Do trzech razy sztuka - relacja ze spotkania Domex Tytan AZS Częstochowa - Politechnika Warszawska

Zdjęcie okładkowe artykułu:
zdjęcie autora artykułu

Maksymę "co masz zrobić jutro - zrób dziś" można śmiało zastąpić twierdzeniem, że czego nie udało się zrobić wczoraj, można zrobić dzisiaj. I tak też właśnie było w przypadku spotkania dwóch akademickich drużyn z Częstochowy i Warszawy. Nie udało się doprowadzić do rozstrzygnięcia w piątkowym meczu, za to w sobotnim musiało ono paść.

W tym artykule dowiesz się o:

Domex Tytan AZS Częstochowa - J.W. Construction OSRAM Politechnika Warszawska 3:1 (21:25, 25:13, 25:17, 25:20)

AZS: Stelmach, Nowakowski, Gradowski, Mljakow, Wiśniewski, Bartman, Zatorski (libero) oraz Drzyzga, Janeczek, Wierzbowski

Politechnika: Neroj, Gladyr, Kapelusz, Rybak, Buszek, Kłos, Milczarek (libero) oraz Położewicz, Gałązka, Tepling, Radomski, Kwaśniczka

MVP Zbigniew Bartman

Stan rywalizacji: 2:1 dla Częstochowy

Wiadoma przed tym meczem była jedna - że będzie to ostatnie starcie dwóch akademickich drużyn w walce o miejsca 5-8. Ale po piątkowym spotkaniu nic więcej nie było pewne, a tym bardziej zwycięzca tego pojedynku. Tym bardziej, że częstochowianie zaskoczyli (in minus) nie tylko kibiców, ale i siebie, gdyż, jak przyznawali, liczyli na jedno spotkanie u siebie.

Z przysłowiowym nożem na gardle przystąpiły do pojedynku obydwie drużyny – wszak 5. miejsce zapewnia prawo do gry w europejskich pucharach, co ma niebagatelne znaczenie. Zdecydowanie lepiej rozpoczęli gospodarze, którzy dzięki skutecznym atakom Zbigniewa Bartmana oraz dwóm blokom wkrótce wyszli na prowadzenie 6:2. I to było jedyne, tak wyraźne prowadzenie graczy spod Jasnej Góry w tej partii. Podopieczni Ireneusza Mazura postawili sobie za punkt honoru nie oddawać meczu bez walki i tak też zrobili – początkowo powoli, acz sukcesywnie, zaczęli zbliżać się punktowo do częstochowian. Dużą rolę odegrał wówczas Rafał Buszek, który nie zrażał się "czapami", jakie dostawał od rywali. Przewaga zaczęła topnieć, aż została zniwelowana przy stanie 13:13 po autowym ataku Bartmana. Od tego momentu rozpoczęła się gra punkt za punkt i trwała do remisu, po 20. Częstochowianie sami sobie zawinili przegrywając pierwszą partię, oddając przeciwnikowi punkty za darmo.

Taki stan rzeczy zaczął nieco przypominać mecz z poprzedniego dnia, w którym również pierwsza odsłona padła łupem przyjezdnych. A biało-zieloni setem drugim sprawiali, że można było mieć odczucie deja vu. Boleśnie wypunktowali stołecznych siatkarzy pozwalając im na ugranie zaledwie 13. oczek. Ale przecież mniej więcej tak już było i to niespełna 24 godziny wcześniej.

Nie powinna zatem dziwić nerwowość, jaka wkradła się w szeregi obu drużyn na początku trzeciego seta. Rozpoczęło się nerwowo a po obu stronach siatki nie dało ustrzec się błędów. Przełom nastąpił przy stanie 15:14 dla częstochowian, kiedy za niesportowe zachowanie żółtą kartką został ukarany Sierhij Kapelus. Pogubili się wówczas Inżynierowie, a ich błędy na własną korzyść wykorzystali gospodarze.

Wciąż jednak nie odstępowało na krok wrażenie, że to już było, może nie ząb w ząb dokładnie, ale bardzo podobnie. Dlatego też niepewność była wyczuwalna w szeregach obu drużyn. Zwłaszcza, że czwarta odsłona rozpoczęła się dość wyrównanie i dopiero po drugiej przerwie technicznej akademicy z Częstochowy zaczęli kroczyć ku zwycięstwu nękając rywala atomowymi atakami w wykonaniu Zbigniewa Bartmana, zasłużenie wybranego MVP spotkania. To właśnie młody częstochowski przyjmujący postawił "kropkę nad i" zdobywając 25. oczko dla swojej drużyny.

Źródło artykułu: