi osobiście wręczał go prezydent Marszałek, to były uśmiechy, brawa, konfetti i wszyscy byli szczęśliwi. Były deklaracje, prezydent Matyjaszczyk mówił, że inwestycja w sport jest dobrą inwestycją. Parę miesięcy później, gdy pojawiły się problemy, to okazało się, że z panem prezydentem Marszałkiem umawiałem się trzy miesiące na spotkanie. Próba umówienia się na spotkanie z prezydentem Matyjaszczykiem kończyła się za to odesłaniem do prezydenta resortowego, czyli... prezydenta Marszałka.
Gdy do spotkania doszło, prezydent powiedział, że pieniędzy dla AZS-u nie ma. Pomimo tego, że przecież zostały zabudżetowane na cel promocji miasta poprzez siatkówkę. Nie wiem dlaczego pozwalamy na to, by jedna osoba decydowała o tym, co się stanie z miejskimi pieniędzmi. Gmina to nie jest prywatna firma. Jeśli tak by było i pan Marszałek przyszedłby i powiedział, że Włókniarz mu się podoba, to daje 3,5 miliona. Raków mu się nie podoba, ale osiąga sukcesy to da mu 1,8 mln. AZS mu się nie podoba, bo nie podoba mu się Filipski, to uścisnąłbym mu dłoń, powiedział, że takie są prawa rynku i ja to rozumiem. To jednak są pieniądze miejskie i powinny być dzielone według jakkolwiek sprawiedliwych reguł.
Są w naszym mieście kluby, które pieniądze dostały. Klub tenisa stołowego w zeszłym roku otrzymał 300 tysięcy złotych, ale w sprawozdaniach finansowych wykazuje obrót roczny w wysokości średnio 150 tysięcy złotych. Czyli dostali dotację dwukrotnie większą niż pieniądze, jakie wydają w ciągu roku. Osoba z tego klubu jest powiązana z prezydentem Marszałkiem, dlatego ma to sens. A później niestety, ktoś nie mając pojęcia jak to w tym mieście "chodzi", myli dwa podstawowe pojęcia, zarządzania z wydawaniem. Licząc, że budżet AZS-u mógł wynieść 1.5 mln zł, proszę sobie wyobrazić, że dostajemy na ubiegły rok 3 mln zł. Co więcej, to jest wszystko możliwe, ale do tego potrzebowałbym pewnej wspomnianej wcześniej plakietki.
Zobacz także:
Mariusz Wlazły: Nie sądzę, żebyśmy dostali nutę od trenera
Problemy Vitala Heynena we Włoszech